|

Generałowa Rasputica uderza pierwsza

Mróz i śnieżyce były równie zabójcze, jak wróg - wspominali żołnierze
Mróz i śnieżyce były równie zabójcze, jak wróg - wspominali żołnierze
Źródło: ullstein bild/Getty Images

Jak błoto wygrywa z czołgami? Jak gazeta może uratować stopy przed odmrożeniami i dlaczego nie należy lekceważyć pogody? Dobrze przekonali się o tym niemieccy żołnierze, którzy 80 lat temu ruszali na podbój Wschodu. "Wszystko wydawało się zimne, niegościnne i nastawione przeciwko nam" - pisał jeden z nich, a drugi dodawał: "Ziemia także ma swoją broń. Traktowana przez obcego, posłużyła się swym odwiecznym orężem; broniła się i mściła".

Artykuł dostępny w subskrypcji

Brytyjski dziennik "Daily Mirror" na stronie trzeciej w numerze z 17 listopada 1941 roku wydrukował rysunek satyryczny. Widać na nim niemieckiego żołnierza stojącego w głębokim śniegu obok flagi ze swastyką, pod spodem podpis: "Kolejny składnik zamrożonych aktywów". Na pierwszy rzut oka jeden z wielu podobnych rysunków i karykatur, którymi komentowano w ówczesnej prasie sytuację na wschodnim froncie. W kontekście ostatnich wydarzeń w Ukrainie aż za bardzo dosłowny, nie tylko w odniesieniu do "zamrożonych aktywów", które mogą budzić skojarzenia z obecną sytuacją finansową Rosji.

"Kolejny składnik zamrożonych aktywów". Rysunek satyryczny z "Daily Mirror" z 17 listopada 1941 roku
"Kolejny składnik zamrożonych aktywów". Rysunek satyryczny z "Daily Mirror" z 17 listopada 1941 roku
Źródło: "Daily Mirror"

"Wczesna wiosna to zły czas na inwazję na Ukrainę" - zwracał uwagę doktor Spencer Meredith, analityk strategii i wykładowca akademicki, w artykule opublikowanym przez Modern War Institute amerykańskiej akademii wojskowej West Point. Tekst ten ukazał się na stronie akademii 19 lutego tego roku, czyli pięć dni przed rosyjskim atakiem. Podsumowywał mocne i słabe punkty zamiarów Moskwy. Pogoda była jednym z tych słabszych, bo - jak zwracał uwagę doktor Meredith - rosyjskie natarcie w kierunku na Kijów lub na północny zachód od Donbasu skupiałoby się wzdłuż trzech głównych tras, "zwykle w połowie lutego pokrytych warstwami ubitego lodu i śniegu", które w kolejnych dniach jednak szybko zaczną topnieć. "Grozi to zamienieniem dróg w rozmokłą papkę, a pól w błoto" - ostrzegał analityk.

Czym to się skończyło dla rosyjskich kolumn ciężkiego sprzętu, można było zobaczyć na nagraniach udostępnianych przez ukraińską armię. Pojazdy pancerne, zamiast nacierać szerokimi zagonami przez otwarte przestrzenie, musiały przeciskać się gęsiego po wąskich asfaltowych szosach, przez co stanowiły łatwy cel dla ukraińskich ataków, a zdjęcia utopionych w błocie czołgów stawały się obiektem internetowych żartów. Na grząskim gruncie o wiele lepiej radziły sobie maszyny rolnicze, nie dziwiły też filmiki przedstawiające Ukraińców holujących traktorami porzucone rosyjskie wozy bojowe.

Zjawisko, na które zwracał uwagę amerykański analityk, nie jest niczym nowym i zdążyło już zaznaczyć swoją obecność w historii wojen prowadzonych na wschodzie. Ukraińcy i Rosjanie mają na nie wspólne określenie "rasputica". Jest to pora zamieniająca dwa razy w roku drogi gruntowe i pola dosłownie w morze błota - wiosną na skutek roztopów i jesienią z powodu intensywnych opadów. Mogli się o tym przekonać nie tylko Rosjanie, którym między innymi z powodu odwilży nie wyszedł błyskawiczny szturm Kijowa wiosną 2022 roku, lecz także niemieccy żołnierze nacierający ponad 80 lat wcześniej na Moskwę. Zwłaszcza ci drudzy odczuli to wyjątkowo boleśnie.

"Czarne, niestabilne trzęsawisko"

Chirurg Hermann Türk, żołnierz 3. Dywizji Pancernej, zanotował w osobistym dzienniku pod datą 8 października 1941 roku: "Ciągle tu tkwimy. Drogi są teraz nieprzejezdne. Właśnie teraz, gdy tak dobrze posuwaliśmy się naprzód". Jego jednostka, jako jedna z wielu biorąca udział w operacji "Barbarossa", mającej na celu błyskawiczne pokonanie Związku Radzieckiego, zdołała dotrzeć jedynie do miasta Orzeł nad Oką, 400 kilometrów od Moskwy. Tam została wstrzymana przez jesienne ulewy zamieniające wszystko wokół w lepkie błoto.

Doktor Türk, niczym wytrawny dokumentalista, na wojnę do Rosji zabrał ze sobą nie tylko notes, lecz także aparat fotograficzny. Zostawił po sobie zdjęcia przedstawiające kampanię na wschodzie i szereg plastycznych opisów pokazujących, jak armia niemiecka musiała walczyć nie tylko z Rosjanami, ale przede wszystkim z rosyjską pogodą. "Gdyby tylko przyszedł mróz!" - notował z nadzieją w październiku. "Nie przejadą nawet opancerzone wozy bojowe i ciągniki artyleryjskie. To chyba coś znaczy. Jeśli przejedzie się choćby tylko kilkaset metrów, samochód jest cały pokryty błotem, a szyby jego grubą warstwą. Dobrze, że Sowieci nie stawiają tutaj żadnego oporu".

"Cały dzień padał mokry śnieg i zamienił wszystkie drogi w czarne, niestabilne trzęsawisko" - pisał w liście do żony generał Gotthard Heinrici służący w 2. Armii Pancernej. 29 września 1941 roku zanotował: "W międzyczasie jesteśmy już na takim etapie, że każdej nocy mamy mróz. Także w ciągu dnia szacunkowo nie ma więcej niż 4-5 stopni. Wiecznie szare niebo wisi nad krajem, a zimny wiatr gwiżdże po polach. Meteorolodzy mówią, że tak będzie do późnego października, potem będzie padać do połowy listopada, a potem rzeki zamarzną i odtają pod koniec kwietnia. Piękna perspektywa!".

Dwa razy w roku, wiosną i jesienią, drogi zamieniały się w rozlewiska błota
Dwa razy w roku, wiosną i jesienią, drogi zamieniały się w rozlewiska błota
Źródło: Bundesarchiv/183-B15500

Sytuacja na froncie zmieniła się diametralnie w ciągu zaledwie dwóch tygodni. "Porzuciliśmy wszelką nadzieję" - donosił 17 października. "Siedzimy z całym ekwipunkiem w szlamie i na nieogarnionych drogach, samochody nie mają benzyny, ludzie chleba, konie owsa. Ludzie często też nie wiedzą, gdzie znajdują się ich samochody. (…) W każdym razie pogoda rzuciła nam kłody pod nogi, których nikt się nie spodziewał i które są dla nas bardzo niekorzystne. Nikt nie może wyobrazić sobie - i nie ma na to odwagi - jak wyglądają tutaj drogi. Gruba breja pływa 30-40 centymetrów pod powierzchnią dróg i niczym wał szlamu pchana jest do przodu przez samochody do momentu, kiedy nie da się już dalej".

Historycy i eksperci wojskowości spierają się, czy gdyby Adolf Hitler nie zmienił terminu ataku na Związek Radziecki z 15 maja na 22 czerwca, jego wojska dotarłyby do Moskwy przed jesiennymi opadami i zmieniły losy wojny. Trudno oczywiście ocenić, na ile ten rozgrzewający dyskusje teoretyków scenariusz jest realny, bo nawet gdyby niemieckie natarcie wyprzedziłoby deszcze zalewające białoruskie, ukraińskie i rosyjskie równiny już od końca września, w błocie utonęłyby wojskowe transporty z zaopatrzeniem.

"Chlupot błota odbierał chęć do życia"

Rasputica tymczasem sprzyjała atakowanym. "Ziemia także ma swoją broń. Ziemia rosyjska, traktowana przez obcego, posłużyła się swym odwiecznym orężem; broniła się i mściła" - pisał we wspomnieniach z kampanii na wschodzie jej uczestnik, belgijski nazistowski kolaborant Léon Degrelle, dowódca 28. Ochotniczej Dywizji Grenadierów Pancernych SS "Wallonien".

"Przejście przez pas błota (…) było diabelską męczarnią; każdy metr błota był przeszkodą wymagającą wysiłku i cierpień" -relacjonował. "Wpadaliśmy w błotniste dziury, gubiąc broń, której trzeba było potem szukać po omacku. Woda sięgała do połowy uda. Te dziury były tak niebezpieczne, że musieliśmy wiązać się w grupach po trzech, tak aby można było szybko wyciągnąć tego, kto się zapadł (…). W ten sposób setki tysięcy żołnierzy brnęły, jak ludzie żaby, przez ciągnący się pięć tysięcy kilometrów front składający się z błota i mułu (…). Chlupot błota odbierał nam chęć do życia. Najsłabsi z nas załamywali się z wyczerpania. W tej fazie walk jeden z naszych ludzi zapadł się w bagnie tak, że wystawała mu tylko głowa. Był na skraju wytrzymałości i strzelił sobie w usta z własnego karabinu" - wspominał Degrelle.

Podobnie zmagania z błotem opisał w korespondencji do rodziny niemiecki żołnierz Harald Henry. "Nasza kompania (…) szła przez las, a śniegu było po kolana i mieliśmy go pełno w butach. Przez zamarznięte bagna, gdzie lód się załamywał, a lodowata woda wlewała do butów. Moje rękawiczki są tak przemoczone, że już ich nie noszę. Popękane ręce owinąłem ręcznikiem. (…) Twarz zdeformowała mi się od łez, ale byłem już w czymś w rodzaju transu. Brnąłem naprzód z zamkniętymi oczami, mamrocząc bezsensowne wyrazy, i myślałem, że to wszystko jest tylko snem. To było jak szaleństwo. Niekończąca się agonia" - notował w liście z 18 października.

Rasputica okazała się najlepszym sprzymierzeńcem Rosjan. Niemieckie natarcie utknęło w zwałach błota
Rasputica okazała się najlepszym sprzymierzeńcem Rosjan. Niemieckie natarcie utknęło w zwałach błota
Źródło: ullstein bild/Getty Images

"Ścięgna paliły nas żywym ogniem"

Tak jak niemieccy żołnierze przeklinali rosyjską porę deszczową, tak oczekiwali nadejścia chłodów. Spodziewali się, że zamarznięta ziemia pozwoli wreszcie rozwinąć pancerne natarcie. I rzeczywiście - na początku listopada temperatura spadła poniżej zera.

"Dwa dni temu zmieniła się pogoda. Z dnia na dzień jest coraz chłodniej. Dzisiaj mieliśmy około pięć stopni mrozu" - relacjonował generał Heinrici żonie w liście datowanym na 5 listopada 1941 roku. "Drogi bagniste zastygły w formie wyboistych przeszkód, które nie sprzyjają pojazdom" - dodawał.

"Rzeka błota zmieniła się teraz w rzekę wyboistej lawy" - wspominał dowódca belgijskich ochotników SS. "Błoto stwardniało. Stwardniało na kamień, zmieniając się w sieć skalistych grzbietów, wysokich na pół metra, podobnych do czarnego marmuru, który - szeroki na pięćdziesiąt czy sto metrów - zapadał się i wznosił, pocięty długimi koleinami. Nie miało sensu posyłać w te koleiny zwyczajnych samochodów. Zbiornik paliwa auta pasażerskiego był po paru kilometrach rozbity. Tylko ciężkie ciągniki i pojazdy terenowe, o szczególnie wysokich osiach, mogły próbować szczęścia na tej szklistej zamarzłej powierzchni. Tylko one mogły pokonać te szczeliny".

Żołnierze powtarzali, że nie mogli się doczekać, aż błoto zamarznie. Potem żałowali swych słów
Żołnierze powtarzali, że nie mogli się doczekać, aż błoto zamarznie. Potem żałowali swych słów
Źródło: ullstein bild/Getty Images

"Przemarsz w szyku pieszym był prawdziwą katastrofą" - pisał dalej Degrelle. "Nie mieliśmy dość sił, by unosić nogi, tylko nimi powłóczyliśmy. Upadki były bolesne, bo lód był twardy niczym stal. (…) Tak bardzo uważaliśmy, aby się nie poślizgnąć, że ścięgna paliły nas żywym ogniem. Musieliśmy rozcinać nożami stwardniałe pięty butów wojskowych, by móc poruszać stopami w marszu".

Letnie mundury nie chroniły przed zimnem, a polowe obuwie łatwo nasiąkało wodą. "Buty są w strzępach i jest to hańba" - oburzał się generał Rudolf Schmidt w piśmie skierowanym do generała Friedricha Paulusa, dowódcy 6. Armii. "Wielu żołnierzy owija nogi papierem i tak chodzi, brakuje także rękawic. Co do odzieży zimowej - to kwatermistrz generalny zasłużył na wszelkie obelgi, jakie padają pod jego adresem" - dodawał.

Heinrich Haape, lekarz z 9. Armii, podpowiadał żołnierzom, jak radzić sobie w czasie mrozów za pomocą tego, co każdy miał pod ręką. "Gazeta w butach zabiera niewiele miejsca i można ją często zmieniać. Dwie płachty gazety na plecach żołnierza, między podkoszulkiem a koszulą, chronią ciało przed utratą ciepła i przed wiatrem" - brzmiało jego zalecenie.

Oficerowie, którzy mieli taką możliwość, próbowali ściągać zimowe ubrania z domu. Generał Gotthard Heinrici już 20 września napisał w tej sprawie do żony do Fryburga. "Jutro rusza transport do Niemiec, który ma pojechać po kożuchy. W liście, przewożonym przez samolot kurierski, prosiłem Cię już, abyś mi wysłała mój stary kożuch do uniformu, grube kalesony i skarpety, nauszniki i jedną parę ciepłych rękawic". 15 listopada pisał z kolei: "Czy możesz mi wysłać z Fryburga takie gwoździe do butów, które można przybić do brzegu kozaków, aby nie ślizgać się tak na lodzie? W jednej parze kozaków mam coś takiego, ale w innej nie".

Ciężarówki z wysokim zawieszeniem wciąż sprawdzają się najlepiej w czasie rasputicy
Ciężarówki z wysokim zawieszeniem wciąż sprawdzają się najlepiej w czasie rasputicy
Źródło: Future Publishing/Getty Images

"Chleb zamarznięty na kość", "kiełbasa jak kryształ"

"Ciepłe ubrania i mundury to także broń" - zauważał w opublikowanych po wojnie wspomnieniach rosyjski marszałek Gieorgij Żukow. Mróz, który po rasputicy przejął inicjatywę na froncie wschodnim, szybko uzmysłowił to niemieckim najeźdźcom. "Błoto stało się bronią. Kolejną będzie śnieg. Stalin mógł liczyć na swych bezinteresownych sprzymierzeńców" - pisał Léon Degrelle.

Erich Hager, jeden z frontowych żołnierzy, tak zapamiętał jedną z nocy spędzonych na zewnątrz: "Była straszna, prawdziwa rosyjska zima. Burza śnieżna, jakiej nigdy dotąd nie widziałem, i przenikliwe zimno. Jeśli będzie tak dalej, skończy się to dla nas źle".

Nie tylko niska temperatura była dokuczliwa, lecz także porywiste podmuchy, potęgujące odczucie zimna. Sytuacja na froncie powodowała, że niemieccy żołnierze najczęściej nacierali na wschód i północny wschód, wprost pod wiejący o tej porze roku z tych kierunków wiatr. W zamieci nie tylko trudno było dostrzec wroga, ale nawet go usłyszeć, co wykorzystywali sowieccy partyzanci, nękając ich zaczepnymi atakami, organizując zasadzki i znikając bez śladu.

"W ciągu czterech dni straciliśmy około tysiąca ludzi: 790 zabitych i rannych, 180 z powodu odmrożeń. Przez wiele dni mieliśmy 20 stopni mrozu, do tego lodowaty wiatr, który kłuł jak igłami" - pisał generał Heinrici do żony w połowie listopada 1941 roku. "Moje rzeczy futrzane jeszcze nie dotarły. Stoją gdzieś za Kaługą na drodze, więc można mieć nadzieję, że w pewnym momencie je otrzymam. Chwilowo próbuję pomóc sobie, zakładając na siebie wiele ubrań wełnianych i kalesonów jedne na drugie. Nie mam żadnych wełnianych kalesonów" - dodawał.

Mróz i śnieżyce były równie zabójcze, jak wróg - wspominali żołnierze
Mróz i śnieżyce były równie zabójcze, jak wróg - wspominali żołnierze
Źródło: ullstein bild/Getty Images

Pozbawieni ciepłej odzieży niemieccy żołnierze szybko zaczęli przypominać rosyjskich chłopów, ubierając się jak mieszkańcy mijanych wsi. Dopasowywali też do swoich mundurów elementy umundurowania sowieckich żołnierzy. Zdarzało się, że ściągali z zabitych Rosjan buty i ocieplane kurtki mundurowe.

"Poleciłem zrobić dla mnie parę wysokich rosyjskich kozaków filcowych, których stopa tkwi z kolei w butach gumowych. Kozaki takie noszą tutaj wszyscy chłopi" - donosił generał Heinrici w liście do rodziny w ostatnich dniach listopada 1941 roku. "Filc jest tak gruby jak podkład pod maszyny do pisania. Są one tak ciepłe, że w pomieszczeniu nie da się ich trzymać na nogach. To najlepszy sposób ogrzania stóp, jakiego doświadczyłem. Na głowę wkładam teraz rosyjską okrągłą czapkę z białej skóry jagnięcej. U góry ma dwa zawiązane, podszyte futrem nauszniki, które można opuścić i zawiązać pod brodą. Wszyscy ludzie mówią, że po prostu bajecznie pasuje mi do twarzy. Dla mnie najważniejsze jest, że grzeje jak nic innego. Trzeba dopasować się do zwyczajów tego kraju, wówczas daleko się zajdzie" - przyznawał.

"Rosjanie i Niemcy w białych skafandrach maskujących są nie do odróżnienia. Po prostu Niemcy noszą teraz rosyjskie czapki futrzane" - dodawał dzień później.

Tymczasem z Berlina docierały informacje o nadciągających transportach mundurów zimowych, w co na froncie wschodnim chyba już nikt nie wierzył. Zresztą sama nazistowska propaganda zdawała sobie sprawę z powagi problemu. Otto Dietrich, szef prasowy III Rzeszy, zwracał uwagę w zaleceniach skierowanych do redakcji gazet, że "dobierając materiał fotograficzny, trzeba zwracać szczególną uwagę, by nie ukazało się żadne zdjęcie, które mogłoby sugerować, że żołnierze nie dostali jeszcze zimowej odzieży. Niepożądane są na przykład fotografie przedstawiające kolumnę więźniów w płaszczach i ich niemiecką eskortę maszerującą bez takich płaszczy".

"Wszyscy jesteśmy bardziej lub mniej chorzy"

Tymczasem generał Mróz prowadził bezustanne zmasowane natarcie. "Zimno nie do wytrzymania, które w międzyczasie nadeszło, -32 stopnie, uniemożliwia użycie broni. W przypadku jednej baterii 25 proc. strzałów w ogóle nie wychodzi. W przypadku innych są to krótkie strzały do 5-600 metrów, ponieważ proch w łusce nie spala się porządnie. Broń maszynowa w zasadzie zamarzła i nie strzela" - zapisał generał Heinrici w dzienniku pod datą 5 grudnia. 24 stycznia sytuacja wciąż była beznadziejna. "Znowu 32 stopnie mrozu. Wszystko zastygło. Silniki nie zaskakują. Samoloty nie latają. Wszędzie odmrożenia. Ohydne warunki" - komentował.

Wkrótce też zaczęły się problemy z zaopatrzeniem w jedzenie. Jeden z żołnierzy Hans-Heinrich Ludwig relacjonował, że wraz z kolegami z oddziału dostaje "chleb zamarznięty na kość" i "kiełbasę jak kryształ". Żołnierze musieli rozmrażać racje żywnościowe ciepłem własnego ciała, nosząc je pod mundurem. Wkrótce do wielu oddziałów żywność przestała w ogóle docierać. "Jesteśmy kompletnie wyczerpani głodem i zimnem. Uwalamy się w jeden kąt, przytuleni jeden do drugiego, tak jest cieplej" - pisał na początku grudnia Hermann Türk. "O godzinie 21 narada szefów. O 22 zaczyna się następny atak. Nie możemy w to prawie uwierzyć" - dodawał.

"Wszyscy jesteśmy bardziej lub mniej chorzy" - notował żołnierz Harald Henry. "Każdemu z nas teraz coś dolega; zmiana pogody zatruła życie nam wszystkim" - zapisał w dzienniku inny niemiecki żołnierz Hans Efferbergen. Jak pokazały po wojnie zestawienia danych medycznych nadsyłanych do Berlina w czasie kampanii rosyjskiej, na półtora miliona przypadków zachorowań na froncie wschodnim, zarejestrowanych między 1 września 1941 roku a 31 sierpnia roku kolejnego, aż połowa miała związek z warunkami pogodowymi. Chodziło tylko o najcięższe przypadki zapaleń płuc czy grypy, ponieważ zwykłymi przeziębieniami nikt się nie przejmował.

Nie należy zapominać przy tym o zwierzętach wykorzystywanych przez armię niemiecką. Od połowy września 1941 roku do końca listopada tylko jedna kompania weterynaryjna - należąca do 30 Dywizji Piechoty - leczyła tysiąc siedemdziesiąt dwa konie, przy czym tylko sto siedemnaście z powodu ran odniesionych od ostrzału. Zdecydowana większość zwierząt cierpiała i umierała z powodu odmrożeń, zapaleń płuc oraz po prostu z wycieńczenia.

"Biedne konie są wyczerpane. Brak paszy i mróz zbierają wielkie żniwo - wszystkie konie stoją na wolnym powietrzu" - notował na początku listopada 1941 roku Kurt Gruman, żołnierz Grupy Armii "Środek". "Konie przewracały się na lodzie, łamiąc nogi. Biedne zwierzęta na próżno rozpaczliwie rżały w świszczącej śnieżycy, próbowały się podnosić i upadały ponownie, oszalałe z bólu" - wspominał z kolei Leon Degrelle, dowódca "Walończyków" z SS.

"Myślę, że w 1812 byli lepiej wyekwipowani niż my"

Nie każdy niemiecki żołnierz miał tyle szczęścia, co doktor Hermann Türk z 3. Dywizji Pancernej, który 9 grudnia 1941 roku ranny i skrajnie wycieńczony jechał na zachód transportem medycznym. "Leżę w szpitalnym pociągu, w białej pościeli, całkiem brudny. Nie myłem się przez sześć tygodni. Broda lepi się od brudu" - wspominał. "Teraz jedziemy przez tę daleką, białą Rosję. Po dwóch dniach mojej białej pościeli nie można już rozpoznać. Poszwy na kołdrę i poduszkę są czarne. Mam gorączkę. Nie pokazuję tego jednak po sobie".

Jeńcy, którzy trafiali do rosyjskiej niewoli, nie prezentowali się lepiej. Tłumaczka służąca w Armii Czerwonej Jelena Rżewska tak opisywała jednego ze schwytanych Niemców: "Był przemarznięty i miał bryłki lodu na całej twarzy oraz na ubraniu. Owinięty był grubą damską lnianą chustą, a jego czapka wojskowa była zatknięta na czubku tej chusty. Chusta była tak wielka, że mogła okryć całe jego ciało. Miał też na sobie słomiane łapcie - jakie wytwarzała dla Niemców zmuszana przez nich do tego miejscowa ludność".

Lekceważenie warunków pogodowych już od samego początku kampanii, nieprzygotowanie wojsk nie tylko do walki z Rosjanami, co przede wszystkim z rasputicą i mrozem, okrutnie zemściło się na najeźdźcach. Żołnierze Hitlera czuli się jak żołnierze Napoleona zamarzający pod Moskwą na początku XIX wieku. "Myślę, że w 1812 roku byli lepiej wyekwipowani niż my" - zauważał gorzko jeden z Niemców w liście do domu. "Prawie każdy z nas ma dziurawe skarpety i żadnych nauszników (z wyjątkiem tych, którzy mają je prywatnie). Tak samo jest także w innych oddziałach. Właśnie tak mało nam dali! W roku 1941!" - pisał.

Ostateczną klęskę niemieckiej operacji "Barbarossa" przypieczętowała kapitulacja 6. Armii generała Friedricha Paulusa, która bezskutecznie próbowała zdobyć Stalingrad. "Zjedliśmy już wszystkie konie. Gotów jestem zjeść kota, powiadają, że jego mięso jest również smaczne" - notował jeden z jej żołnierzy Wilhelm Hofman w dzienniku pod datą 28 grudnia 1942 roku. Dodawał, że jego koledzy "są podobni do trupów albo do obłąkańców szukających, co by włożyć do ust. Nie kryją się już przed pociskami Rosjan, nie mają sił chodzić, schylać się i chować. Bodaj wojna ta była przeklęta…" - podsumował.

Błoto, mróz i głód wykończyły niemiecką armię nie mniej skutecznie niż rosyjskie kontruderzenia. Dobrze podsumował to Wolfgang Paul służący w 18. Dywizji Pancernej. "Wszystko wydawało się zimne, niegościnne i nastawione przeciwko nam" - zauważał w swoich zapiskach. "Lato wypędziło nas na wschodnie równiny, zatrzymała nas na nich jesień swym niepokonanym, niezapomnianym błotem, a zima chciała nas znowu wygnać. Wydawało się, że utknęliśmy w świecie, którego nigdy naprawdę nie poznamy".

Korzystałem z następujących publikacji: * Hermann Türk, "Marsz na Wschód" [w:] "Karta", numer 108 / lato 2021; * David Stahel, "Bitwa o Moskwę", Książka i Wiedza 2018; * Leon Degrelle, "Front wschodni 1941-1945", Wydawnictwo Arkadiusz Wingert 2002; * "Zapiski z czasów wojny. Front wschodni 1941-1942 w dokumentach generała Heinriciego", red. J. Hürter, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2017.

Czytaj także: