Legalna prostytucja, niskie ceny, najazd seks-turystów. Dzięki liberalnemu prawu "dzielnice czerwonych latarni" rozkwitają. Nawet 400 tys. prostytutek i milion klientów dziennie - obraz branży płatnego seksu w Niemczech przedstawia wyemitowany przez ARD film dokumentalny "Sex - Made in Germany".
Dlaczego Niemcy są dziś "największym burdelem Europy"? - pyta "The Guardian". Jak pisze gazeta, odpowiedzi udziela film dokumentalny "Sex - Made in Germany", wyemitowany w tym tygodniu przez niemiecką publiczną telewizję ARD.
Wynika z niego, że handel żywym towarem w Niemczech drastycznie wzrósł od kiedy w 2002 roku rząd doprowadził do zliberalizowania prawa dotyczącego prostytucji. Po ponad dekadzie teraz za seks płaci nawet milion mężczyzn dziennie. Gwałtownie rozwinęły się "dzielnice czerwonych latarni" w wielu dużych miastach, szczególnie w Berlinie, Frankfurcie i Hamburgu. Główną ulicę hamburskiej dzielnicy St. Pauli, Reeperbahn, uważa się dziś za największe centrum płatnego seksu w Niemczech.
Ryczałt i seksturyści
Tina Soliman i Sonia Kennebeck przez dwa lata jeździły po kraju, rozmawiały z prostytutkami, ich klientami i pracodawcami, odwiedzały domy publiczne z ukrytą kamerą. Były w największym dmu publicznym Europy, w Stuttgarcie, który odwiedza rocznie 55 tys. mężczyzn, ale też w Berlinie, gdzie - jak mówi właściciel domu publicznego - "seks jest tańszy niż gdziekolwiek indziej".
Film ujawnia rozkwit "zryczałtowanych" domów publicznych, gdzie mężczyźni płacą 49 euro za seks bez ograniczeń czasowych i w takiej formie, jakiej życzy sobie klient.
Autorki dokumentu udowadniają też, że Niemcy stają się "Tajlandią Europy". Nastąpił gwałtowny wzrost seksturystyki: do Niemiec w tym celu przyjeżdżają mężczyźni nawet z Azji, z Bliskiego Wschodu i z Ameryki Północnej. Nie tylko indywidualnie, ale też z coraz popularniejszymi seks-wycieczkami.
Cienie nowego prawa
Niemieckie prawo regulujące kwestie płatnego seksu jest uważane za jedno z najbardziej liberalnych na świecie. Zostało wprowadzone przez poprzednią koalicję rządzącą. Socjaldemokraci i Zieloni tłumaczyli, że chcą wzmocnić prawa prostytutek i zagwarantować im dostęp do opieki zdrowotnej i przywilejów socjalnych.
Ponad 10 lat od uchwalenia nowego prawa, jego krytycy mają jednak coraz więcej argumentów przeciw. Wskazują choćby na ciemną stronę rozkwitu sektora prostytucji - towarzyszący temu rozwój handlu żywym towarem. Rośnie liczba kobiet z Europy Wschodniej zmuszanych siłą do płatnego seksu. Z szacowanych 400 tys. prostytutek w Niemczech, aż 2/3 to cudzoziemki.
- Kobiety, które nie znają języka, są uzależnione od ludzi, którzy je tu przywożą - mówi Roshan Heiler, szefowa Solwodi w Akwizgranie, organizacji pomagającej kobietom zmuszanym do prostytucji. Heiler nie jest zaskoczona liczbą mężczyzn korzystających z płatnego seksu w Niemczech: - Myślę, że to po prostu rezultat legalizacji prostytucji. Mężczyźni nie są karani i ceny poszły w dół.
Państwo sutenerem?
Z kolei Monika Lazar z Zielonych broni liberalnego prawa, twierdząc, że ponowna delegalizacja prostytucji pogorszy sytuację kobiet pracujących w tej branży: - Prostytucja jest wciąż społecznie stygmatyzowana i to się nie zmieniło przez te kilka lat, gdy obowiązuje nowe prawo.
Trzeba też pamiętać, że na legalizacji prostytucji niemiecki rząd nieźle zarabia, nakładając podatki nie tylko na domy publiczne. Płacą nawet uliczne prostytutki - zauważa "Frankfurter Rundschau". Jak zauważa sarkastycznie rzecznik prasowy pewnego domu publicznego, "państwo stało się alfonsem naszych czasów".
Autor: //gak / Źródło: The Guardian, thelocal.de
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock