"Prawdziwa walka toczy się w szpitalach. Najważniejsi ludzie to nie politycy, tylko lekarze i pielęgniarki"

Prof. Zielonka: najważniejsi ludzie to nie politycy, tylko lekarze, pielęgniarki
Źródło: TVN24

Państwa wtedy sobie dobrze radzą, kiedy są w stanie współpracować z miastami, regionami oraz z Unią Europejską czy Światową Organizacją Zdrowia - tak o walce z rozprzestrzenianiem się koronawirusa mówił w "Faktach po Faktach" profesor Jan Zielonka z Uniwersytetu w Wenecji. - To jest test na przywództwo - ocenił profesor Wojciech Sadurski z Uniwersytetu w Sydney.

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE NA TVN24 GO >>>

NAJWAŻNIEJSZE INFORMACJE O KORONAWIRUSIE. CZYTAJ RAPORT TVN24.PL >>>

We Włoszech jest obecnie ponad 80 tysięcy osób zakażonych koronawirusem. Do 13 155 wzrosła w środę liczba zmarłych. Najtrudniejsza sytuacja jest w Lombardii na północy kraju.

Prof. Jan Zielonka z Uniwersytetu w Wenecji ocenił w "Faktach po Faktach", że Włosi bardzo szybko się zmobilizowali w obliczu epidemii COVID-19, a premier Włoch "stanął na wysokości zadania". – Nie opowiadał, że to jest zwyczajna grypa, tylko od razu zaczął wprowadzać rygorystyczne obostrzenia w kontaktach międzyludzkich i później stopniowo je zaostrzał – powiedział.

Zaznaczył, że różne rządy, lokalne czy europejskie, odgrywają ważną rolę w takiej sytuacji, przy czym przyznał, że nie zawsze współpraca była idealna. - Ale powiedzmy sobie otwarcie, nie mamy doświadczeń tego rodzaju – zaznaczył. - Robimy, co możemy. Tyle że liczba osób, które umierają, jest wciąż straszna – podkreślił prof. Zielonka.

Powiedział, że z "perspektywy włoskiej prawdziwa walka toczy się w małych miasteczkach i regionach". - Zdecydowana większość chorych jest w Lombardii, zresztą najbogatszym regionie nie tylko Włoch, ale chyba Europy. Cała epidemia zaczęła się w malutkich miejscowościach jak Codogno. Tam jest pole walki – opowiadał gość "Faktów po Faktach".

Dodał, że przez większość czasu we włoskiej telewizji "ogląda się front wojny w szpitalach lokalnych".  – A politycy rzymscy schodzą zupełnie na trzeci plan – zauważył. - To nie znaczy, że oni nie mają znaczenia, ale to znaczy, że prawdziwa walka toczy się w szpitalach i najważniejsi ludzie to nie są politycy, tylko lekarze, pielęgniarki i ci, którzy starają się, żeby to życie jeszcze we Włoszech funkcjonowało – podkreślił.  - Tutaj perspektywa jest głównie lokalna, nawet nie narodowa – dodał Zielonka.

- Widzimy wszyscy, że właściwie te problemy trzeba rozwiązywać na różnych płaszczyznach. Państwa wtedy sobie dobrze radzą, kiedy są w stanie współpracować z miastami, regionami oraz z Unią Europejską czy Światową Organizacją Zdrowia – powiedział.

"Cały luty właściwie został zmarnowany"

Trudna sytuacja jest także w Stanach Zjednoczonych, gdzie odnotowano dotąd ponad 190 tys. zakażeń i ponad 4,1 tys. zgonów. Prawie połowa zgonów w USA przypada na stan Nowy Jork.

Przebywający w tym mieście profesor Wojciech Sadurski opowiadał w "Faktach po Faktach", że jest tam teraz ponuro i przygnębiająco, tym bardziej że Nowy Jork jest zazwyczaj "żywotny i ekstrawertyczny, a w tej chwili wygląda jak dekoracje do jakiegoś filmu dość ponurego". Powiedział, że różne czynniki złożyły się na to, że początkowo problem koronawirusa był w USA lekceważony. Zauważył, że w Nowym Jorku "wpłynęły na to zagęszczenie i wielka liczba przybyszów".

- Nie ulega wątpliwości, że przyczyniły się do tego też błędy władz miejskich, stanowych i centralnych. Przez długi czas lekceważono i minimalizowano sygnały z Chin, twierdząc najpierw, że jest to coś na kształt anginy czy grypy, później, że jest to tylko ograniczone do Chin – ocenił.

Dodał, że następnie były "błędy biurokratyczne polegające na tym, że federalna agencja zajmująca się oceną i weryfikacją testów dopuściła początkowo błędne testy do stosowania". – Skończyło się na tym, że cały luty właściwie został zmarnowany – dodał prof. Sadurski.

- W tej chwili mamy  do czynienia z chaosem, do którego przyczynia się również federalna struktura Stanów Zjednoczonych, która normalnie jest czymś bardzo ważnym i sprzyja ograniczeniu autorytaryzmu władz, ale w sytuacji tak strasznego kryzysu, quasi-wojennego kryzysu, okazuje się, że produkuje chaos, anarchię, że poszczególne stany ze sobą rywalizują, a władze centralne nie są w stanie prowadzić jakiejś jednolitej polityki – mówił.

"Test na przywództwo"

Prof. Sadurski ocenił, że pandemia zmieni świat na kilka sposobów. – Jest to test na przywództwo i to przywództwo często wcale nie mieści się na szczeblu centralnym państwa narodowego, ale na szczeblu czasem bardzo lokalnym, na szczeblu miasta, może nawet dzielnicy – ocenił. Powiedział, że w tej chwili w Nowym Jorku tak naprawdę najważniejszym przywódcą dla każdego jest gubernator Andrew Cuomo, a nie prezydent Donald Trump.

Gość "Faktów po Faktach" wskazał także na pewne przewartościowanie relacji między sektorem publicznym a prywatnym. Ocenił, że "najgorszym przejawem tego jest system zdrowia w USA, który w przeważającej części opiera się na prywatnych szpitalach i prywatnych ubezpieczeniach". - To może jakoś funkcjonować w czasach normalnych (…),  ale w czasach zarazy, kryzysu to pokazuje swoje ogromne deficyty – dodał.

Powiedział, że w skali światowej prawdopodobnie uda się odsunąć pokusę myślenia, że systemy autorytarne mają przewagę, bo potrafią zmobilizować zasoby i ludzi w walce z zagrożeniami. - Otóż wcale tak nie jest. Porównajmy z jednej strony Chiny, które jakoś się zmobilizowały, ale nikt naprawdę nie ufa liczbom podawanym przez Chiny, z takimi państwami, jak Korea Południowa i Tajwan, które są państwami absolutnie demokratycznymi, ale gdzie również pewna kultura polityczna spowodowała mobilizację społeczną i efektywność w zwalczaniu zarazy – zauważył prof. Sadurski.

Czytaj także: