Korespondent "Faktów" TVN Marcin Wrona stał się obiektem agresji ze strony kubańskich manifestantów podczas protestu w Parku Lafayette'a, niedaleko Białego Domu, w poniedziałek. Reporter został siłą wyproszony z demonstracji przez jej uczestników, którzy najwyraźniej uznali go za dziennikarza powiązanego z kubańskim reżimem. Do sprawy odniósł się ambasador Polski w USA Piotr Wilczek, który napisał o "bezprecedensowym ataku na polskiego dziennikarza".
Marcin Wrona, dziennikarz "Faktów" TVN, o zdarzeniu rozmawiał z dziennikarką redakcji CiberCuba, jednego z największych niezależnych portali kubańskich, od lat zablokowanego na Kubie przez reżim komunistyczny.
Jak relacjonował, pojechał do Parku Lafayette'a w Waszyngtonie, gdzie trwała demonstracja Kubańczyków, by przygotować materiał na temat apelu Departamentu Stanu USA wzywającego do "wspierania narodu kubańskiego" w walce o prawa człowieka i demokrację. Dokument podpisało 21 państw, w tym Polska.
Reporter wspominał, że po dotarciu w okolice Białego Domu, poprosił grupę protestujących o opuszczenie transparentów, które zasłaniały kamerze widok na demonstrację. Chwilę później rozległy się w jego stronę okrzyki. Dziennikarz próbował wyjaśnić zgromadzonym, że jest Polakiem i wspiera walkę Kubańczyków z reżimem, jednak bezskutecznie. - Byłem na Kubie. Dorastałem w kraju komunistycznym i wiem, jakie to trudne - podkreślił w rozmowie z CiberCuba.
Wrona zaznaczył, że nie zadawał manifestantom żadnych pytań, nie zdążył nawet rozpocząć relacji. - Nie mam pojęcia, co się wydarzyło - przyznał. Uznał, że zapewne wzięto go za kogoś innego. - Nazywali mnie "mordercą" i krzyczeli "wynoś się!" - relacjonował korespondent "Faktów". Jak mówił, w pewnym momencie interweniować musiała policja, która eskortowała reportera i jego ekipę w bezpieczne miejsce. - Popychali nas, rzucali w nas plastikowymi butelkami, oblewali wodą - wspominał. Dziennikarz TVN przyznał, że był to jeden z najbardziej agresywnych ataków, jakich doświadczył w swojej ponad 30-letniej karierze.
Wrona: tłum na nas ruszył
W rozmowie z tvn24.pl Wrona opowiedział, że demonstracja przed Białym Domem była "potężna", co chciał pokazać w materiale. - Kiedy zaczęliśmy się ustawiać, w pewnym momencie podszedł do mnie jeden z demonstrantów z megafonem. Bardzo blisko mikrofonu i kamery zaczął krzyczeć coś po hiszpańsku. Poprosiłem go, żeby odszedł, bowiem jeśli będzie krzyczał do mikrofonu przez megafon, to widzowie nic nie zrozumieją, nie dowiedzą się ani o deklaracji, ani o tym, co się dzieje przed Białym Domem, będzie to na szkodę wręcz demonstrantów - opowiadał. Dodał, że wtedy do tego mężczyzny ktoś podszedł i wyjaśnił mu, aby odszedł, "bo to faktycznie nie ma sensu", a ekipa Wrony również się przesunęła.
Jak relacjonował, chwilę później grupa osób podniosła w górę transparenty, zasłaniając widok demonstracji, więc - jak wyjaśnił Marcin Wrona - poprosił o opuszczenie ich, tłumacząc, że nie widać, jak duża jest demonstracja. - Mniej więcej minutę później tłum na nas ruszył - stwierdził.
- Ci ludzie krzyczeli głównie po hiszpańsku. Ja nie znam hiszpańskiego. Po prostu zaczęli nas fizycznie wypychać z Parku Lafayette'a - mówił Wrona. - Żadne z moich tłumaczeń do nich nie trafiały. Pchali nas na siłę, wypychając z tego parku - opowiadał. Dodał, że w pewnym momencie Kubańczycy poradzili im, aby dla własnego bezpieczeństwa błyskawicznie stamtąd wyszli, a później torowali drogę ekipie. - Część demonstrantów nam pomagała, widząc, że coś się dzieje - powiedział.
Opisywał, jak między innymi jeden z demonstrantów krzyczał do niego, że "ma krew na rękach", a inni próbowali wyrwać sprzęt operatorowi. - Odchodziliśmy stamtąd pod eskortą policjantów, a tłum szedł za nami, wykrzykując jakieś przedziwne hasła, oskarżające nas o zbrodnie na Kubie - relacjonował Wrona.
Marcin Wrona: w internecie amerykańskim pojawiły się kłamstwa
Ostatecznie dziennikarz z ekipą został wywieziony przez ochronę wiecu. - Ani policjanci, ani my tak naprawdę do dzisiaj nie wiemy, co się stało. Później pojawiła się cała fala kłamstw w internecie, że Kubańczykom nie spodobało się to, o czym mówiłem. Kłamstwo, bo ja nie zdążyłem powiedzieć ani jednego słowa w relacji - stwierdził. - Pojawiły się kłamstwa, że wiedzieli, że jestem w telewizji TVN i nie lubią telewizji TVN. Nikt na Kubie nie wie, co to jest TVN, z jakiego kraju jest TVN, więc to jest kolejne kłamstwo - wyjaśniał.
- Pojawiły się kłamstwa, że jestem znanym apologetą czy też znanym zwolennikiem reżimu Castro na Kubie i że jestem komunistą. Trudno wymyślić większą bzdurę - powiedział. Dodał, że te kłamstwa "pojawiły się w amerykańskim internecie". - Myślę, że ci ludzie, kiedy się zorientowali, że pomylili mnie z kimś innym, to musieli sobie to wytłumaczyć, żeby, nie wiem, zachować twarz, dlaczego doszło do tego ataku - ocenił.
Stwierdził, że możliwe, iż agentom kubańskim, którzy jego zdaniem na pewno byli na proteście, "zależało na wywołaniu zamieszek, zdyskredytowaniu tych, którzy protestują w słusznej sprawie i podburzaniu tłumu, żeby zaatakował niezależnych dziennikarzy". - Albo na moje nieszczęście jestem podobny do kogoś, kogo ci ludzie znają i wiedzą, że jest jakimś pracownikiem ambasady kubańskiej, jakimś szpiclem, nie mam zielonego pojęcia - dodał.
- Jestem mega wdzięczny waszyngtońskiej policji za naprawdę profesjonalne działanie i błyskawiczną reakcję. Ci ludzie wiedzieli, co robią - powiedział dziennikarz portalowi tvn24.pl. - Emocje są ogromne, bo Kuba jest pod rządami reżimu Castro od kilkudziesięciu lat. Ja byłem na Kubie trzy razy i widzę, jak potwornie jest zrujnowana - mówił. Podkreślił, że rozumie "ból i wściekłość Kubańczyków z powodu tego, co się dzieje".
Wrona zaznaczył, że Paweł Żuchowski z RMF FM dotarł do organizatorów protestu i poinformował na Twitterze o tym, co udało mu się ustalić. "Wśród tych protestujących jest wielu prowokatorów wspieranych przez reżim. Także w roli dziennikarzy" - napisał.
Ambasador Polski w USA: bezprecedensowy atak na polskiego dziennikarza
Do sprawy odniósł się w mediach społecznościowych ambasador Polski w USA Piotr Wilczek.
"Rozmawiałem dzisiaj z przedstawicielami Center for a Free Cuba (organizacji zajmującej się walką o prawa człowieka na Kubie - red.) o bezprecedensowym ataku na polskiego dziennikarza Marcina Wronę podczas tegorocznych demonstracji #WolnaKuba w Waszyngtonie. Mam nadzieję, że to nieporozumienie zostanie wyjaśnione i wkrótce zostanie wydane stosowne oświadczenie" - napisał na Twitterze.
Protesty Kubańczyków
W Stanach Zjednoczonych dochodzi do licznych demonstracji amerykańskich Kubańczyków, sprzeciwiających się komunistycznemu reżimowi w ich ojczyźnie. Protestujący domagają się od prezydenta USA Joe Bidena bardziej stanowczych kroków, zmierzających do obalenia dyktatury na wsypie.
Administracja Bidena w zeszły czwartek poinformowała, że nakłada sankcje na ministra Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kuby Alvaro Lopeza Mierę i tamtejsze służby specjalne w związku z brutalnymi represjami wobec demonstrantów. Prezydent USA oznajmił, że to "dopiero początek" działań. Wcześniej Biały Dom poinformował, że rozważa też sposoby, które pozwoliłyby zwykłym Kubańczykom odzyskać dostęp do internetu i mediów społecznościowych, który rząd w Hawanie częściowo zablokował.
Od 11 lipca na Kubie trwają antyrządowe protesty, będące wyrazem niezadowolenia w związku z pogłębianiem się na wyspie ubóstwa oraz utrudnień w dostępie do podstawowych produktów żywnościowych i medycznych, w tym szczepionek przeciwko COVID-19.
Źródło: CiberCuba, tvn24.pl, PAP
Źródło zdjęcia głównego: twitter.com/realJamesKlug