|

Dziś lecąc z precyzją namierza i zabija, pierwszy "dron" pływał... Od Jemioły do Żniwiarza

Dron MQ-9 Reaper w amerykańskiej bazie w Missisipi
Dron MQ-9 Reaper w amerykańskiej bazie w Missisipi
Źródło: Michael Fitzsimmons / Shutterstock.com

Cicho i bezszelestnie zbliżają się do wojsk wroga, z zaskoczenia dziesiątkując ich oddziały. Przez wiele godzin krążą w powietrzu, śledząc każdy najmniejszy ruch na Ziemi w promieniu setek kilometrów. Zabójczo niebezpieczne, niewidoczne, a zarazem wszystkowidzące. Drony, broń przyszłości, która w toczącej się wojnie w Ukrainie odgrywa znaczącą rolę, a jej możliwości oraz popularność stały się już medialne, ma swój początek w... końcówce XIX wieku.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Cały świat z zapartym tchem śledzi sukcesy ukraińskich dronów, które zamieniają rosyjskie czołgi w pokazy fajerwerków i latających wież, a krążąca w serwisie YouTube piosenka "Bayraktar" bije rekordy popularności. Mimowolnie stała się nieoficjalnym hymnem obrońców oraz elementem popkultury.

Jednak droga rozwoju dronów i ich możliwości, które możemy obecnie oglądać w Ukrainie, trwała ponad 100 lat, była naznaczona wieloma próbami, testami i koncepcjami. Bardzo często też koniecznością przebijania się przez opór, jaki stawiały przed konstruktorami instytucje wojskowe i państwowe, nie do końca przekonane o słuszności wykorzystania tej gałęzi techniki do celów militarnych.

bayraktar
Czym są Bayraktary?
Źródło: TVN24

Pierwsze kroki, czyli wielki wynalazca i jego łódź

Dron (ang. Drone) - w dosłownym tłumaczeniu "truteń" - to angielskie, potoczne określenie zdalnie pilotowanego samolotu. Organizacja Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego (ICAO) klasyfikuje ten typ statku powietrznego jako "bezpilotowy pojazd powietrzny, niezabierający na pokład człowieka, pilotowany zdalnie lub autonomicznie wykonujący zadania w locie".

Według tej przyjętej współcześnie definicji w 1898 roku Nikola Tesla zaprezentował na wystawie w Madison Square Garden pierwszy pojazd sterowany drogą radiową, którym była łódź nazwana teleautomatonem. Obsługiwana za pomocą skomplikowanego panelu, uruchamiana z odległości 2,7 km w dzień oraz 8 km w nocy. Chociaż nie latała, a pływała, uznawana jest za protoplastę dziedziny i pierwszego zbudowanego drona. Wynalazca zarzucił dalsze prace nad projektem, ale z jego technologii skorzystali Brytyjczycy, wprowadzając podczas I wojny światowej do użytku łodzie sterowane strumieniem światła z reflektora o wysokiej, niedostrzegalnej dla ludzkiego oka częstotliwości.

Wielka Wojna była poligonem dla pierwszych, nieudolnych jeszcze prób wykorzystania sprzętu sterowanego zdalnie do walki z wrogiem, ale też do celów szkoleniowych własnej armii. Znów za sprawą Brytyjczyków, a dokładnie Królewskich Sił Powietrznych (Royal Air Force, RAF) w 1916 roku opracowano trzy prototypy sterowanych radiem samolotów (program RAF Aerial Target). Planowano ich użyć do niszczenia pustoszących ówcześnie Europę niemieckich sterowców-bombowców, słynnych zeppelinów. Po kilku nieudanych startach program zarzucono, ale był to tylko jeden z kolejnych rozdziałów.

Tuż po wojnie z powodzeniem zaczęto rozwijać program tzw. latających celów dla jednostek wyposażonych w działa przeciwlotnicze. Polegało to na wypuszczaniu wyładowanego aparaturą samolotu bez pilota na teren poligonu, gdzie trenująca artyleria mogła doskonalić swoje umiejętności, celując i strzelając do prawdziwej maszyny, pozbawionej żywego człowieka. Wtedy po raz pierwszy (w 1936 roku) zespół konstruktorów rozwijających latające cele użył określenia "dron". Ale dopiero w końcówce lat 30. XX wieku i w okresie kolejnego światowego konfliktu z powodzeniem zaczęto projektować i wdrażać konstrukcje bardziej przypominające znane nam współcześnie drony wojskowe.

Niespełniony aktor, Marilyn Monroe i zabójcze Jemioły

Co łączy te pozornie niezwiązane ze sobą kwestie? Kolejne trzy rozdziały w długiej historii powstawania dronów.

Pierwszy, w latach trzydziestych XX wieku, przypadkiem zainicjował Reginald Denny. Kiedy po odegraniu kilkudziesięciu drugoplanowych ról filmowych nie zdołał podbić Hollywood, postanowił się przebranżowić. Wybór padł na popularne wówczas wśród zamożniejszych warstw społeczeństwa zabawki dziecięce - zdalnie sterowane samoloty. Kiedy ten pozbawiony wykształcenia technicznego, niedoszły hollywoodzki gwiazdor na dobre rozkręcił swój biznes, wpadł na nietuzinkowy pomysł. Postanowił iść za ciosem i zbudować nieco większą niż te sprzedawane dzieciom zabawkę, a następnie zaoferować ją armii Stanów Zjednoczonych jako latający cel. Jego dron RP-1, czyli Radioplane One, stworzony przy wsparciu zamożnego inwestora, wypadł fatalnie na pokazach dla amerykańskiego wojska w 1938 roku - rozbił się po kilkunastominutowym locie. Nie zniechęciło to decydentów, którzy przy współpracy inżynierów z firmy lotniczej Lockheed, a w szczególności jednego z nich - Waltera Rightera - opracowali kolejne, ulepszone wersje zabawki Denny’ego. Tym sposobem trzy lata później Stany Zjednoczone przystąpiły do II wojny światowej jako pierwszy seryjny użytkownik dronów, kończąc ją w 1945 roku z liczbą około 15 000 sztuk latającego celu RP-5. Warto wspomnieć, że przy taśmie montażowej dronów RP-5, skręcając do nich śmigła, pracowała Norma Jeane Mortenson, późniejsza Marilyn Monroe.

Największy konflikt zbrojny w historii świata poruszył też wyobraźnię konstruktorów po drugiej stronie globu. Znani ze swojej innowacyjności inżynierowie niemieccy z powodzeniem opracowywali i wdrażali do służby cały szereg eksperymentalnych rodzajów i typów uzbrojenia. Pośród rakiet balistycznych, bezzałogowych pocisków, gigantycznych dział kolejowych i bomb naprowadzanych radiowo znalazło się miejsce dla kolejnych prób z wykorzystaniem latających aparatów naprowadzanych falami radiowymi.

Zestawy Mistel (co w języku niemieckim oznacza jemiołę) to kolejni dronowi prekursorzy. Konstrukcja składała się z małego, jednoosobowego samolotu myśliwskiego - nosiciela oraz podczepionego pod nim na rusztowaniu wielosilnikowego bombowca. Zamiast kilkuosobową załogą wypchany był po brzegi materiałem wybuchowym. Zasada jego działania była prosta. Pilot prowadził całą konstrukcję w kierunku potencjalnego celu, zwalniając w pewnej odległości przed nim bombowiec z rusztowania. Ten przez ostatnie metry szybował, będąc sterowanym przez radio z myśliwca, po czym uderzał w cel z całym impetem. Użycie Jemioł jest dokładnie udokumentowane, cały pomysł spełzł na kilkudziesięciu lotach testowych i kilku niepotwierdzonych źródłowo atakach. Prawdziwa era dronów bojowych miała dopiero nadejść.

Samoloty niemieckie Fieseler Fi 97 (na przodzie) i Messerschmitt Bf 108, należący do zestawu Mistel, podczas postoju na lotnisku w 1934 roku
Samoloty niemieckie Fieseler Fi 97 (na przodzie) i Messerschmitt Bf 108, należący do zestawu Mistel, podczas postoju na lotnisku w 1934 roku
Źródło: NAC (SYG. 3/1/0/5/1256/11)

Podejrzeć wroga zza kotary, czyli wszystko jest dziełem przypadku

Był rok 1968. Egipt, po przegranej wojnie sześciodniowej z Izraelem, szykował się do odwetu. Izraelczycy przeczuwali zagrożenie, ale ich wywiad wojskowy Aman nie mógł sprawdzić, co dzieje się po egipskiej stronie zasłoniętej wysokimi wałami z piasku. Potrzebne były zdjęcia, ale wszystkie z dostępnych wówczas możliwości zwiadu wobec ówczesnej potęgi militarnej wroga były zbyt ryzykowne. Jeden z agentów, Szabtaj Brill, wracając pewnego dnia z pracy, myślał o filmie widzianym kilka tygodni wcześniej w Tel Awiwie. Był tam fragment o chłopcu, młodym Żydzie z Manhattanu, który na bar micwę dostał popularną w Stanach Zjednoczonych zabawkę - zdalnie sterowany samolot. Wyobraźnia Brilla zaczęła działać. Przypomniał sobie, że jeden z oficerów Izraelskich Sił Powietrznych, Szlomo Barak, spędza weekendy, bawiąc się takimi samolocikami. Postanowił się z nim zobaczyć, przedstawić swoją wizję, ale też zainteresować nią dowództwo lotnictwa. Niestety w wojsku pomysł spotkał się z dezaprobatą i został szybko zbity argumentem braku zastosowania dla zabawek w poważnej armii. Brill nie dał za wygraną, wrócił i przedstawił swój pomysł w biurze Amanu. Koncepcja zakładała wypuszczenie nad Egipt zdalnie sterowanych samolotów, wyposażonych w małe aparaty fotograficzne z ustawionym samowyzwalaczem na robienie zdjęć co 10 sekund. Po wielu dniach negocjacji, przekonywania i liczenia kosztów przedsięwzięcia (850 dolarów!) dostał zielone światło od centrali wywiadu. Wkrótce z USA, z pomocą agenta Mosadu rezydującego na Manhattanie, przybyły pocztą dyplomatyczną trzy zestawy zabawek wraz z aparaturą. Szabtaj Brill i Szlomo Barak mogli wreszcie zrealizować swój pomysł, który okazał się strzałem w dziesiątkę. Efekt był oszałamiający. Po wykonaniu krótkiego lotu nad terytorium wroga Izrael stał się posiadaczem dokładnych zdjęć budowanych instalacji wojskowych, umocnień i pułapek, z których wypływał jasny wniosek, że Egipt szykuje się do wojny.

Operacja ta dała po raz pierwszy możliwość zajrzenia głęboko za linie wroga w celu uzyskania precyzyjnych danych, bez ryzyka strat własnych. Jednak zwierzchnicy postawili przed autorem nowe wyzwania, a program rozwoju jego wynalazku rozmył się pośród innych spraw i został zarzucony. Izraelczykom przyszło za to słono zapłacić, kiedy w 1973 roku, w dzień święta Jom Kipur, Egipt zaatakował z pełną mocą wzdłuż całej linii rozgraniczenia. Izrael ostatecznie obronił swoje terytorium, ale odbyło się to kosztem ogromnych strat. Brill był wściekły, bo wierzył, że gdyby armia i wywiad nie porzuciły jego projektu pomimo wielokrotnie słanych próśb, Izrael znałby dokładne ruchy wojsk i mógłby się odpowiednio przygotować do odparcia uderzenia.

Nauczeni na własnym błędzie wojskowi odkurzyli jego plany i zlecili miejscowym zakładom zbrojeniowym opracowanie i wdrożenie izraelskiego bezzałogowego statku powietrznego (BSP). Niespełna dekadę później (w 1979 roku) w powietrze wzbił się pierwszy masowo produkowany dron zwiadowczy Scout, dając siłom powietrznym możliwość prowadzenia rozpoznania na nieznaną dotąd skalę. Decydenci, niedający początkowo żadnych szans zdalnie sterowanym zabawkom, ujrzeli w nich nieograniczony potencjał. Szabtaj Brill nie zdawał sobie sprawy, że pomysł, na który wpadł, przeobrazi się w przyszłości w wart miliardy dolarów przemysł, zapewni jego krajowi pozycję supermocarstwa wojskowego i zainicjuje współczesna erę dronów.

Żyd z Bagdadu w Los Angeles, czyli Stany Zjednoczone wchodzą do gry

Nad rozwojem bezzałogowych statków powietrznych pracowała równolegle największa wówczas potęga militarna świata, czyli Stany Zjednoczone. Zniechęcona kolejnymi nieudanymi próbami w 1983 roku zwróciła się o pomoc do Izraela, który wykorzystywał w tym czasie drony zwiadowcze na pełną skalę, wygrywając kolejne starcia ze światem arabskim. Po zawarciu kontraktu z firmą IAI (Israel Aerospace Industries) powstał znacznie mocniejszy dron Pioneer, wprowadzony do sił zbrojnych USA pospiesznie i z ominięciem oficjalnych procedur. Był dziełem inżyniera IAI Abrahama Karema, urodzonego w Bagdadzie Żyda, który w 1948 roku przeprowadził się do nowo powstałego Państwa Izrael. Karem - prywatnie pasjonat lotnictwa i instruktor modelarski - okazał się kolejnym wizjonerem, dzięki któremu rozwój dronów wszedł na nowy, niespotykany dotąd poziom. Nie obyło się bez komplikacji, kiedy jego kolejne, przełomowe pomysły spotykały się z odrzuceniem ze strony wysokich rangą wojskowych. Postanowił wyemigrować do USA. Tam założył własne przedsiębiorstwo i nie ustając w działaniu, pomimo wielu przeciwności i problemów finansowych, konstruował drony w przydomowym garażu.

Wojsko Stanów Zjednoczonych przypomniało sobie o nim w 1993 roku, kiedy trwała wojna w byłej Jugosławii. Wojsko miało problem z identyfikacją walczących ze sobą stron, gdyż dysponowały one podobnym umundurowaniem i uzbrojeniem. Potrzebna była mocniejsza maszyna, zdolna do wykonywania wielogodzinnych lotów, wyposażona w nowoczesne systemy elektroniczne i łącza satelitarne. Odnaleziony przez CIA Abraham Karem został zaproszony do współpracy i wkrótce wraz z przydzieloną mu pracownicą CIA o pseudonimie Jane zaprojektował to, czego oczekiwali Amerykanie. Gnat 750 dawał możliwość ciągłego śledzenia ruchów wojsk na terytorium Bośni, a wgląd w obraz z jego sensorów miał sam szef wywiadu, gdy pił kawę w nowojorskiej centrali.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia i tak było w tym przypadku. Stany Zjednoczone zażądały czegoś bardziej zaawansowanego technologicznie. Podpisano umowę z firmą General Atomics na stworzenie na bazie Gnata 750 drona o większych możliwościach, mogącego, oprócz prowadzenia rozpoznania, atakować wskazane cele. Tak powstał MQ-1 Predator (ang. drapieżnik) oraz jego ulepszona wersja MQ-9 Reaper (ang. żniwiarz). Zyskały one w kolejnych latach miano najbardziej śmiercionośnej broni Ameryki, wykonując niezliczone ataki w prowadzonej przez USA globalnej wojnie z terroryzmem. Najbardziej znany to likwidacja 3 stycznia 2020 roku irańskiego generała Kasema Sulejmaniego, której z powietrza dokonał "Żniwiarz". Operacja miała miejsce w pobliżu lotniska w Bagdadzie, mieście rodzinnym Abrahama Karema, ojca izraelskiego i amerykańskiego programu dronów.

MQ-9 Reaper 
MQ-9 Reaper 
Źródło: Tech. Sgt. Erik Gudmundson 332d Air Expeditionary Wing

Rewolucja pola walki i szansa dla Polski, czyli współczesna era dronów

Wszystkie liczące się na świecie armie i aspirujące do tej roli posiadają w swoim arsenale przynajmniej kilka typów dronów wojskowych. Największymi eksporterami są Stany Zjednoczone i Izrael, ale wiele krajów tworzy własne programy, celując w potencjał eksportowy i ważną w przypadku konfliktu zbrojnego samowystarczalność.

Rozróżniamy dwa podstawowe typy dronów: rozpoznawcze i uderzeniowe. Te drugie (ang. UCAV, Unmanned Combat Aerial Vehicle, czyli bezzałogowy bojowy statek powietrzny) mogą też pełnić role zwiadowcze, a w przypadku konieczności szybkiej likwidacji rozpoznanego celu - zaatakować bez wzywania na pomoc na przykład samolotu z bombami.

Obecnie największy i najbardziej spektakularny to amerykański RQ-4 Global Hawk. Z długością prawie 15 metrów i rozpiętością skrzydeł sięgająca 40 metrów przypomina mały samolot pasażerski. Jego możliwości operacyjne są jeszcze bardziej imponujące. Potrafi wystartować z bazy w USA i dolecieć w każde miejsce na Ziemi, wznosząc się na wysokość prawie 20 kilometrów z prędkością maksymalną ponad 600 kilometrów na godzinę. Jest zdolny do przebywania w powietrzu aż 34 godziny w pełnej autonomiczności, co oznacza, że nie musi być prowadzony przez znajdującego się na ziemi operatora. Dodatkowo wyposażony jest w systemy ostrzegania i urządzenia odladzające, co gwarantuje możliwość operowania w trudnych warunkach pogodowych.

Zdjęcie z 2010 roku
RQ-4 Global Hawk na pokazie lotniczym z Singapurze
Źródło: Jordan Tan / Shutterstock.com

Przed 24 lutego Global Hawki regularnie latały nad Ukrainą i międzynarodowymi wodami Morza Czarnego, a po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji wykonują regularne, dwudziestoczterogodzinne misje nad Polską i niebem całej wschodniej flanki NATO. Startują najczęściej z bazy Sigonella na Sycylii, ale czasem przylatują także z amerykańskich baz nad Zatoką Perską. Loty te można śledzić na żywo w popularnym serwisie Flightradar, część swoich misji RQ-4 wykonują bowiem z włączonymi transponderami.

Lot RQ-4 Global Hawk nad Morzem Czarnym
Lot RQ-4 Global Hawk nad Morzem Czarnym
Źródło: FlightRadar24
RQ-4 Global Hawk lata nad Ukrainą i wzdłuż obszaru Morza Czarnego
RQ-4 Global Hawk lata nad Ukrainą i wzdłuż obszaru Morza Czarnego
Źródło: FlightRadar24
Lot RQ-4 Global Hawk na południe od Sycylii
Lot RQ-4 Global Hawk na południe od Sycylii
Źródło: FlightRadar24
Źródło: Google Maps

MQ-1 Predator i jego ulepszona wersja MQ-9 Reaper to najlepiej kojarzone w świadomości społecznej drony typu "hunter-killer" (myśliwy zabójca). Wyposażone w naprowadzane laserowo pociski są w stanie samodzielnie identyfikować i atakować cele oddalone wiele kilometrów od własnych baz. Specjalnie zaprojektowane silniki pozwalają na prawie niesłyszalne zbliżenie się do celu. Najskuteczniej sprawdzają się przy precyzyjnym likwidowaniu obiektów trudno dostępnych, do których wysłanie żołnierzy groziłoby narażeniem się na straty w ludziach i niewykonanie misji. Wielu ukrywających się w zabudowaniach lub podróżujących w gęstych kolumnach samochodów terrorystów padło ich ofiarą.

Zalety ich posiadania podczas misji zagranicznej wylicza jeden z polskich operatorów dronów, który ze względu na czynną służbę musi pozostać anonimowy:

"Podczas misji w Afganistanie, mimo że nie dysponowaliśmy w tamtych latach (2007-2018) możliwościami w dziedzinie dronów, jakie pozyskujemy aktualnie, sam fakt, że w danej bazie była obsługa operująca BSP Orbiter, a później Aerostar (izraelskiej produkcji drony zwiadowcze – przyp. red.), wpływał na kalkulację ryzyka przez przeciwnika. Talibowie nie mogli być pewni, czy podczas umieszczania IED (improwizowany ładunek wybuchowy – przyp. red.) na trasie przemarszu naszych wojsk w tym samym czasie nie byli namierzeni przez BSP i w ich kierunku nie zmierza pluton QRF (siły szybkiego reagowania – przyp. red.)"

Współczesne drony są też "oczami" dla artylerii. "Wisząc" na dużej wysokości, pozwalają naprowadzić ostrzał na pozycje wroga z dokładnością do metra. W przypadku nietrafienia umożliwiają skorygowanie ognia i pokazanie jego efektów. Ich niewielki rozmiar jest trudnym celem dla obrony przeciwlotniczej przeciwnika. Efekty "pracy" możemy podziwiać aktualnie na licznych filmach w internecie z trwającego konfliktu w Ukrainie. W produkcji dronów rozpoznawczych swoje miejsce ma też Polska. Grupa WB z Ożarowa Mazowieckiego opracowała dron FlyEye. Część z nich została przekazana Ukraińcom na krótko przed rosyjską agresją. Można domniemywać, że pewna liczba pojawiających się w sieci filmów to obraz z ich kamer.

Bezzałogowe Statki Latające (BSL) to przyszłość pola walki i skok technologiczny dla przechodzących modernizację polskich sił zbrojnych. 12. Baza Bezzałogowych Statków Powietrznych w Mirosławcu to pierwsza polska jednostka wyspecjalizowana w użyciu dronów. Jej podstawowe cele to prowadzenie rozpoznania i analiza pozyskanych tą metodą danych, szkolenie operatorów oraz utrzymywanie ich w ciągłej gotowości do wykonywania misji w Polsce i poza granicami kraju. Przyszłość to szkolenie do realizacji zadań lotniczo-uderzeniowych zakupionych lub planowanych do pozyskania dronów bojowych Bayraktar TB2 i MQ-9 Reaper.

Bayraktar TB-2 ukraińskiej armii
Bayraktar TB-2 ukraińskiej armii
Źródło: Vladymyr Vorobiov / Shutterstock.com

Zasadniczą rolę na współczesnym polu walki odgrywają wciąż czołgi i samoloty, ale drony stają się coraz bardziej integralnym jego elementem. Mniejsze, tańsze w obsłudze i serwisowaniu, pozwalają wykonywać wielogodzinne misje, do których żaden ze współczesnych samolotów nie jest przystosowany. Są w stanie operować w każdych warunkach pogodowych i przy dużym stopniu skażenia powietrza. Mogą być prowadzone przez operatora znajdującego się w bazie na innym kontynencie. Zwalczają skutecznie obiekty będące w ruchu, co dla klasycznych systemów wojskowych jest trudne i ryzykowne. I co najważniejsze, działają bez siedzącego w środku człowieka, co zmniejsza ryzyko.

Szanse ich skutecznego wykorzystania do zwiększenia naszego bezpieczeństwa w regionie widzi mój rozmówca:

"Najważniejsze dla żołnierza na polu walki jest wiedzieć, gdzie jest przeciwnik i mieć możliwość jego zniszczenia, zanim to on wykryje i zniszczy nas. Prawidłowe i wielopoziomowe zastosowanie BSP (bezzałogowych statków powietrznych) daje taką możliwość. W mojej opinii, co pokazała tocząca wojna na Ukrainie, rola BSP na polu walki będzie tylko rosła i dzisiaj trudno wyobrazić sobie nowoczesne siły zbrojne bez masowego wprowadzania BSP wszystkich klas. Przygotowując się współcześnie na potencjalną wojnę, poprzez wprowadzanie wielu systemów BSP, radykalnie podnosimy niepewność i obniżamy swobodę planowania i operowania przeciwnika. Oczywiście należy mieć świadomość, że BSP nie jest cudowną bronią, która wygra za nas starcie, natomiast prawidłowo użyta radykalne podnosi nasze możliwości i wpływa na nasze bezpieczeństwo."

Kwestią do rozstrzygnięcia pozostaje, czy za sprawą trwającej rewolucji dronowej, zapoczątkowanej w końcu XIX wieku przez Nikolę Teslę, konflikty przyszłości będą całkowicie zautomatyzowane? Czy da się je prowadzić bez udziału człowieka i towarzyszących wojnom ofiar cywilnych? Historia na pewno dopisze kolejny rozdział.

Czytaj także: