Fentanyl w zaledwie kilka lat stał się najgroźniejszym narkotykiem na świecie - odurza, uzależnia i zabija już nie tylko w USA, ale i w całej Europie. "Mózgiem" jego światowej produkcji są Chiny, które trochę przez przypadek mszczą się właśnie za krzywdy z czasów kolonialnych. Oto trzecia wojna opiumowa - pierwsza, w której Zachód przegrywa.
Na ulicach leżą nieprzytomni ludzie. Czasem z trudem utrzymują się na nogach, spod ich półprzymkniętych powiek wyziera pustka. Codziennością staje się albo nałóg, albo nieznośne życie wśród uzależnionych. Zakazy nic nie dają - narkotyki zażywa tyle osób, że stają się zagrożeniem dla funkcjonowania państwa.
Mógłby to być opis obecnej sytuacji w wielu miastach w Stanach Zjednoczonych, ale identyczna była sytuacja Chin 200 lat temu, gdy zachodnie mocarstwa próbowały rzucić je na kolana przy użyciu opium. Tamto doświadczenie to dla Chińczyków do dziś jedna z największych narodowych traum. Tymczasem role właśnie się odwróciły, a Chiny właśnie mają okazję, by zemścić się na Zachodzie za dawne upokorzenia.
Narzędzie tej zemsty nazywa się fentanyl.
ZOBACZ TEŻ: CORY MIAŁ 48 LAT, DAVID 18, NICHOLAS ROK. "FETTY" MÓGŁBY ZABIĆ WSZYSTKICH AMERYKANÓW >>>
Wojny opiumowe
Gdy w czasach nowożytnych najpierw Europejczycy, a później Amerykanie zaczęli docierać do Chin, ich głównym celem był handel. Chiny były wówczas największą gospodarką, której wartość sięgała nawet jednej trzeciej gospodarki światowej i która wytwarzała dobra pożądane na całym świecie - od porcelany i jedwabiu po herbatę i przyprawy. Chiny nie były jednak zainteresowane niczym, co ma reszta świata. Handel był więc bardzo ograniczony, a za wszystko trzeba było płacić czystym srebrem.
Zachód wpadł w tej sytuacji na demoniczny pomysł - aby zrównoważyć swój bilans handlowy, zaczął przemycać do Chin opium i je tam sprzedawać. Mimo prób powstrzymania tego procederu przez chińskich cesarzy obce mocarstwa - na czele z Wielką Brytanią - wkrótce nie tylko zaczęły zarabiać krocie, ale przy okazji wywołały prawdziwą narkotykową katastrofę w Chinach. Szacuje się, że w połowie XIX wieku od opium był uzależniony nawet co dziesiąty mieszkaniec Chin. Nałóg dotykał przy tym głównie osób w wieku produkcyjnym, paraliżując zarówno chińską gospodarkę, jak i społeczeństwo.
Gdy Chiny postanowiły wreszcie siłowo zatrzymać ten proceder i zatopiły przejęte w porcie brytyjskie ładunki z opium, wybuchł konflikt zbrojny, tzw. pierwsza wojna opiumowa. Wielka Brytania wysłała do Chin potężną flotę, która, wykorzystując przewagę technologiczną, rozgromiła liczniejsze siły chińskie i w 1842 roku wymusiła na Chinach upokarzający traktat pokojowy.
Traktat ten nie tylko kazał cesarzowi zapłacić ogromne odszkodowanie - de facto karząc go za próbę obrony własnych obywateli przed nałogiem. Chiny zmuszone zostały również do oddania znacznej części swoich zysków z handlu oraz - na zawsze - wyspy Hongkong.
Tak się zaczął ponadstuletni okres, w którym Chiny były bezlitośnie ciemiężone i rozkradane przez zachodnie mocarstwa, a opiumowy nałóg niewolił chińskie społeczeństwo. Zachód domagał się coraz większych zysków z handlu, bezkarności swoich obywateli oraz pełnej legalizacji opium, zaś pogrążone w głębokim kryzysie Chiny nie były w stanie się temu przeciwstawić.
Ilekroć Pekin próbował postawić tamę kolejnym żądaniom, odpowiadano siłą. Jak w latach 1856-1860, gdy w trakcie drugiej wojny opiumowej otoczony przez Brytyjczyków i Francuzów został Pekin, a następnie rozkradziony i doszczętnie zniszczony jeden z najwspanialszych obiektów w całych Chinach - Stary Pałac Letni (Yuanmingyuan), gigantyczny cesarski kompleks pałacowo-parkowy, ośmiokrotnie większy od współczesnego Watykanu. Gdyby nie Brytyjczycy i Francuzi, których bandytami nazwał wówczas nawet wstrząśnięty Victor Hugo, kompleks ten mógłby dziś być największą chińską atrakcją turystyczną.
To stulecie bezgranicznego wyzysku, przemocy i poniżenia przeszło w Chinach do historii jako "sto lat narodowego upokorzenia" i wywołuje tam do dziś ogromne emocje. Jeszcze silniejsze, niż w Polsce pamięć o okresie rozbiorów.
Fentanyl made in China
Tej wstydliwej historii nie uczy się w europejskich szkołach, ale w chińskich - bardzo sumiennie. I dziś, gdy Zachód mierzy się z epidemią śmiercionośnego fentanylu, nabiera ona nowego wymiaru - bo to Chiny mają w tej epidemii kluczową rolę.
Chiny są bowiem największym globalnym dostawcą tzw. prekursorów fentanylu, czyli substancji chemicznych mających legalne zastosowania w gospodarce, ale mogących być również wykorzystanymi do produkcji tego narkotyku. Substancje te są dużo łatwiej niż narkotyki eksportowane na cały świat, trafiając w ogromnych ilościach m.in. do mafii narkotykowych, które finalny "produkt" wytwarzają już lokalnie. Takich jak na przykład niesławny meksykański kartel Sinaloa, który produkowanym przez siebie fentanylem zalewa amerykański rynek.
- Władze chińskie kilka lat temu podjęły częściowe działania, także we współpracy z USA, które miały ograniczyć sprzedaż prekursorów fentanylu - mówi dr Marcin Przychodniak z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, analityk ds. Chin. Jak zauważa, m.in. kilkakrotnie podjęły współpracę z amerykańskimi organami ścigania, a w 2019 roku zakazały produkcji zarówno fentanylu, jak i jego pochodnych.
Fentanyl jest więc dziś w Chinach nielegalny, podobnie jak duża część substancji chemicznych potrzebnych do jego produkcji. O ile jednak zakazy Pekinu rzeczywiście powstrzymują go przed trafianiem na chiński rynek, o tyle produkcja na eksport rośnie w zastraszającym tempie. A sprzedaż tych substancji nie jest kierowana jedynie do organizacji przestępczych - ogromna sieć chińskich sprzedawców niemal otwarcie oferuje je dziś w internecie i wysyła w dowolne miejsce na świecie.
Szara strefa, w której ta produkcja się odbywa, jest niezwykle trudna do spenetrowania. W nielegalny proceder zaangażowane są bowiem liczne legalne firmy z branż chemicznej, medycznej czy biotechnologicznej, które prekursory fentanylu mogą produkować lub w łatwy sposób ukrywać ich produkcję. Produkowane tam substancje są także często trudne do identyfikacji, a ich skład chemiczny stale modyfikowany, wymykając się w ten sposób kolejnym zakazom.
- Mówimy o skali od 40 do 100 tysięcy firm tego rodzaju. Jednocześnie większość producentów funkcjonuje na rynku legalnie, a i też część z prekursorów to legalne produkty. Jest to kryminalna działalność, ale w legalnej otoczce - wyjaśnia dr Przychodniak.
Co więcej, tę mozaikę producentów oddziela od finalnych dostawców skomplikowana sieć firm pośredników, rozproszonych na terenie całych Chin, głównie w małych i średnich miastach, gdzie kontrole są zwykle mniej restrykcyjne. Dzięki temu nawet w przypadku złapania sprzedawcy prekursorów fentanylu bardzo trudno jest wyśledzić jego dostawców.
Finalnie produkty te sprzedawane są zaś w dużej mierze w internecie, na forach czy w mediach społecznościowych, pod stale zmieniającymi się nazwami kodowymi - często liczbowymi, aby dodatkowo utrudnić ich wykrywanie i ściganie. Przykładowo jedną z nazw, pod jaką oferowano prekursory fentanylu, była "99918". Nim organy ścigania zidentyfikują, co w fentanylowym półświatku nazwa ta oznacza, wymyślana jest już nowa.
Jaki w tym wszystkim udział mają chińskie władze? Pekin twierdzi, że żaden, a obwinianie Chin o dramat, jaki fentanyl wywołuje w zachodnich społeczeństwach, jest bezpodstawne i antychińskie. Poucza też, że każde państwo powinno skupiać się na walce z problemem narkotykowym na własnym terytorium, a nie szukać winnych za granicą. "Ekstremistyczne, antychińskie elementy w politycznych kręgach USA ponownie upolityczniają kwestię fentanylu" - głosił niedawno jeden z artykułów w propartyjnym chińskim dzienniku "Global Times".
Innego zdania jest jednak Waszyngton. Oskarża on Chiny nie tylko o brak zaangażowania w walkę z eksportem fentanylu i jego półproduktów, ale wręcz o świadome sprzyjanie tej działalności. Jak w kwietniu wykazało śledztwo komitetu Kongresu USA, Chiny bezpośrednio subsydiują bowiem produkcję potrzebnych do wytwarzania fentanylu substancji chemicznych. Chińscy producenci otrzymują w ich przypadku kilkunastoprocentowe zwolnienia podatkowe. Warunek stanowi, że substancje te muszą trafić za granicę. Bez znaczenia jest przy tym fakt, że substancje te są w Chinach oficjalnie zakazane.
Narkotykowa zemsta Chin
Zalew chińskimi prekursorsami fentanylu sprawił, że nad produkcją i dystrybucją tego narkotyku nie można obecnie zapanować. Substancje wykorzystywane do produkcji fentanylu są bardzo różne, tych najnowszych nie zdołano nawet zakazać. Inne z kolei eksportowane są jako legalne składniki do produkcji np. tworzyw sztucznych czy detergentów. Do odbiorców trafiają w małych ilościach zwykłymi listami. A wszystko w skali godnej chińskiej gospodarki - czyli monstrualnej.
Dlatego trudno udawać, że Chiny są bez winy w obecnym dramacie, który rozgrywa się na amerykańskich i europejskich ulicach. Choć Pekin w najmniejszym stopniu tego nie planował, to w swoim stylu wykorzystał problem fentanylu do prowadzenia własnej polityki. Z pełną mocą zwalcza ten i podobne narkotyki na własnym terytorium, natomiast ich półlegalny eksport na Zachód uznał za narzędzie w relacjach dwustronnych. Gdy więc Joe Biden wzywa Chiny do zaostrzenia walki z globalną dystrybucją fentanylu, Chiny odpowiadają: a co dostaniemy w zamian?
I tu przypomina się historia napędzanego opium chińskiego zniewolenia. Chiny z własnych doświadczeń najlepiej wiedzą, jak poważnym problemem jest rosnące uzależnienie społeczeństwa - zapłaciły za to ograniczeniem suwerenności na ponad sto lat. Ale, pytają Chińczycy, dlaczego mielibyśmy wyciągać teraz pomocną dłoń do USA, swojego dawnego oprawcy, a dziś największego rywala?
Dlatego, podczas gdy chińskie władze w rozmowach dwustronnych sugerują gotowość do większej współpracy w zamian za ustępstwa pod swoim adresem, w chińskim społeczeństwie nie brakuje głosów pełnych satysfakcji. Wielu Chińczyków widzi kwestię fentanylu jako problem, na który zachodnie państwa nie tylko same zapracowały, ale wręcz na niego zasłużyły.
Z perspektywy Chin to "historyczna sprawiedliwość", w której państwa dawniej pełniące w Chinach rolę mafii narkotykowych - Wielka Brytania, Francja, Portugalia czy USA - dziś same cierpią z powodu rosnącego uzależnienia swoich obywateli. A Chiny, wschodzące supermocarstwo, lepiej radzą sobie z tym problemem.
Dla Pekinu, tak długo, jak udaje mu się powstrzymywać dostęp do fentanylu na własnym terytorium, narkotyk ten jest przy okazji narzędziem w polityce wobec państw trzecich. Chiny mogą bowiem wykorzystywać ten problem, by dowodzić rzekomej wyższości własnego autorytarnego ustroju nad liberalną demokracją. Bo też nie da się ukryć, że opresyjny reżim, wszechobecna kontrola społeczeństwa, ograniczanie swobód obywatelskich i ścisła cenzura ułatwiają Chinom walkę z narkotykami. Dla wielu przywódców państw Globalnego Południa może to być kolejny argument za wybraniem takiej samej drogi zamiast trudu budowania społeczeństwa obywatelskiego i realnej demokracji.
Śmiertelne żniwo fentanylu
Fentanyl zbiera więc dalej śmiertelne żniwo, stając się rosnącym problemem także w Polsce. A eksperci nie mają złudzeń, jeśli chodzi o perspektywy współpracy w tej kwestii z Pekinem. - Trudno się spodziewać realnego zaangażowania Chin, zwłaszcza że władze chińskie nie traktują tego problemu jako kwestii wewnętrznej - podkreśla dr Marcin Przychodniak.
Szanse na to, że Chiny zaczną w walce z nim realnie współpracować z Europą i Stanami Zjednoczonymi, są znikome. Relacje pomiędzy Chinami i Zachodem stają się bowiem coraz bardziej napięte, a każda ze stron skupia się na obronie własnych interesów.
Co Zachód mógłby zaoferować, by Chiny zaangażowały swój potężny aparat opresji w globalną walkę z fentanylem? Cena, którą wydaje się obecnie proponować Pekin - porzucenie antydumpingowych ceł na chińskie produkty, które zalewają zachodnie rynki i dobijają tamtejszy przemysł - jest nie do zaakceptowania.
Można zresztą przypuszczać, że nawet przy pełnym zaangażowaniu Chin powstrzymanie zalewu fentanylem nie poszłoby gładko. Pekin nie jest wszechmocny, a produkcja fentanylu jest bardzo rozproszona, tania i łatwa do ukrycia. - Problemem w bardziej zdecydowanej walce Pekinu z fentanylem nie jest jedynie brak woli politycznej, ale także specyfika tego sektora i łatwość ukrycia nielegalnych działań - przyznaje dr Przychodniak.
Co więcej, chińscy producenci zarabiają na tym narkotyku ogromne pieniądze, opór byłby więc bardzo silny. Ponadto, co jest w Chinach tajemnicą poliszynela, producenci ci na poziomie lokalnym najprawdopodobniej korzystają z ochrony lokalnych władz partyjnych. Biznes i partia, a raczej wielkie pieniądze i władza, są w Chinach wymieszane w sposób niemalże nierozłączny. Twarda walka z produkcją prekursorów fentanylu mogłaby więc wywołać nawet konflikty wewnątrz Komunistycznej Partii Chin.
Zemsta czy samoobrona?
Być może więc, choć dla wielu Chińczyków fentanyl pachnie jak zemsta, w rzeczywistości jest on raczej samoobroną. Samoobroną, w której Pekin, nie mogąc powstrzymać produkcji tego narkotyku na swoim terytorium, stara się przynajmniej, by nie trafiał on na chiński rynek. Bo chińska produkcja prekursorów fentanylu pojawiła się oddolnie - chińscy producenci, jak w wielu innych branżach, byli w stanie dostarczyć określone substancje najszybciej i najtaniej.
A gdyby Chiny nie produkowały dziś półproduktów fentanylu, produkcję tę zwyczajnie przejęłyby inne państwa. Dla Polski i reszty świata to jednak niewiele zmienia. Sposoby na powstrzymanie kryzysu znaleźć musimy sami.
Autorka/Autor: Maciej Michałek / m
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Spencer Platt/Getty Images
Temat: Gospodarka Chin