Mieszkańcy niespełna dwumilionowej Gambii wybierają w czwartek parlament. To pierwsza wolna elekcja w tym małym kraju zachodniej Afryki odkąd w styczniu obalony został tam dyktator Yahya Jammeh. Wynik zadecyduje, jak szybko Gambia pożegna się z dyktaturą - pisze znawca regionu Wojciech Jagielski.
Poprzedniego wybory w Gambii, na początku grudnia, zakończyły się zaskakującą przegraną 51-letniego Jammeha, który rządził przez prawie ćwierć wieku po zamachu stanu, jakiego dokonał w 1994 r. jako 29-letni kapitan rządowego wojska. Jammeh był tak pewny grudniowej wygranej, że całkowicie zlekceważył rywala, kandydata opozycji Adamę Barrowa, a posłuszni dyktatorowi urzędnicy nie zadbali o odpowiednie sfałszowanie wyborów.
Jeszcze większą niespodzianką było to, że po ogłoszeniu jego porażki, Jammeh pogodził się z nią i zapowiedział oddanie władzy. Wkrótce jednak zmienił zdanie. Zażądał unieważnienia wyborów i przeprowadzenia ich ponownie. Ustąpił dopiero wtedy, gdy na granicach Gambii stanęły wojska Wspólnoty Gospodarczej Państw Afryki Zachodniej (ECOWAS) i zagroziły zbrojną inwazją na gambijską stolicę, Bandżul. Przyparty do muru Jammeh zgodził się złożyć urząd prezydenta i 21 stycznia prywatnym odrzutowcem wyleciał z kraju do Gwinei Równikowej, której przywódca (najdłużej panujący prezydent na świecie – od 1979 r.) Teodoro Obiang Nguema Mbasogo zgodził się udzielić mu azylu. Obiang, podobnie jak Jammeh, rządzi jak tyran, a dodatkowo Gwinea Równikowa nie uznała Międzynarodowego Trybunału Karnego więc Jammehowi nie będą grozić tam listy gończe, gdyby haski sąd zdecydował się za nim rozesłać.
53 mandaty, ponad 200 chętnych
O tym, czy tak się stanie, mogą zadecydować czwartkowe wybory parlamentarne w Gambii. O 53 mandaty poselskie ubiega się w nich ponad 200 kandydatów, przedstawicieli prawie tuzina formacji politycznych. Jeśli w nowym parlamencie większość - i to większość zdecydowaną - zdobędą zwolennicy Barrowa, ułatwi mu to nie tylko stabilne rządy i transformację od dyktatury do demokracji, ale także umożliwi wdrażanie reform i dochodzenie sprawiedliwości po tyranii Jammeha.
Nie będzie to łatwe, ponieważ koalicja ośmiu partii opozycyjnych, które w grudniu zgodziły się wspólnie poprzeć Barrowa, już nie istnieje. Każde z ugrupowań walczy o głosy osobno i dopiero po ogłoszeniu wyników wyborów mają być podjęte rozmowy o ewentualnej nowej koalicji. Właśnie kłótliwość gambijskiej opozycji była przyczyną jej słabości i dawała Jammehowi pewność, że wygra każde wybory bez potrzeby uciekania się do szczególnie bezczelnych fałszerstw. W grudniu jedną z przyczyn, które opozycyjne partie skłoniła do porozumienia, było m.in. to, że przywódca najsilniejszej z nich, uchodzący w Gambii za nieoficjalnego szefa całej opozycji, 70-letni Usainou Darboe, przebywał akurat w więzieniu, do którego wraz z innymi dysydentami wtrącił go Jammeh. Pozbawiona swoich przywódców opozycja zjednoczyła się także dlatego, że Barrow był politykiem całkowicie nieznanym i pozbawionym własnej politycznej bazy. Jako prezydent, jedną z pierwszych decyzji Barrow kazał uwolnić wszystkich więźniów politycznych. Odzyskawszy swoich przywódców dawne opozycyjne partie nie były już w stanie utrzymać koalicji. W rezultacie Barrow nie może być pewny nie tylko większości w przyszłym parlamencie, ale nawet tego, czy udzieli mu poparcia jego własna Zjednoczona Partia Demokratyczna, do której należał zanim został prezydentem. Oddał legitymację partyjną, by dowieść rodakom, że będzie przywódcą bezstronnym. Zazdrosny o wpływy Darboe może w zamian za poparcie próbować ubezwłasnowolnić prezydenta i uczynić z niego swoją marionetkę. Zdobycie większości w parlamencie utrudnią Barrowowi także dwie nieprzyjazne mu partie - Kongres Demokratyczny Gambii, który jeszcze jesienią odmówił mu poparcia i nie przystąpił do koalicji dawnej opozycji, a zwłaszcza Sojusz na Rzecz Reorientacji Politycznej i Odbudowy (APRC), partia utworzona przez Jammeha i sprawująca władzę za jego rządów. Gambijczycy są rozczarowani kłótliwością swojej nowej elity politycznej, a przywódcy APRC próbują sobie ich zjednać zapewnieniami o skrusze i szczerej chęci naprawienia dawnych błędów.
Nowa (?) rzeczywistość
Dotychczasowy, pochodzący jeszcze z 2012 r. parlament, zdominowany całkowicie przez posłów Jammeha, krępował ręce nowemu prezydentowi i nie pozwalał mu na jakiekolwiek radykalniejsze reformy i posunięcia. Nie chcąc wdawać się w nowy konflikt polityczny, Barrow zrezygnował z prób ścigania i karania Jammeha za zbrodnie z czasów jego prezydentury (mordy, tortury, łamanie praw człowieka). Zamiast tego obiecał do lipca powołać komisję prawdy, która ujawni przestępstwa obalonego reżimu. Ale w kwietniu nowe władze aresztowały byłych szefów służb bezpieczeństwa, tajnej policji i wywiadu Jammeha i oskarżyły ich o polityczne mordy. Postawieni przed sądem, dawni współpracownicy Jammeha by ratować własną skórę mogą zacząć obciążać byłego szefa. Dlatego były dyktator, z wygodnego wygnania w Gwinei Równikowej (wyjeżdżając z kraju zabrał flotę luksusowych rządowych limuzyn i kilkanaście milionów dolarów z państwowego skarbca), będzie z dużym zainteresowaniem i niepokojem przyglądać się czwartkowym wyborom. Jego gospodarz, Obiang, wydzielił mu z własnej posiadłości kawałek ziemi pod uprawę, ale Jammeh, choć od dawna zapowiadał, że na politycznej emeryturze zamierza poświęcić się pracy na roli, nie rozstaje się jeszcze z polityką. Przynajmniej do czasu, gdy upewni się, że nie będą mu grozić listy gończe i trybunały.
Autor: mtom / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia (CC BY SA 3.0) | Ikiwaner