Groźne wiry, strzały i patrol "duchów". Gienieczko rozpoczął rekordowy etap Energa Solo Amazon Expedition

"Przyszli z karabinami i kazali pokazać wszystkie dokumenty"
"Przyszli z karabinami i kazali pokazać wszystkie dokumenty"
Energa Solo Amazon Expedition / TVN 24
Marcin Gienieczko przepłynął przez strefę narco i rozpoczął etap bicia rekordu GuinnessaEnerga Solo Amazon Expedition / TVN 24

Marcin Gienieczko wraz z Gadielem "Choe" Sanchez Rivierą pokonali ponad 400 kilometrów płynąc w canoe przez peruwiańską strefę kontrolowaną przez narkotykowe kartele. Udało im się wyjść cało, choć Indianie, mieszkający w tym regionie, ostrzelali ich, a wiry tworzące się na rzece o mało nie wciągnęly przeciążonej łódki i siedzących w niej mężyczyzn.

Marcin Gienieczko, który 31 maja w godzinach popołudniowych rozpoczął spływ canoe, kolejny etap wyprawy Energa Solo Amazon Expedition, dotarł do Atalaya. Podróżnikowi zajęło to w sumie 5 dni, podczas których pokonał ponad 405 kilometrów wraz z towarzyszącym mu na tym odcinku rzeki, ze względów bezpieczeństwam Gadielem "Choe" Sanchez Rivierą.

Nie obyło się bez problemów i mrożących krew w żyłach niespodzianek, gdy mężczyźni pokonywali najgroźniejszy odcinek - "strefę narco".

Groźne obciążenie

- Sam start z San Francisco był ciężki. Obciążone canoe nie pozwalało dobrze płynąć. W zeszłym roku, gdy razem z Łukaszem Czeszumskim spływałem Rio Napo, miałem podobną sytuację - opowiadał Marcin Gienieczko, który o własnych siłach próbuje przemierzyć 7 tys. kilometrów, podróżując od zachodniego do wschodniego wybrzeża Ameryki Południowej, od Pacyfiku do Atlantyku, pokonując Andy i przepływając w canoe największą rzekę świata, Amazonkę.

- Tutaj, na rzece Apurimac, w obciążonym canoe jest groźniej. Byłem świadom, że rzeki Ene i Tambo też będą ciężkie - przyznał Gienieczko. - Dopłynąłem do Puerto Ene, gdzie rzeka Mantaro łączy się z Apurimac i postanowiłem z Gadielem odciążyć canoe wysyłajac 30 kg ekwipunku łodzią do Puerto Prado i później do Atalaya. To była dobra decyzja - relacjonował podróżnik. - 60 km pokonanej rzeki Apurimac pokazało mi, że łódź jest za ciężka, nie przebija się przez fale i nurt. Start z San Francisco (31 maja) nastąpił przy wysokim stanie wody. Tymczasem większość ekspedycji rozpoczynały się we wrześniu lub sierpniu, gdy poziom wód na rzekach Apurimac, Ene i Tambo jest najniższy - dodał.

Wirująca prędkość

- Problem jest jeszcze jeden: co 5 lat zmienia się klimat, przesuwa się El Ninio i do tego jeszcze pada - zaznaczył Gienieczko. W korytach rzek jest wtedy dużo wody, która płynie bardzo szybko. - Prędkość mojego canoe z obciążeniem bez wiosłowania wynosiła 9 km/h, a czasami 18 km/h - wyjaśniał podróżnik. - Na zaliczanej do małych rzek górskich Yukon Quest River, gdzie startowałem w wyścigu na canoe, woda płynęła 14 km/h podczas wyścigu - wspominał. - Wtedy w ciągu 33 godzin przepłynąłem w canoe 320 km, w tym 4 km przez jezioro Labarge. Tutaj rzeka płynęła ostro i nie byłoby problemów, gdyby nie potężne wiry na rzece Ene, które doskonale opisał Joe Kane w książce "Z nurtem Amazonki" o pionierskiej wyprawie polskiego kajakarza i podróżnika Piotra Chmielińskiego - dodał Gienieczko.

"Jak w pralce"

- Czasami rzeka porywała nasze canoe w taki wir, że łódka kręciła się jak w pralce. Raz obróciło nas 4 razy, nabraliśmy wody, wszystko było zanurzone i tylko dziób był na powierzchni. Całe szczęście, że zamocowałem na dziobie dwa odbijacze, a przed rozpoczęciem ekspedycji zalałem pianką rufę i dziób. Dzięki temu canoe nie zatopiło się, a my razem z nim - przyznał Gienieczko. - Choe był przerażony, ja także, ale już zdarzyło mi się płynąć podtopionym canoe. Choe dopiero się uczył - dodał.

"Czegoś takiego nie widziałem"

- Gadiel Sanchez Rivera to dobry człowiek i profesjonalny podróżnik - podkreślił Gienieczko. Razem z Anglikiem Ed’em Staffordem, jako pierwsi na świecie, przeszli od Satipo wzdłuż brzegów Amazonki. Zajęło im to 2 lata. - To twardziel, ale też miał przerażenie w oczach. Tym bardziej, że to źródło swojego przerażenia widział jako pierwszy będąc dziobowym do Atalaya - dodał. - Musieliśmy wybierać wodę - wspominał.

- Kiedy płynęliśmy z dużą prędkością, rzędu 19 km/h., wszystko było OK, bo szybkość uwielbiam we wszystkim... ale nie w przypadku, kiedy powstają wiry tak duże, że można do środka półtorametrowe wiosło schować. Czegoś takiego nie widziałem - podsumował.

Trzy strzały

- Po przepłynięciu kolejnego zwężenia, dokładnie za kanionem Diablo, usłyszałem strzał. Chwilę później drugi i trzeci - wspominał Gienieczko. - Indianie Ashaninka stali na brzegu i machali, abyśmy do nich podpłynęli. To było prawie niemożliwe, bo rzeczny nurt miał prędkość około 12 km/h - wspominał Gienieczko. - Po trzecim strzale tak się zestresowałem, że okulary, które zdejmowałem, pękły mi w ręku. Pamiętam, że wtedy jeszcze mocniej krzyczałem do Gadiela, żeby napierał - kontynuował. - Udało nam się dopłynąć jakieś 800 m poniżej wioski, gdy przyszli Indianie, wymierzyli lufy i spytali co robimy na rzece - opowiadał Gienieczko. - Ponieważ mój hiszpański jest na poziomie "amigo non problemo" to Gadiel przejął rozmowę - dodał podróżnik.

Między polami koki

- Choe pokazał dokumenty z Satipo, które uzyskaliśmy dzięki pomocy Mirosława Rajtera - wspominał Gienieczko. - To były pozwolenia i dokumenty od prezydenta całej społeczności indiańskiej nad rzeką Ene. Indianin przeczytał, popatrzył, uśmiechnął się, przeprosił za strzały i wyjaśnił, że to najwęższe miejsce na rzece Ene i oni muszą pilnować tego terenu ze względu na terrorystów i handlarzy narkotyków - wspominał Gienieczko.

Nad rzeką Ene są największe pola uprawne liści koki - tutaj rozpoczyna się strefa narco i tutaj właśnie laboratoria karteli produkują najwięcej kokainy. - Na początku Indianin, który do nas strzelał, nie był nastawiony przyjaźnie. Miał twarz wymalowaną jak w filmach i patrzył tak, jakbym mu wybił całą rodzinę - przyznał Gienieczko.

"Narctraficanto" i helikoptery

- Którejś nocy, jeszcze nad rzeką Apurimac, przeleciały 3 zwiadowcze helikoptery - wspominał podróżnik. - Leciały tak nisko, że myślałem że wylądują na namiocie. Później Indianin, który do nas strzelał, ostrzegł nas przed "narctraficanto" czyli handlarzami narkotyków - opowiadał polski podróżnik.

- Kolejnym etapem była walka z wirami rzeki Tambo, a później - patrol żołnierzy z gór, którzy wyskoczyli z buszu niczym duchy - relacjonował podróżnik. - Byli wymalowani jak komandosi Nawy Saels, każdy miał nadajnik, a na plecach karabiny jak marines. Kazali nam wszystko pokazać - wspominał Gienieczko. - Cały starannie zapakowany ekwipunek musiałem rozwiązać. Sprawdzili wszystko, przecięli jedną torebkę żywności i spisali wszystko, zrobili zdjęcia mojego telefonu satelitarnego, spota, paszportu, wszystkich dokumentów, canoe i znikli w dżungli tak, jak się pojawili, niczym duchy - wspominał.

Rekordowa przeprawa

- Uświadomiłem sobie wtedy, że jestem w miejscu, gdzie turystyka nie istnieje, że tutaj mało kto się zapuszcza, nie wspominając o pływaniu ot tak w canoe - stwierdził Gienieczko. - Miejscowe władze przez radio powiadomią Indianin Ashaninka, że będę płynął. Startuję w sobotę z portu w Atalaya, które od Belem dzieli 5600 km - relacjonował podróżnik. - Od tego miejsca mam zatwierdzone przez biuro Guinnessa w Londynie moje solowe płynięcie - podkreślił.

Miejsce, gdzie zginęli inni

- Chcę przepłynąć w 7-8 dni 600 km do Pucalpy. Zobaczymy, jak mi pójdzie; to najdzikszy region w całym systemie Amazonki od San Francisco, a ludzie tutaj nie słyną z życzliwości. To około 150 km od Atalaya, gdzie zostali zamordowani polscy kajakarze przez Indian Ashaninka. Strach idzie mi po plecach, jak pomyślę, że będę płynął przez miejsce, gdzie piranie zjadły tych ludzi, bo ciał nie odnaleziono do tej pory - przyznał.

Dokumentacja bezpieczeństwa

Gienieczko od tego momentu przez telefon satelitarny będzie przesyłał krótkie informacje, a co 10 minut z canoe "Energa" będzie nadawany sygnał GPS, natomiast inny spot będzie w południe i wieczorem wysyłał bieżącą lokalizację, wraz z informacją, że wszystko jest w porządku.

- Track i spot będą pokazywać trasę, którą płynę. Robię to dla siebie, dla biura rekordów Guinessa i dla paru niedowiarków, którzy jak zawsze mnie motywują. Po za tym chcę udokumentować w sposób współczesny cały ten projekt - wyjaśniał podróżnik.

Też możesz pomóc!

Podróżnik Marcin Gienieczko dzięki wyprawie Energa Solo Amazon Expedition chce zebrać pieniądze dla dzieci z Pomorskiego Hospicjum dla Dzieci.

- Kochani: wspierajcie dzieci, bo każdy z was może to zrobić. Nie lekceważcie ludzi w potrzebie, zwłaszcza dzieci. Wystarczy wpłacić 30-40 zł - zachęca nieustannie podróżnik. Za każdy pokonany przez Gienieczkę kilometr zainteresowani mogą wpłacić pieniądze na Pomorskie Hospicjum dla Dzieci.

Śledź na bieżąco!

Postępy Marcina Gienieczki krok po kroku można śledzić w internecie, na podstawie zapisów GPS, relacji na blogu i na fanpage’u na Facebooku oraz w transmisjach w radiu Kolor w każdą sobotę i w programie TVN24 "Wstajesz i weekend".

Więcej o wyprawie Energa Solo Amazon Expedition na stronach:

TVN24.pl www.gienieczko.pl www.soloamazon.info https://www.facebook.com/SoloAmazonExpedition https://twitter.com/MGienieczko Obserwuj wyprawę krok po kroku

Autor: M. Bohdanowicz (m.bohdanowicz@tvn.pl)

Źródło zdjęcia głównego: Marcin Gienieczko / Energa Solo Amazon Expedition | Marcin Gienieczko / Energa Solo Amazon Expedition

Raporty: