W sobotę Izraelczycy wyszli po raz kolejny na ulice, by zaprotestować przeciwko zmianom w sądownictwie forsowanym przez rząd premiera Benjamina Netanjahu. Demonstracje, trwające już od 39 tygodni, odbyły się w około 150 miejscach w całym kraju, przy czym największa miała miejsce tradycyjnie w Tel-Awiwie, gdzie zgromadziło się około 85 tysięcy osób - podał "Times of Israel".
Protestujący w Tel-Awiwie zablokowali autostradę przebiegającą przez miasto, tworząc szałas pokryty antyrządowymi plakatami. Nawiązano w ten sposób do obchodzonego od piątku żydowskiego święta Sukot, czyli Święta Szałasów, które upamiętnia czterdziestoletnią wędrówkę Żydów przez pustynię z niewoli egipskiej, w czasie której mieszkali w szałasach.
Ostatecznie zostali oni zmuszeni przez policję do opuszczenia autostrady i ruch został wznowiony.
Na wiecu w Kefar Sawie głos zabrał emerytowany sędzia Sądu Najwyższego Ayala Procaccia, mówiąc: "Reżim nas zdradził. Ta zdrada głęboko rezonuje w duszach wolnego społeczeństwa. Społeczeństwo nie spocznie, dopóki władza nie wróci do nas, obywateli".
Największy kryzys od 75 lat
Spór o forsowaną przez rząd premiera Benjamina Netanjahu reformę pogrążył Izrael w najgłębszym kryzysie wewnętrznym od czasu powstania państwa 75 lat temu. Krytycy zmian uważają, że wprowadzą one kraj na drogę do rządów autorytarnych, podczas gdy ich zwolennicy uważają, że są one konieczne, ponieważ wymiar sprawiedliwości ma zbyt duże uprawnienia.
Źródło: PAP