Trwa akcja ratownicza na Florydzie, gdzie zawaliła się część apartamentowca. Ratownicy szukają 159 osób. - Szanse maleją z dnia na dzień, ale były przypadki odnalezienia osób żywych po pięciu, a nawet po dwunastu dniach od zawalenia budynku - mówił w TVN24 Przemysław Rembielak, ekspert ratownictwa pożarniczego.
W nocy ze środy na czwartek na przedmieściach Miami Beach na Florydzie zawaliła się część 12-piętrowego apartamentowca. Zginęły co najmniej cztery osoby, a 159 jest nadal poszukiwanych.
Trwa akcja ratunkowa, ponad 130 strażaków przeczesuje gruzy w poszukiwaniu ocalałych. Działania poszukiwawcze są niebezpieczne dla ratowników ze względu na ryzyko zawalenia się kolejnych części konstrukcji. Zadanie komplikują też deszcz i burze. W sobotę rano czasu lokalnego (po południu w Polsce) spodziewana jest konferencja służb dotycząca bilansu ofiar.
"Zawsze idziemy po żywego"
Gościem "Wstajesz i weekend" w TVN24 był w sobotę Przemysław Rembielak, ekspert ratownictwa pożarniczego. Tłumaczył, że "na teren takiego zdarzenia nie wprowadza się wielu ludzi, bo jest to bardzo niebezpieczne miejsce". - Jeżeli zawaliło się 12 pięter budynku, który nadal stoi, to wiszą nad głowami ratowników lodówki, pralki klimatyzatory. Dlatego wprowadza się minimalną ilość sił - wyjaśniał.
Dodał, że "ratownicy posługują się też unikalnym narzędziem - psami ratowniczymi, które wywąchują zapach żywych ludzi - a to ogromna pomoc". Dopytywany, czy przy takich katastrofach są szanse na znalezienie żywych osób, odparł: - Szanse zawsze są realne i my mówimy, że zawsze idziemy po żywego.
Przyznał, że "szanse maleją z dnia na dzień, ale były przypadki odnalezienia osób żywych po pięciu, a nawet po dwunastu dniach od zawalenia budynku". - Ratownicy dopóki nie wyjmą wszystkich znalezionych ciał nie będą pewni, że ktoś nie przeżył - podkreślił.
Źródło: tvn24.pl, Reuters