Widząc takie obrazy, trudno przejść koło nich obojętnie. W Tallinie grupa kobiet protestowała przeciwko gwałtom popełnianym przez rosyjskich żołnierzy na Ukrainkach. W zaplamionej na czerwono bieliźnie, z workami na głowach, stały przed rosyjską ambasadą. Protesty odbywają się w wielu miejscach w Europie.
Estończycy od wielu dni głośno sprzeciwiają się rosyjskiej inwazji na Ukrainę. W środę manifestacja odbyła się przed ambasadą Rosji. Około 20 kobiet zebrało się przed budynkiem, by zwrócić uwagę na gwałty, jakich żołnierze rosyjscy dopuszczają się na kobietach i dzieciach w Ukrainie. Protest miał mocny przekaz, co odbiło się szerokim echem w światowych mediach. Kobiety stanęły w szeregu z czarnymi workami na głowach, ze związanymi na plecach rękami, w bieliźnie, umazane czymś, co wyglądało jak krew.
Z maskami pod ambasadą Węgier
Protesty w Tallinie odbywają się nie tylko pod ambasadą Rosji. Przed ambasadą Niemiec dziesięciu działaczy antywojennych nawiązało do masakry w Buczy. Manifestujący leżeli przed budynkiem z rękami związanymi na plecach i czarnymi plastikowymi torbami na głowach. Protest miał nakłonić Niemcy i inne państwa europejskie do zaostrzenia polityki wobec Rosji.
We wtorek protestowano też przed ambasadą Węgier. Tłum pojawił się w maskach przeciwgazowych, by w ten sposób sprzeciwić się dalszemu kupowaniu gazu z Rosji i wspieraniu w ten sposób rosyjskiej machiny wojennej.
CZYTAJ TAKŻE: Jak pomóc Ukrainie? Lista zbiórek i akcji charytatywnych
Buciki w Helsinkach, wojenne łupy w Warszawie
Ale protestuje nie tylko Estonia. W środę zabarwiono na czerwono staw w pobliżu ambasady Rosji w Wilnie. Tego samego dnia przez staw w kolorze krwi przepłynęła mistrzyni olimpijska w pływaniu Ruta Meilutyte. "To wezwanie do działania na rzecz narodu ukraińskiego, któremu grozi ludobójstwo popełnione przez Rosję" - napisała na Twitterze Litwinka.
Mieszkańcy Helsinek w piątek przynieśli 210 par dziecięcych bucików, które ustawiono na placu. Symbolizowały one liczbę ofiar, które zginęły 16 marca w ataku na Teatr Dramatyczny w Mariupolu, gdzie ukrywały się setki cywilów.
Znaczący protest zorganizowano też w środę w Warszawie pod hasłem "Daj coś z worka dla orka". Pod rosyjską ambasadę uczestnicy manifestacji przynosili stare pralki, żelazka, komputery, telewizory, sedesy, sztućce, ubrania i umazane krwią pluszaki. Słowem: wszystko to, co Rosjanie kradną z ukraińskich domów. Przedmioty te wyrzucono na trawnik przed ambasadą.
- To symboliczny sprzeciw wobec grabieży domów, których dopuszczają się żołnierze rosyjscy w czasie inwazji na Ukrainie. - Przynosimy to dlatego, że widzimy, że najwyraźniej jedną z głównych inspiracji rosyjskiej armii jest potrzeba łupienia, np. starej armatury łazienkowej - mówił Wojciech Stanisławski, który m.in. z ukraińską aktywistką Natalią Panchenko organizował akcję. - Mamy nadzieję, że pracownicy ambasady rosyjskiej zechcą te rzeczy zgromadzić i przekazać swoim wojskom - dodał.
Źródło: TVN 24
Źródło zdjęcia głównego: Twitter