Izrael miał na bieżąco dostęp do dyskutowanego przez ambasadorów państw UE dokumentu na temat unijnej polityki bliskowschodniej - twierdzi portal "EU Observer". Według jego informacji Izrael miał wykorzystać to do wniesienia do tekstu dokumentu korzystnych dla siebie poprawek.
15 stycznia miało miejsce spotkanie Komisji Politycznej i Bezpieczeństwa Rady Unii Europejskiej, w trakcie którego ustalano ostateczną treść dokumentu dot. unijnej polityki bliskowschodniej. Dokument został przyjęty trzy dni później.
Prośby o zmiany dokumentu
Jak twierdzi "EU Observer", izraelscy dyplomaci najprawdopodobniej mieli na bieżąco dostęp do przygotowywanego dokumentu i jego załączników. Co więcej, unijni dyplomaci mieli otrzymywać od Izraelczyków prośby o zmienienie niektórych zapisów dokumentu za każdym razem, gdy rozsyłana pomiędzy państwa UE była jego kolejna wersja robocza.
Na zakończenie spotkania Grecja zawetowała ponadto zapis szczególnie niekorzystny dla Izraela, ale zaakceptowany wcześniej przez wszystkie pozostałe państwa UE. Zablokowany został fragment brzmiący "UE będzie nadal jednoznacznie i wprost rozróżniać terytorium Izraela i wszystkie terytoria okupowane przez Izrael od 1967 roku". Izrael zajął we wspomnianym roku należące do Syrii i Jordanii tereny Zachodniego Brzegu Jordanu, Wschodniej Jerozolimy oraz Wzgórza Golan, i do dziś je okupuje.
Wyższy stopień tajności?
Gdy trzy dni później spotkali się unijni szefowie dyplomacji, greckie weto wsparły również Bułgaria, Cypr oraz Polska. Ostateczny tekst dokumentu musiał zostać w związku z tym zmieniony, a wśród zmian złagodzony został zapis dotyczący terytoriów okupowanych: "Wszystkie porozumienia pomiędzy państwem Izrael i UE muszą jednoznacznie i wprost wskazywać, że nie dotyczą one terytoriów okupowanych przez Izrael".
Wywołało to podejrzenia wśród wielu unijnych dyplomatów, że Izrael mógł podsłuchiwać zamknięte rozmowy i naciskać na państwa członkowskie, by zmienić jego zapisy.
W związku z tym pojawiły się propozycje, by biorący udział w spotkaniach RUE ambasadorzy nie mogli mieć przy sobie telefonów komórkowych, a wersje robocze dokumentów przyjmowanych przez szefów dyplomacji państw UE zostały bardziej utajnione. Obecnie dokumenty te oznaczane są jako "ograniczonego dostępu", a więc mają najniższy stopień tajności.
Szpiegowanie czy przeciek?
Jak zauważa "EU Observer", podejrzenia o posiadanie przez Izrael nieautoryzowanego wglądu w prace unijnych instytucji pojawiają się nie po raz pierwszy. W 2003 roku wykryto urządzenia nagrywające w budynku Rady UE, a dochodzenie wskazywało na izraelską firmę Comverse, posiadającą związki z Mosadem. Śledczy nie byli jednak w stanie nikomu udowodnić szpiegostwa.
Możliwe jest również, że treść dokumentu nie została wykradziona przez Izrael, ale za przeciek odpowiedzialne było jedno z państw biorących udział w pracach nad nim. Izrael mógł to zainicjować albo zwyczajnie wykorzystać.
Jak zauważa jeden z rozmówców "UE Observera", taki scenariusz jest tym bardziej prawdopodobny, że Izrael nie ukrywał znajomości szczegółów opracowywanego tekstu. Gdyby wiedzę tę zdobywał poprzez urządzenia podsłuchujące, ryzykowałby natomiast ich ujawnieniem.
Misja dyplomatyczna Izraela przy UE miała odmówić komentarza w tej sprawie.
Autor: mm/ja / Źródło: EU Observer, tvn24.pl