W ostatnim czasie znacznie zwiększyła się liczba migrantów, którzy próbują nielegalnie dostać się z Białorusi do Polski oraz na Litwę. Białoruski dziennikarz opozycyjnego kanału Nexta Tadeusz Giczan, zauważa, że to efekt zorganizowanych działań Mińska, prowadzonych pod kryptonimem "Śluza". Jak pisze na swoim blogu, Białoruś już 10 lat temu opracowała realizowaną obecnie akcję sprowadzania migrantów na granice z państwami Unii Europejskiej. - Był wzorzec, który został wykorzystany wiele lat temu. Był skuteczny, więc i teraz uznano, że może zadziałać - mówił w rozmowie z tvn24.pl prof. dr hab. Daniel Boćkowski, ekspert ds. bezpieczeństwa, specjalista od Europy Wschodniej. Jak stwierdził, celem Łukaszenki jest zemsta na Unii Europejskiej.
Liczba migrantów próbujących nielegalnie przekroczyć granicę z Polską i Litwą w ostatnim czasie gwałtownie się zwiększyła, to efekt zorganizowanych działań władz Białorusi - twierdzi Giczan, który przeanalizował dostępne w internecie informacje na ten temat.
Mińsk liczył na miliony euro z UE. I je dostał
Jego zdaniem Białoruś realizuje "Operację Śluza", która została opracowana jeszcze w latach 2010-11 przez szefów KGB i OSAM - elitarnej jednostki wojsk pogranicznych. Wówczas przerzucanie migrantów przez unijną granicę miało wymusić na Unii Europejskiej przekazanie Białorusi pomocy finansowej na uszczelnienie granicy. Plan się powiódł - rząd w Mińsku otrzymał na ten cel dziesiątki milionów euro.
O "Operacji Śluza" informowała opozycyjna, działająca w Warszawie organizacja byłych oficerów białoruskich służb - BYPOL. Według niej obecnie skala tej akcji jest o wiele większa, a przerzut ludzi pod unijne granice wspiera cały szereg białoruskich służb, w tym wojsko.
Wystąpienie Łukaszenki
Jak opisuje Giczan, obecna akcja rozpoczęła się krótko po zmuszeniu do lądowania na lotnisku w Mińsku 23 maja br. samolotu linii Ryanair, którym podróżował opozycyjny bloger Raman Pratasiewicz. Mężczyznę natychmiast aresztowano, w odpowiedzi UE nałożyła na białoruski reżim dodatkowe sankcje.
Krótko po tym wydarzeniu Łukaszenka publicznie ogłosił, że Białoruś nie będzie przeszkadzać ludziom próbującym się przedostać na teren Unii Europejskiej. Jego wystąpienie było wielokrotnie emitowane w irackiej telewizji publicznej - podkreśla białoruski dziennikarz.
Białoruskie wojsko przewozi ludzi pod granicę
Irakijczycy na Białoruś mogli się dostać dzięki zwiększeniu liczby i przepustowości połączeń między irackimi miastami a Mińskiem. Jeszcze na początku 2021 roku między Irakiem i Białorusią latał tylko jeden samolot w tygodniu, w maju liczba połączeń zaczęła szybko rosnąć.
Przybyszy z Iraku obsługiwała podlegająca Łukaszence państwowa firma Centrkurort, która współpracowała z irackimi biurami podróży. Po wylądowaniu w Mińsku Irakijczycy otrzymywali wizy turystyczne. Duża część z nich udawała się następnie w pobliże granicy z Litwą i próbowała ją nielegalnie przekroczyć. Część z nich korzystała z pomocy przemytników, którym płaciła od tysiąca do 1,5 tys. dolarów za zapewnienie przewiezienia do Wilna albo Suwałk.
W nielegalnym przekraczaniu granicy migrantom pomagały krążące po internecie napisane w języku arabskim instrukcje, ale i działania białoruskich służb - zaznacza Giczan. Na nagraniach FRONTEX-u widać białoruskie służby eskortujące kolumny udających się pod granicę migrantów. Irakijczyków pod granicę podwoziły również autobusy białoruskiego wojska. Dziennikarz przypomina też nagrania pokazujące, jak białoruscy funkcjonariusze wypychają uchodźców z terytorium Białorusi i blokują im ewentualny powrót.
Najpierw Litwa, potem Polska i Łotwa
Giczan opisuje, że strumień migrantów był pierwotnie kierowany przez Białoruś głównie na terytorium Litwy. Po ogłoszeniu rządu w Wilnie, że Litwa będzie zawracać na granicy osoby próbujące ją nielegalnie przekroczyć i podjęciu przez Litwę realnych działań, Białoruś przekierowała migrantów na szlaki wiodące do granic z Polską i Łotwą - relacjonuje dziennikarz.
Przepuszczanie migrantów w kierunku polskiej granicy i uniemożliwianie im powrotu na Białoruś nie jest więc "do końca celowym atakiem", ale raczej konsekwencją skutecznego zablokowania granicy z Litwą, która była pierwszym celem białoruskiej akcji - twierdzi Giczan.
Stary wzorzec, ale skuteczny
- Był wzorzec, który został wykorzystany wiele lat temu. Był skuteczny, więc i teraz uznano, że może zadziałać - mówił w rozmowie z tvn24.pl prof. dr hab. Daniel Boćkowski, ekspert ds. bezpieczeństwa, specjalista od Europy Wschodniej z Uniwersytetu w Białymstoku. Zwrócił uwagę, że nie jest to nowa strategia. Przypomniał, że podobne działania podejmował prezydent Turcji Recep Tayip Erdogan, próbując wywrzeć presję na Unię Europejską, wysyłając w jej kierunku rzesze uchodźców.
- Białoruskie służby podstawiają samochody, którymi ci ludzie są przewożeni w kierunku granicy. Białorusini nawet przygotowywali specjalne korytarze, którymi mieli ich przepuszczać. Z tym, że na początku w kierunku litewskim, a dopiero potem, jak się Litwa zatkała, to zwrócili się w kierunku Polski - zauważył.
Według Boćkowskiego nikt nie sprawdza, kim są ludzie sprowadzani przez Mińsk z Bliskiego Wschodu, bo Białoruś nie ma w tym żadnego interesu. - Oni są przywożeni na Białoruś i od razu odbierani przez odpowiednich ludzi, wiezieni do hoteli, gdzie są meldowani, z tych hoteli specjalnym transportem są odstawiani na granicę i przepędzani dalej. To po co Łukaszence cokolwiek kontrolować? - pytał.
- Oni są o tyle potwierdzani, że biura podróży muszą wypełnić dla nich dokumenty, przyjeżdżają mając paszporty, na podstawie których otrzymują wizy. Więc pewna kontrola jest, a reszta Łukaszenki nie obchodzi - dodał. Zwrócił uwagę, że nie są to jedynie obywatele Iraku, ale "wszyscy chętni".
Zemsta Łukaszenki
Zapytany, co poprzez te działania chce uzyskać Łukaszenka, odparł krótko: - Zemścić się.
- On uważa, że Europa chciała go obalić. Tak mu dobrze szło, zawsze wygrywał wybory, teraz ktoś mu chciał przeszkodzić i urządzić kolorową rewolucję - stwierdził profesor Boćkowski.
Jak mówił, "Łukaszenka wierzy w to, co mówią mu jego służby, a służby mówią mu to, co chce KGB, które też jest tym zainteresowane". - W szaleństwie i strachu przed narodem Łukaszenka poszedł na totalną konfrontację. Zerwał jakąkolwiek łączność z Europą. Uznał Polskę i Litwę za wrogów numer jeden. Stanął po stronie Rosji i całkowicie podporządkował się Moskwie - wymieniał rozmówca tvn24.pl, podkreślając, że "strach dyktatora zawsze jest rzeczą straszną".
Dodał, że "przy okazji Łukaszenka chce zarobić". - Liczył na to, że zadziała podobnie jak Erdogan i uruchomi tę lawinę uchodźców, a przerażona Europa zniesie mu sankcje i może do tego jeszcze zapłaci, żeby te korytarze pozamykać. Na razie mu to nie wychodzi, ale sam akt zemsty i pokazania "no dobra, to macie teraz przechlapane" jest jak najbardziej ludzkim elementem tego typu działań, biorąc pod uwagę, jak Łukaszenka zaczął się zachowywać - analizował.
Tym razem pieniędzy nie będzie
Pytany, czy prezydentowi Białorusi uda się wymusić w ten sposób konkretne działania na Unii Europejskiej, jak miało to miejsce dekadę temu, stwierdził, że "Łukaszenka teraz to nie jest Łukaszenka wtedy".
- Tym razem nikt mu nie da żadnych pieniędzy. Ten cały jego pomysł nie sprawdza się tak, jak on chciał, bo wprawdzie te samoloty latają, wprawdzie te loty na Białoruś mają obłożenie, ale to nie jest taka liczba osób, którą mógłby rzeczywiście zalać tę granicę. Poza tym ta granica mu się błyskawicznie uszczelniła, on ma coraz większe trudności z przerzucaniem ludzi na drugą stronę, więc nie osiągnie takiego zysku, zapewne jaki sobie zaplanował - ocenił Boćkowski.
Choć - jak dodał - w pewnym sensie udało mu się popsuć sytuację w Unii Europejskiej i zbudować napięcie w Polsce oraz na Litwie. - Tutaj pewien cel osiągnął. Natomiast Unia ma też o wiele inne doświadczenie i o wiele trudniej będzie przekraczać jej lądowe granice, szczególnie na tym kierunku - podkreślił.
Źródło: PAP, tvn24.pl