Ministerstwo obrony Rosji oświadczyło w sobotę, że pociski użyte w nalocie zachodniej koalicji w Syrii nie znalazły się w strefie, za którą odpowiada rosyjska obrona przeciwlotnicza. Wcześniej Kreml zapowiadał "natychmiastową reakcję" w przypadku ataków rakietowych USA na Syrię.
"Żaden z wystrzelonych przez USA i ich sojuszników pocisków manewrujących nie wchodził w strefę odpowiedzialności grup rosyjskiej obrony przeciwlotniczej, osłaniających obiekty w Tartusie i Hmejmim" - głosi komunikat ministerstwa.
Rosjanie grozili odwetem
Agencja RIA-Nowosti przekazała wypowiedź ambasady Rosji w Damaszku, która oświadczyła, że obecnie nie ma danych o tym, by obywatele Rosji zostali poszkodowani w ostrzale. Połączone siły lotnictwa amerykańskiego, brytyjskiego i francuskiego przeprowadziły nad ranem w sobotę serię nalotów w Syrii w ramach akcji odwetowej za użycie broni chemicznej podczas ataku 7 kwietnia w mieście Duma we Wschodniej Gucie, na wschód od Damaszku, w którym zginęło ponad 60 osób.
Korespondent "Faktów" TVN w Moskwie Andrzej Zaucha przypomniał, że Kreml zapowiadał "natychmiastową odpowiedź" w sytuacji rozpoczęcia nalotów na cele w Syrii. Dodał, że rosyjska obrona przeciwlotnicza odpowiada za dwie bazy Kremla w Syrii - w porcie Tartus i lotnisku Humajmim pod Latakią.
Operacja koalicji rozpoczęła się w sobotę o godz. 4 czasu lokalnego w Syrii (o godz. 3 w Polsce). Siły zbrojne USA podały, że celem bombardowań był wojskowy ośrodek naukowo-badawczy w Damaszku, zajmujący się technologią broni chemicznej oraz składy znajdujące się na zachód od miasta Hims.
Autor: PTD/tr / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24