Niedziela była w Izraelu dniem żałoby narodowej po śmierci 45 osób, które zginęły w piątek po wybuchu paniki podczas święta religijnego na górze Meron na północy kraju. Flagi państwowe opuszczono w całym Izraelu do połowy masztów.
Zgodnie z żydowską tradycją pogrzeby odbywają się jak najszybciej po śmierci. W ciągu ostatniej doby pochowano ponad 20 zidentyfikowanych ofiar. Na górze Meron co najmniej 150 osób zostało rannych, a wiele z nich znajduje się w stanie krytycznym. Izraelskie media szacują, że w piątkowym święcie uczestniczyło ponad 100 tysięcy ludzi.
"Śmiertelny efekt domina"
W 2020 roku zamknięto dostęp na górę Meron ze względu na pandemię COVID-19. W tym roku po zakrojonej na szeroką skalę akcji szczepień złagodzono przepisy przeciwepidemiczne i władze zgodziły się na obchody święta. Jednym z głównych miejsc, gdzie przychodzą wierni, jest grób słynnego mistyka z II wieku, rabina Szymona bar Jochaja. To najczęściej odwiedzane przez wyznawców judaizmu miejsce w Izraelu po Ścianie Płaczu w Jerozolimie. Po zakończeniu piątkowych ceremonii około 20 tysięcy ludzi opuściło miejsce wąskim i stromym chodnikiem, pokrytym śliską metalową podłogą, która mogła być mokra, przez co niektórzy tracili równowagę i przewracali się na tych niżej. Według portalu Times of Israel wywołało to panikę i "śmiertelny efekt domina".
Po tej katastrofie zaczęto w Izraelu stawiać pytanie, dlaczego władze nie ograniczyły liczby uczestników święta. - Potrzebne jest śledztwo. Ta straszna katastrofa pomoże wszystkim zrozumieć, że nie może być sytuacji, gdy państwo nie wprowadza reguł - powiedział minister kultury Hili Troper w radiu publicznym. Ministerstwo sprawiedliwości Izraela poinformowało, że takie śledztwo zostało już wszczęte.
Źródło: PAP