- Początkowo biegałyśmy i szukałyśmy żywych ludzi. Może kogoś tam przycisnęło, może jakieś szumy albo pukania usłyszymy? - opowiada w rozmowie z reporterami "Superwizjera" TVN jedna z ratowniczek, która brała udział w akcji po katastrofie pod Smoleńskiem. - Potem, jak już się mgła rozeszła, zobaczyłyśmy, jaki to koszmar – dodaje.
Reporterzy Superwizjera na lotnisko pod Smoleńskiem dotarli kilkanaście godzin po katastrofie prezydenckiego samolotu. Zastali tam jeszcze ekipy ratownicze , które pojechały ratować ludzi.
"Biegałyśmy i szukałyśmy żywych ludzi"
Ratownicy, mimo wieloletniego doświadczenia, mówią, że nie widzieli jeszcze czegoś tak przerażającego.
- Kiedy przyjechaliśmy, była bardzo gęsta mgła. Widać było tylko szczątki samolotu. Idziesz i nic nie widać. Początkowo biegałyśmy i szukałyśmy żywych ludzi. A nuż.. a może jednak? A może kogoś tam przycisnęło, może jakieś szumy lub pukania usłyszymy? A nuż kogoś tam - opowiada jedna z ratowniczek.
"Zrozumiałyśmy, że już nic nie da się zrobić"
Jak mówi, dopiero gdy rozeszła się mgła, można było zobaczyć ogrom zniszczenia. - Wtedy zrozumiałyśmy, że tam już nic się nie da zrobić - mówi. - Stałyśmy tam może pół godziny, na początku było pięć ciał, ale ledwie się obróciłyśmy, było już 90. Wszystko odbywało się bardzo szybko - dodaje jej koleżanka.
Do katastrofy rządowego Tu-154 doszło 10 kwietnia. Na pokładzie znajdowało 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński, jego żona Maria, oraz najważniejsi polscy politycy. Wszyscy zginęli.
Źródło: TVN