"Spirala przemocy będzie nakręcać się jeszcze przez najbliższe dni"

Źródło:
PAP

Wydaje się, że po obu stronach jest poczucie, że trzeba pokazać siłę - powiedział ekspert PISM do spraw Bliskiego Wschodu Michał Wojnarowicz, który odniósł się do konfliktu Izraela z Hamasem. Jak dodał, kluczowe będą najbliższe dni.

Od poniedziałkowego wieczora zbrojne ugrupowania Hamas i Dżihad Islamski stale przeprowadzają ataki na Izrael. W wyniku tych ataków ponad 70 Izraelczyków trafiło do szpitala Barzilai w Aszkelonie - podały we wtorek służby medyczne. Agencja AP podała także informację, że w mieście Aszkelon zginęły we wtorek dwie kobiety.

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE W TVN24 GO

Z kolei armia izraelska zwielokrotniła ataki powietrzne na pozycje Hamasu i Dżihadu Islamskiego. Według ostatnich danych miejscowego ministerstwa zdrowia w izraelskich atakach w Strefie Gazy od poniedziałku zginęło 126 osób, w tym dzieci.

Wymiana ciosów była największą w ostatnim czasie eskalacją, do której doszło po najdramatyczniejszych dotąd starciach między Palestyńczykami i izraelską policją na terenie Wzgórza Świątynnego i meczetu Al-Aksa w Jerozolimie.

"Spirala przemocy będzie nakręcać się jeszcze przez najbliższe dni"

O największej od dłuższego czasu eskalacji przemocy mówi także w rozmowie z Polską Agencją Prasową analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych w Warszawie Michał Wojnarowicz.

- Punktem zapalnym była Jerozolima, ale fakt, że aktywniej włączył się w to Hamas poprzez ataki rakietowe na cele w Izraelu, co spotkało się z oczywistą reakcją sił izraelskich, wskazuje na to, że spirala przemocy będzie nakręcać się jeszcze przez najbliższe dni - przewiduje ekspert ds. Bliskiego Wschodu.

Głównym pretekstem ostatnich zajść jest sytuacja w dzielnicy Szejch Dżarra we Wschodniej Jerozolimie, gdzie część palestyńskich mieszkańców ma zostać wysiedlona, a ich miejsce mają zająć żydowscy osadnicy. Dochodzą do tego napięcia związane z dostępem do Wzgórza Świątynnego, plus rocznice: obchodzony 9-10 maja Dzień Jerozolimy, koniec ramadanu przypadający na 11 maja i obchodzony przez Palestyńczyków 15 maja dzień "katastrofy" (Nakba) jak nazywają oni utworzenie Izraela w 1948 r., które zapoczątkowało wielki palestyński exodus z ziem zajętych przez nowe wówczas państwo żydowskie. - Poziom napięć był więc bardzo wysoki i w pewnym momencie musiało to eskalować - przyznał Wojnarowicz.

Ekspert: szansa wymienienia premiera jest największa od lat

Zwraca przy tym uwagę na sytuację polityczną w Autonomii Palestyńskiej i w Izraelu. - Po pierwsze, odwołano wybory palestyńskie zaplanowane na 22 maja. Obecnie Hamasowi na rękę jest pewna eskalacja, bo może dzięki temu ugrać polityczne punkty na palestyńskiej scenie politycznej, pokazać się jako ta siła, która przeciwdziała izraelskiej polityce we Wschodniej Jerozolimie - tłumaczy analityk.

Po drugie, na konflikcie z Hamasem w krótkotrwałej perspektywie skorzysta premier Izraela Benjamin Netanjahu. - Wydawało się, że rząd Netanjahu jest tuż przed upadkiem, bo toczą się rozmowy koalicyjne w ramach opozycji. Szansa wymienienia premiera jest największa od lat, a w momencie, kiedy mamy otwarty konflikt ze Strefą Gazy, kiedy mamy niestabilną sytuację, kiedy trwają protesty ludności arabskiej w samym Izraelu, to wiadomo, że kwestie czysto gabinetowe schodzą na dalszy plan, a liczy się bezpieczeństwo - wyjaśnia rozmówca PAP.

Wskazuje, że dużo zależy teraz od nacisków zagranicznych, w tym od Egiptu i Kataru, państw, które zawsze odgrywały istotną rolę w mediacjach izraelsko-palestyńskich. - Teraz dużo ważniejszy jest też głos państw arabskich, szczególnie tych, które podpisały normalizację stosunków z Izraelem (Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Bahrajnu, Maroka, Sudanu) - dodaje.

Wojnarowicz: wydaje się, że po obu stronach jest poczucie, że trzeba pokazać siłę

W obecnej sytuacji wzrostu przemocy ekspert nie wyklucza operacji lądowej Izraela, choć według niego "byłoby to dość duże posunięcie". - Już mieliśmy informację o dodatkowej mobilizacji rezerwistów, ale większość pocisków ze Strefy Gazy przechwytuje system Żelazna Kopuła, więc straty po stronie izraelskiej są mniejsze. Wszystko zależy od kolejnych dni, jaki będzie bilans strat po obu stronach. Póki co wydaje się, że po obu stronach jest poczucie, że trzeba pokazać siłę - ocenia Wojnarowicz.

Strefa GazyPAP/Adam Ziemienowicz

Do wzrostu napięć przyczynił się plan eksmisji mieszkańców osiedla we Wschodniej Jerozolimie na wniosek grupy żydowskich osadników. Izraelski Sąd Najwyższy miał w poniedziałek rozpatrzyć apelację w sprawie planowanej eksmisji kilku palestyńskich rodzin z położonej we Wschodniej Jerozolimie dzielnicy Szejch Dżarra, jednak wyrok został odroczony "ze względu na okoliczności". Sąd niższej instancji uznał wcześniej roszczenia izraelskich osadników i zdecydował o przesiedleniu rodzin. Tereny te są od 1967 roku okupowane przez Izrael.

Pytany o legitymizację tej decyzji, Wojnarowicz odpowiada, że mamy tu do czynienia "z jednym z najgłębszych przejawów sporów izraelsko-palestyńskich, a więc z kwestiami własnościowymi".

- Akurat w tym przypadku roszczenia izraelskie mają pewne uzasadnienie historyczne. Te tereny w tej dzielnicy były własnością żydowską przed II wojną światową. Po 1948 roku żydowska obecność tam zaniknęła, to była część Wschodniej Jerozolimy znajdująca się pod kontrolą jordańską i tam, gdzie mieszkali Żydzi, osiedlili się Palestyńczycy, którzy zostali z kolei wygnani ze swoich domów na terenie Izraela w 1948 roku - tłumaczy.

Po wojnie sześciodniowej w 1967 r. całą Jerozolimę zajął Izrael, oficjalnie zaanektował tę wschodnią część, co nie zostało uznane w świetle prawa międzynarodowego. - Teraz mamy taką sytuację, że w dzielnicy Szejch Dżarra są mieszkańcy, którzy przybyli tam po 1948 roku i są konkretne żądania powrotu tej własności do rąk żydowskich (...). Chcę podkreślić, że nawet jeśli w tym przypadku żądania izraelskie mają historyczne uzasadnienie, to jednak w drugą stronę to nie działa. Muzułmanie, Palestyńczycy nie mają żadnych możliwości, żeby odzyskać swoje własności na terenie Izraela. Stąd jest to poczucie niesprawiedliwości, a to nakłada się na powszechne problemy na Zachodnim Brzegu Jordanu z rosnącą działalnością osadników, a z kolei na terenie Izraela miejscowości arabskie mają dużo mniejsze możliwości rozwoju niż żydowscy sąsiedzi - podsumowuje Michał Wojnarowicz.

Autorka/Autor:pp/dap

Źródło: PAP