Holenderska Rada Wyborcza Kiedraad poinformowała, że ostateczne wyniki wyborów parlamentarnych poznamy najwcześniej w poniedziałek wieczorem. Powodem są wciąż napływające głosy pocztowe od Holendrów mieszkających za granicą.
To właśnie ta grupa - licząca około 135 tysięcy zarejestrowanych wyborców - może przesądzić, czy zwycięzcami zostaną socjalliberalni i proeuropejscy Demokraci 66 Roba Jettena, czy antyimigrancka Partia Wolności (PVV) Geerta Wildersa.
Spodziewany jest napływ około 90 tysięcy pakietów wyborczych od Holendrów mieszkających między innymi w Niemczech, Belgii i Francji, ale także w tak odległych krajach jak Singapur czy Nowa Zelandia. Wszystkie głosy trafiają do Hagi, gdzie są ręcznie sprawdzane i liczone przez pracowników komisji wyborczej.
Po przeliczeniu 99,7 procent głosów obie partie mają niemal identyczny wynik - po 26 mandatów i około 1,7 miliona głosów. Ostatnie godziny przynosiły minimalne zmiany: w nocy prowadziła D66, rano PVV, a po spłynięciu wyników z Amsterdamu D66 odzyskała prowadzenie o około 15 tysięcy głosów.
Lider D66 "chce jak najszybciej stworzyć stabilny rząd"
Choć różnica może nie wpłynąć na zmianę podziału mandatów, ma znaczenie symboliczne - największa partia otrzymuje tradycyjnie prawo do rozpoczęcia rozmów koalicyjnych.
Lider D66 Rob Jetten zapowiedział, że "chce jak najszybciej stworzyć stabilny rząd", natomiast Geert Wilders zaapelował o wstrzymanie wyznaczenia verkennera (zwiadowcy) do czasu podliczenia wszystkich głosów. Osoba ta jest odpowiedzialna za sprawdzenie, które partie są chętne do rozpoczęcia rozmów koalicyjnych.
W czasie poprzednich wyborów Holendrzy za granicą najchętniej głosowali na Zieloną Lewicę-Partię Pracy (GroenLinks-PvdA) - 28 procent, D66 zdobyła 10,5 procent, a PVV 6,3 procent. Jeśli trend się powtórzy, to właśnie diaspora może przechylić szalę zwycięstwa na korzyść D66 - po raz pierwszy w historii holenderskich wyborów.
Autorka/Autor: asty/kab
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: LINA SELG/PAP/EPA