Nieważność referendum nie zniechęca Orbana. "Osiągnęło swój cel"


Celem niedzielnego referendum było sprawdzenie, czego chcą Węgrzy w kwestii masowej imigracji – oświadczył w poniedziałek w parlamencie premier Węgier Viktor Orban. Mimo że referendum okazało się nieważne, Orban ponowił zapowiedź złożenia poprawki do konstytucji.

Tymczasem skrajnie prawicowy Jobbik wezwał premiera do ustąpienia, zaś opozycyjne Koalicja Demokratyczna i Węgierska Partia Socjalistyczna zapowiedziały bojkotowanie poprawki. - Celem było wlanie do szklanki czystej wody: sprawdzenie, czego chcą Węgrzy w kwestii masowej imigracji – oznajmił Orban, podkreślając, że ponad 3,28 mln osób odpowiedziało przecząco na postawione w referendum pytanie: "Czy chce Pan/Pani, by Unia Europejska mogła zarządzić, również bez zgody parlamentu, obowiązkowe osiedlanie na Węgrzech osób innych niż obywatele węgierscy?". Według Orbana Węgrzy niedzielnym referendum zapisali się w historii, a przytłaczająca przewaga głosów na "nie" to dla Węgier zwycięstwo. Jak zaznaczył, Węgry mają wszelkie prawo po temu, by w Unii został usłyszany ich głos w decydujących dla Europy sprawach, gdyż od 2010 r. (w tym roku Fidesz objął władzę) "staliśmy się praktycznie wzorcowym państwem". Premier powiedział, że choć referendum w sensie publiczno-prawnym do niczego nie zobowiązuje parlamentu, to może on uwzględnić jego wynik i dlatego zostanie zgłoszona poprawka do konstytucji. Według Orbana referendum było jedynym uczciwym sposobem podjęcia przez Węgrów decyzji, z kim chcą żyć na terytorium swojego kraju, gdyż partie startujące w wyborach parlamentarnych w 2014 roku "kompletnie nic nie mówiły i nie mogły mówić" o kwestii imigracji.

Wzywają premiera do ustąpienia

Szef Jobbiku Gabor Vona wezwał tymczasem Orbana do ustąpienia. Przypomniał, że jego partia już wiosną złożyła projekt poprawki do konstytucji i zapytał premiera, czy nie wstydzi się, że pół roku później, po wydaniu 15 mln forintów (tyle, według niektórych szacunków, kosztowała kampania referendalna), występuje z taką samą propozycją.

Vona wyraził też przekonanie, że brak odpowiedzialności i błędy rządu w referendum Bruksela bezlitośnie wykorzysta, a brukselscy biurokraci nie będą Orbana brać na poważnie. Bojkotowanie rządowej poprawki w parlamencie zapowiedział szef Koalicji Demokratycznej Ferenc Gyurcsany, apelując do innych partii opozycyjnych, by uczyniły to samo. Według niego nieważność referendum oznacza, że naród nie dał rządowi zgody na kontynuowanie dotychczasowej polityki, a tym bardziej na zmienianie konstytucji. Także szef frakcji MSZP Bertalan Totha zapowiedział, że jego partia nie poprze poprawki. Jego zdaniem to, że większość uprawnionych nie wzięła udziału w referendum, wskazuje, że większość wyborców zdecydowała, iż nie weźmie udziału w zorganizowanym przez Fidesz "bezsensownym, drogim i kłamliwym przedstawieniu".

KE o wyniku: przyjmujemy do wiadomości

Do wyniku węgierskiego referendum odniosła się w poniedziałek Komisja Europejska. - Szanujemy wolę Węgrów, zarówno tych, którzy głosowali, jak i tych, którzy nie głosowali w referendum - powiedział jej rzecznik na konferencji prasowej. Wskazał, że węgierskie Narodowe Biuro Wyborcze uznało referendum za nieważne z powodu zbyt niskiej frekwencji. - Przyjmujemy to do wiadomości - powiedział Schinas. - Uważamy, że decyzja, jak potraktować wynik referendum, należy do węgierskiego rządu - ocenił Schinas. Powtórzył też stanowisko KE, zdaniem której referendum odnosiło się do ewentualnych przyszłych decyzji, jakie UE może podjąć w sprawie kwot podziału uchodźców między państwa członkowskie. Natomiast decyzje w sprawie relokacji uchodźców, które już podjęto, pozostają wiążące. - To, co jest częścią prawa wspólnotowego, musi być przestrzegane - powiedział rzecznik. - Komisja zastrzega sobie prawo, by zareagować w przypadku niewypełniania zobowiązań przez państwa członkowskie - dodał.

Referendum nieważne

W niedzielnym referendum 98,32 proc. Węgrów, którzy oddali ważny głos, głosowało przeciwko obowiązkowym kwotom podziału uchodźców między państwa UE. Frekwencja wyniosła 40,41 proc. Aby głosowanie było ważne, do urn musiałoby pójść ponad 50 proc. uprawnionych.

We wrześniu ubiegłego roku państwa UE podjęły decyzję o rozmieszczeniu między siebie w ciągu dwóch lat 160 tysięcy uchodźców docierających do Grecji i Włoch. Udział w programie jest obowiązkowy, a każdy kraj ma przypisaną liczbę uchodźców, którą ma przyjąć. Przeciw głosowały Węgry, Czechy, Słowacja i Rumunia. Po roku udało się relokować jedynie około 5800 osób. System obowiązkowych kwot dystrybucji uchodźców między państwa UE zakłada też zaproponowana w maju przez KE reforma unijnej polityki azylowej, skrytykowana m.in. przez polski rząd. Według projektu relokacja byłaby przeprowadzana w sytuacji kryzysowej, np. dużej fali migracyjnej, z którą nie jest w stanie poradzić sobie jeden kraj.

Przewidziano też możliwość wykupienia się z obowiązku relokacji; kraj, który nie chce przyjąć uchodźców, miałby zapłacić 250 tys. euro za każdą nieprzyjętą osobę. Nad projektem pracować ma teraz PE i Rada UE (przedstawiciele rządów państw członkowskich).

Autor: kg//rzw / Źródło: PAP