Pół wieku temu oddał śmiertelny strzał w plecy Polaka. Rusza proces. "Na sprawiedliwość nigdy nie jest za późno"

Źródło:
PAP
30 lat po upadku Muru Berlińskiego (wideo z 2019 roku)
30 lat po upadku Muru Berlińskiego (wideo z 2019 roku)
30 lat po upadku Muru Berlińskiego

W Berlinie rusza w czwartek proces byłego funkcjonariusza Stasi, 80-letniego dziś Manfreda N., oskarżonego o zamordowanie w 1974 roku Polaka Czesława Kukuczki podczas próby przekroczenia przez niego muru berlińskiego. 38-latek zginął od strzału w plecy. - Na sprawiedliwość nigdy nie jest za późno - powiedział doktor Filip Gańczak z Instytutu Pamięci Narodowej.

Gańczak zapowiedział, że pojawi się w czwartek na procesie Niemca - Manfreda N., który miał oddać śmiertelny strzał. - Chcę obserwować z bliska przebieg tego procesu. Będę pierwszy raz miał możliwość zobaczyć oskarżonego, o ile się pojawi na sali sądowej, i poznać prawników reprezentujących rodzinę Czesława Kukuczki - powiedział. Gańczak jest współautorem serii artykułów przybliżających okoliczności sprawy Kukuczki.

Poznański oddział Komisji Ścigania Zbrodni IPN przeciwko Narodowi Polskiemu podjął śledztwo w sprawie Kukuczki w 2018 roku. Na wniosek prokuratora Artura Orłowskiego wystawiono w sprawie list gończy, a Sąd Okręgowy w Poznaniu wydał w lipcu 2021 roku Europejski Nakaz Aresztowania Manfreda N.

W październiku ubiegłego roku niemiecka prokuratura postawiła byłemu funkcjonariuszowi Stasi (Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego NRD) zarzut morderstwa.

W śledztwie przez wiele lat nie było postępów. Dopiero w 2016 roku pojawiła się istotna wskazówka z archiwum akt Stasi. Śledztwo początkowo zakładało zabójstwo, zagrożone karą od 5 do 15 lat więzienia. W takim przypadku uległoby przedawnieniu. Jednak prawie 34 lata po upadku muru berlińskiego niemiecka prokuratura uznała, że w danym przypadku zostało spełnione "kryterium podstępności morderstwa".

Siedziba Stasi w BerlinieWikipedia/Bettenburg/CC BY-SA 2.0 | Bettenburg

"Ten proces jest na pewno pod wieloma względami wyjątkowy"

- Jeśli mówimy o głównych, poza oskarżonym, osobach, które były zaangażowane w powzięcie lub wykonanie decyzji, żeby Czesława Kukuczkę, jak to sformułowano, "unieszkodliwić", to nie żyje już Bruno Beater, ówczesny wiceszef Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego NRD (MfS). Nie żyje też choćby oficer Stasi Hans Sabath, który był w tę sprawę zaangażowany - powiedział Gańczak.

- Ten proces jest na pewno pod wieloma względami wyjątkowy. Już choćby dlatego, że były funkcjonariusz Stasi zostaje oskarżony o morderstwo - podkreślił.

- Sama próba przedostania się na Zachód, którą podjął Czesław Kukuczka, też była niezwykła. To, że zgłosił się do ambasady PRL w Berlinie Wschodnim, grożąc zdetonowaniem ładunku wybuchowego, to nie był typowy sposób ucieczki na zachód przez mur berliński - zauważył Gańczak. - Inne sprawy dotyczyły zwykle prób sforsowania muru. Lub przedostania się drogą wodną do Berlina Zachodniego. Tak było z inną polską ofiarą muru berlińskiego Franciszkiem Piesikiem. On z kolei najprawdopodobniej utonął - mówił.

Jak dodał, tymczasem "w sprawie Kukuczki mamy do czynienia ze strzałem oddanym z bardzo bliskiej odległości, w plecy". - To też jest wyjątkowe. W innych przypadkach, kiedy do uciekinierów strzelano, to były strzały z dalszej odległości, kiedy ktoś próbował sforsować mur lub pokonać granicę wodną - wyjaśnił Gańczak.

"Śmiertelny strzał w Pałacu Łez"

Tygodnik "Spiegel" poświęcił niedawno obszerny tekst sprawie Kukuczki. Artykuł zatytułowany "Śmiertelny strzał w Pałacu Łez" zaczyna się od przypomnienia wydarzeń sprzed pół wieku.

"29 marca 1974 r., Berlin Wschodni, Unter den Linden. Około południa w polskiej ambasadzie pojawia się mężczyzna narodowości polskiej z czarną teczką pod pachą. Chce wyjechać do Berlina Zachodniego (...). Tego dnia, podkreślił Polak, najpóźniej o godziny 15. W przeciwnym razie zagroził zdetonowaniem bomby".

Niecałe trzy godziny później mężczyzna wysiada z samochodu na przejściu granicznym na dworcu Friedrichstrasse - pisze "Spiegel. "Stąd pociągi S-Bahn (kolej miejska- red.) i U-Bahn (metro - red.) jeżdżą do Berlina Zachodniego, a pociągi dalekobieżne do Niemiec Zachodnich. Berlińczycy nazywają halę Pałacem Łez - odbywają się w niej dramatyczne sceny pożegnań" - opisuje gazeta.

Życie codzienne za murem berlińskim

"Historyk Hans-Hermann Hertle i jego polski kolega Filip Gańczak przeanalizowali raporty Stasi, stenogramy przesłuchań i akta śledztwa" - napisał niemiecki tygodnik. Według ich rekonstrukcji Kukuczka "pochodził ze wsi w powiecie limanowskim i pracował w firmie budowlanej oraz jako strażak. Marzył o lepszym życiu na Zachodzie, być może w Ameryce, gdzie mieszkały dwie jego ciotki".

Sam Gańczak tak opowiadał o tym, co wydarzyło się 29 marca 1974 w Berlinie: - Ambasada PRL poinformowała Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego NRD. I tam miała zapaść decyzja, że Czesława Kukuczkę należy "unieszkodliwić", a wcześniej wyprowadzić z budynku ambasady.

"Aby nie próbował stawiać oporu czy zrealizował swoich gróźb, dano mu do zrozumienia, że jego ultimatum zostanie spełnione, że zostanie mu umożliwiony przejazd do Berlina Zachodniego przez dworzec Friedrichstrasse - tam się znajdowało w tym czasie przejście graniczne między NRD a Berlinem Zachodnim" - pisze tygodnik.

- I rzeczywiście został tam przez oficerów Stasi, czyli Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego NRD, zawieziony. Przeszedł, jak się wydaje, fikcyjną odprawę graniczną. I kiedy już sądził, że jest na najlepszej drodze do tego, żeby wsiąść do metra, które zawiezie go do Berlina Zachodniego, otrzymał z bliskiej odległości strzał w plecy, który okazał się śmiertelny. Kukuczka zmarł tego samego dnia w szpitalu - powiedział Gańczak i podkreślił, że "okazało się, iż w walizce, którą miał przy sobie, nie było materiałów wybuchowych".

"Na sprawiedliwość nigdy nie jest za późno"

"Spiegel" zwraca uwagę, że rozpoczynający się w czwartek proces jest postępowaniem "o znaczeniu historycznym". Co najmniej 140 mężczyzn i kobiet "zginęło pod murem berlińskim w latach 1961-1989, większość z nich podczas próby przekroczenia granicy" - podkreśla.

Prawnik Hans-Jurgen Foerster, który w postępowaniu reprezentuje córkę ofiary uważa, iż fakt, że sprawa trafia do sądu po 50 latach, pokazuje przede wszystkim jedno: - To, że morderstwo nie przedawnia się, nie jest abstrakcyjne. Bez względu na to, jak dawno temu doszło do morderstwa, sprawcy zawsze muszą się martwić, że zostaną pociągnięci do odpowiedzialności karnej - powiedział agencji dpa.

Podobnego zdania jest Gańczak. - Ten proces jest na pewno ważnym sygnałem, że tyle lat po upadku systemu komunistycznego w tej części świata wciąż jest możliwe ściganie zbrodni komunistycznych. Cieszę się, że doszło najpierw do sformułowania aktu oskarżenia, a teraz, że oskarżony ma stanąć przed sądem. Na sprawiedliwość nigdy nie jest za późno - ocenił.

Autorka/Autor:momo//mrz

Źródło: PAP