Saleha miała tylko trzy lata. Napastnicy roztrzaskali jej głowę o ziemię - na oczach przerażonej matki Bilkis Bano. 21-letnia kobieta, która była w piątym miesiącu ciąży, została po chwili zgwałcona przez grupę znajomych mężczyzn. Oprawcy zostawili ją nagą na ulicy, bo myśleli, że już nie żyje. Kiedy odzyskała przytomność, zobaczyła, że czternastu członków jej rodziny zostało brutalnie zabitych. Po piętnastu latach walki jej oprawcy zostali prawomocnie skazani w Indiach na dożywocie. Ostatnio - ku oburzeniu mieszkańców kraju i międzynarodowej opinii publicznej - wyszli na wolność.
Na ulicach pojawiły się girlandy, przygotowane zostały cukierki. Tak w indyjskiej wiosce Randhikpur, zamieszkiwanej głównie przez hindusów, przywitano jednego z mężczyzn, który - teoretycznie - nigdy nie powinien wyjść na wolność. W 2008 roku został skazany na dożywocie za udział w koszmarze, który rozegrał się w 2002 roku w indyjskim stanie Gudźarat. Doszło wtedy do ataku na mieszkających tam muzułmanów. Miał to być odwet za śmierć 59 hinduskich pielgrzymów, którzy kilka dni wcześniej zginęli w pożarze pociągu. Chociaż śledztwo tego nigdy nie potwierdziło, tragedia została uznana przez część społeczeństwa za zamach muzułmanów.
Kiedy wybuchły zamieszki, Bilkis Bano miała 21 lat i była w piątym miesiącu ciąży. Wraz z rodziną próbowała uciec z atakowanej miejscowości. Po drodze zostali jednak zatrzymani przez grupę kilkudziesięciu mężczyzn. Napastnicy - jak opowiadała kobieta w rozmowie z "New York Timesem" - najpierw zabili jej trzyletnią córeczkę.
- Wyciągnęli ją z ciężarówki i rozbili jej głowę o ziemię - opowiadała kobieta. Potem - jak relacjonowała - grupa mężczyzn brutalnie ją zgwałciła. Bano znała swoich oprawców - kilku mieszkało z nią w tej samej miejscowości. Kiedy trwał jej koszmar, napastnicy kolejno zabijali członków jej rodziny. Bano przeżyła tylko dlatego, że straciła przytomność i oprawcy myśleli, że już nie żyje. Zostawili ją nagą, leżącą na ziemi. Obok były ciała członków jej rodziny.
Wojna o sprawiedliwość
Bilkis Bano - jak twierdziła - domagając się skazania morderców, musiała stoczyć walkę z indyjskim systemem sprawiedliwości. W rozmowie z portalem "The Hindu" opowiadała, że policja celowo utrudniała śledztwo i groziła jej, że za nagłaśnianie sprawy może ją spotkać coś złego. Nie zrezygnowała jednak - złożyła wniosek do Krajowej Komisji Praw Człowieka (NHRC) i skierowała sprawę do indyjskiego Sądu Najwyższego.
Czytaj też: Przemoc seksualna w Indiach. Raport
Miesiąc później wszyscy wskazani przez nią oprawcy zostali aresztowani. Proces ruszył w 2004 roku, zakończył się skazaniem 13 z 20 oskarżonych. Jedenastu mężczyzn - którym udowodniono gwałt zbiorowy i zabójstwo bliskich Bano - miało już nigdy nie wyjść na wolność. Sąd uznał, że miejscowi policjanci utrudniali gromadzenie materiałów dowodowych i skazał jednego z mundurowych na trzy lata więzienia.
Wyroki zostały prawomocnie podtrzymane w 2017 roku. Bilkis Bano i jej bliscy byli przekonani, że koszmar sprzed lat skończył się na zawsze. Byli w błędzie.
Panowie z "dobrych rodzin"
Na początku tego roku jeden ze skazanych zawnioskował do indyjskiego Sądu Najwyższego o przedterminowe zwolnienie. Wskazał, że uchwalone w 1992 roku prawo daje sędziom prawo wypuszczenia skazanych na dożywocie po spędzeniu 14 lat w celi. Sąd Najwyższy uznał, że wniosek powinien być rozpatrzony przez władze administracyjne stanu Gudźarat, gdzie przed laty doszło do zbrodni.
Lokalne władze wyznaczyły więc komisję, która stwierdziła, że skazani mogą już wyjść na wolność. 15 sierpnia 11 skazańców opuściło więzienie w miejscowości Godhra. Do internetu trafiło nagranie, na którym widać członków rodzin skazańców, którzy witają ich pod murami więzienia słodyczami i dotykają ich stóp na znak szacunku.
Decyzja o wypuszczeniu skazańców spotkała się ze sprzeciwem opinii międzynarodowej, ale jednocześnie ze zrozumieniem wśród polityków Indyjskiej Partii Ludowej. W skład komisji, która uwolniła 11 mężczyzn, wchodził między innymi jej polityk, C.K Raulji. Powiedział on, że "nie wie, czy [skazańcy - red.] faktycznie dopuścili się przestępstwa, czy też nie". W rozmowie z miejscowymi dziennikarzami zasugerował, że - jak przypominają dziennikarze "New York Timesa" - wyrok odsiadywali wyznawcy hinduizmu z "wysokiej kasty":
- Działalność ich rodziny była bardzo dobra; są braminami. I tak jak w przypadku braminów, ich wartości również były bardzo dobre - mówił Raulji. Kiedy jego słowa wywołały falę oburzenia w społeczeństwie, próbował się z nich wycofać. Kiedy okazało się, że komentarz został nagrany na filmie wideo, polityk przekonywał, że "słowa zostały wyrwane z kontekstu".
Utracony spokój
Bilkis Bano w rozmowie z BBC nie ukrywa, że decyzja o wypuszczeniu oprawców ją "zdruzgotała".
- Kiedy usłyszałam, że oni wyszli na wolność, poczułam potworny, odrętwiający strach. Ufałam wymiarowi sprawiedliwości w tym kraju - mówiła przerażona.
Opowiadała, że przez kilkanaście lat - do momentu prawomocnego skazania mężczyzn - wielokrotnie musiała się przeprowadzać i ukrywać swoją tożsamość, bo obawiała się zemsty. W 2017 roku uwierzyła, że jej koszmar się skończył.
Jej mąż Yakub Rasul podkreślał, że nikt nie ostrzegł rodziny, że przestępcy mogą wyjść na wolność.
Na koszmar kobiety i jej rodziny nie pozostali obojętni mieszkańcy Indii: na ulicach rozpoczęły się protesty, a do Sądu Najwyższego trafiły wnioski wskazujące na konieczność przeanalizowania decyzji władz stanowych o przedterminowym wypuszczeniu 11 skazańców.
We wtorek Sąd Najwyższy przekazał, że przeanalizuje kwestię ewentualnego uchylenia decyzji władz stanu Gudźarat.
***
Obecny premier Indii Narendra Modi był głównym ministrem Gudźaratu w czasie zamieszek, a jego hinduska nacjonalistyczna Indyjska Partia Ludowa nadal rządzi państwem.
Źródło: Reuters, BBC, New York Times