Po tym, jak jej drony sprawdziły się w Syrii, Libii i na Kaukazie, Ankara staje się coraz ważniejszym graczem na rynku producentów i eksporterów bezzałogowców. Niedawno Polska jako pierwsze państwo NATO kupiła tureckie maszyny.
Drzwi hangaru otwierają się powoli, odsłaniając kontury stojącego wewnątrz drona (UAV). W tle słychać bojowo brzmiącą muzykę. Na następnym ujęciu szara maszyna rozpędza się na pasie startowym i wznosi w powietrze. W pewnym momencie spod jej skrzydła odczepia się pocisk. Chwilę później eksplozja rozrywa na kawałki znajdującą się na ziemi ciężarówkę. Kolejna rakieta – oślepiający rozbłysk i inny pojazd spowijają płomienie. Jeszcze jeden pocisk – niszczy jadący czołg.
To sceny z opublikowanego przez agencję informacyjną Anadolu filmu promującego tureckie bezzałogowce. Ten konkretny powstał z okazji kupna przez Polskę 24 maszyn, ale w ostatnim czasie internet i media nad Bosforem pełne są podobnych nagrań. Drony pojawiają się praktycznie na każdej imprezie lotniczej, wzbudzając ogromne zainteresowanie, a ich producenci mają w Turcji status niemal herosów. O bezzałogowcach mówią najważniejsi ludzie w państwie, na czele z prezydentem Recepem Tayyipem Erdoganem, a lokalni politycy chętnie fotografują się z nimi w hangarach. Wszystko przez to, że drony stały się dla władz w Ankarze jednym z ważniejszych narzędzi polityki zagranicznej, a dla Turków powodem narodowej dumy.
Wiosenny odwet
Od czasu, gdy w 2002 roku amerykański bezzałogowiec Predator po raz pierwszy został użyty do zabicia człowieka, w oczach wielu państw drony stały się bardzo pożądaną bronią. Relatywnie niskim kosztem pozwalają one na uderzenie we wroga w trudno dostępnym terenie, bez narażania się na straty wśród własnych żołnierzy. Ponadto ich użycie nie pociąga za sobą takiego ryzyka wybuchu wojny jak działania regularnej armii. Do 2015 roku tylko Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Izrael przeprowadzały ataki z użyciem uzbrojonych bezzałogowców. Z czasem ten "elitarny" klub powiększył się o kolejne kraje na czele z Turcją, która pierwsza zaczęła masowo wykorzystywać drony do eliminacji własnych obywateli oraz przeciwko armiom innych państw. W ostatnich latach UAV stały się niemal nieodłączonym elementem nieba nad południowo-wschodnią Turcją. Bezzałogowce atakują albo pomagają lokalizować kryjówki bojowników Partii Pracujących Kurdystanu (PKK), uznawanej przez Ankarę za organizację terrorystyczną. Według oficjalnych danych, tylko w latach 2016-2018 w nalotach z użyciem dronów zginęło ponad 400 kurdyjskich rebeliantów. Dzięki UAV Turcy tropią i eliminują członków PKK również poza granicami kraju.
Trzy lata temu pociski wystrzelone przez bezzałogowiec Bayraktar TB2 dosięgły dwa samochody jadące drogą w okolicach irackiego miasta Sindżar. W jednej z rozerwanych na kawałki maszyn zginął na miejscu wysoki rangą kurdyjski komendant Ismail Ozden. W tym samym czasie podczas tureckiej ofensywy na północy Syrii drony miały zabić ponad 440 bojowników PKK. Te wydarzenia stały się tak powszechnie znane nad Bosforem, że studenci jednego z uniwersytetów stworzyli grę na smartfony, która pozwalała wcielić się w operatora drona. W grudniu 2019 roku, wraz ze wzrostem napięć między Turcją a Grecją o dostęp do złóż gazu pod dnem Morza Śródziemnego, Ankara rozmieściła TB2 na terytorium zależnej od siebie Tureckiej Republiki Cypru Północnego. Maszyny miały pilnować statków prowadzących odwierty. Trzy miesiące później, w lutym 2020 roku, armia Baszara al-Asada w ataku lotniczym zabiła 34 tureckich żołnierzy stacjonujących w kontrolowanej przez rebeliantów prowincji Idlib na północy Syrii. W ramach odwetu Ankara przeprowadziła operację "Wiosenna Tarcza".
Według tureckiego ministra obrony Hulusiego Akara, w skoordynowanym ataku dronów, wspieranych przez lotnictwo i artylerię, zniszczone zostały setki czołgów i armat oraz kilka wyrzutni systemu obrony przeciwrakietowej Pancyr-S1 rosyjskiej produkcji. Zabitych miało zostać ponad 2,5 tysiąca syryjskich żołnierzy. Tureckie uderzenie było na tyle skuteczne, że na pewien czas zatrzymało ofensywę sił rządowych na pozycje rebeliantów w Idlib. Jak zauważa dziennik "Financial Times", tę operację Turcy uważają za przełomową, jeśli chodzi o wykorzystywanie dronów na polu bitwy. Po pierwsze Ankara przetestowała możliwości bezzałogowców w zmasowanym i skoordynowanym ataku przeciwko siłom zbrojnym innego państwa, a po drugie z sukcesem użyła nowego modelu bojowego UAV o nazwie Anka-S.
Kolejny raz tureckie drony wpłynęły na losy wojny w maju zeszłego roku. W tamtym czasie, po wielomiesięcznych walkach, wojska rebelianckiej Libijskiej Armii Narodowej (LNA) zbliżały się do Trypolisu, gdzie urzędował popierany przez Ankarę Rząd Porozumienia Narodowego. By go ratować, Turcy przeprowadzili serię uderzeń z wykorzystaniem TB2 na strategicznie ważną bazę lotniczą Al-Watiya. Bezzałogowce miały m.in. zniszczyć należące do LNA wyrzutnie systemu Pancyr-S1. Dzięki temu wojska rządowe były w stanie zająć lotnisko i okoliczne wioski, przecinając tym samym linie zaopatrzenia rebeliantów. Sojusznik odniósł zwycięstwo. – Azerbejdżan również wpisuje się w ten wzór. Tureckie wsparcie techniczne było jednym z głównych czynników, które wpłynęły na to, jak zakończyła się wojna o Górski Karabach – mówi Arda Mevlutoglu, turecki ekspert ds. bezpieczeństwa i awiacji. Azerowie, dzięki TB2 oraz izraelskim dronom kamikaze, byli w stanie razić ormiańskie cele w trudno dostępnym górzystym terenie. Przez cały okres walk władze w Baku publikowały w internecie nagrania z tych ataków. Widać na nich eksplodujące czołgi, wozy opancerzone i stanowiska artylerii.
Walki z PKK oraz konflikty w Libii, Syrii i na Kaukazie świetnie pokazują, jak dzięki dronom Ankara jest w stanie stosunkowo łatwo dokonywać projekcji siły poza swoimi granicami oraz zwiększać wpływy w regionie.
– Bezzałogowce zdecydowanie stały się narzędziem tureckiej polityki zagranicznej. Przede wszystkim wzmocniły pozycję Turcji w asymetrycznych konfliktach. Przyczyniły się też do wytworzenia wizerunku Ankary jako "dronowej potęgi", przez co jej pozycja międzynarodowa jest często przeszacowywana – tłumaczy Karol Wasilewski, ekspert zajmujący się Turcją z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Masowe wykorzystanie UAV służy także sektorowi obronnemu nad Bosforem. – Dzięki intensywnym "kampaniom promocyjnym" towarzyszącym dronom Turcy wzmocnili pozycję swojego przemysłu zbrojeniowego poprzez transakcje z ich nabywcami – dodaje Wasilewski.
Zięć na wagę złota
Ankara bezzałogowcami zainteresowała się na początku lat 90. XX wieku w kulminacyjnym momencie walk z PKK. Ponieważ kurdyjscy bojownicy operujący z górzystych kryjówek zadawali tureckiej armii ciężkie straty, wojskowi chcieli mieć sprzęt, który pozwoli lokalizować ich pozycje. Wybór padł na amerykańskie nieuzbrojone UAV. Maszyny przez wiele godzin unosiły się w powietrzu i namierzały cele dla tureckich F-16. Problem w tym, że od odkrycia oddziału PKK do przylotu myśliwców nierzadko mijało kilkanaście minut. Wystarczająco dużo, by rebelianci mogli przemieścić się w bezpieczne miejsce. W związku z tym Ankara postanowiła zmienić taktykę i sięgnąć po drony, które same będą zdolne do eliminowania celów – Turcja zamówiła bezzałogowce od Izraela. Nie wszystko poszło jednak po jej myśli. Maszyny często działały nieprawidłowo i miały awarie silników. Turcy podejrzewali nawet, że Tel Awiw celowo sabotował drony, żeby Ankara nie mogła z nich korzystać – przypomina dr Harun Karčić, dziennikarz i analityk polityczny z Sarajewa.
W tym samym czasie na niczym spełzły próby kupienia amerykańskich bezzałogowców Predator i Reaper. Kongres nie wydał zgody na taką transakcję. – Legendą założycielską tureckiego przemysłu dronowego jest historia o odmowie sprzedaży przez Amerykanów, która miała skłonić Turcję do stworzenia własnych maszyn. Legenda, trzeba przyznać, piękna i doskonała do mobilizacji elektoratu, bo zawiera w sobie nie tylko element przeciwstawienia się najpotężniejszemu państwu świata, lecz także komponent pozwalający Turkom wzmocnić wiarę w siebie. W końcu dokonali tego wszystkiego mimo bardzo niesprzyjających okoliczności. Rzeczywistość, jak to zwykle bywa, jest jednak bardziej skomplikowana. Turcy mieli już wcześniej własny program rozwijania dronów, ale dowódcy wojskowi długo postrzegali ich zakup od Amerykanów i Izraelczyków jako bardziej pragmatyczną opcję. Gdy pojawiły się problemy w relacjach z Tel Awiwem i amerykańskie opory przed sprzedażą maszyn, wtedy opcja produkcji własnych dronów nabrała sensu – mówi Wasilewski.
W tym momencie nad Bosforem pojawił się Selcuk Bayraktar, którego śmiało można nazwać "ojcem chrzestnym" tureckich bezzałogowców. Zdolny student inżynierii i mechaniki na prestiżowym Massachusetts Institute of Technology w 2007 roku przerwał doktorat i stanął na czele firmy Baykar Makina. Dwa lata później wygrała ona przetarg na opracowanie projektu uzbrojonego drona. Opierając się na importowanych z zagranicy częściach, w tym sensorach i silnikach, Baykar Makina skonstruował TB2. Niedawno na jaw wyszło, że Turcy korzystali także z brytyjskich węzłów uzbrojenia, niezbędnych, aby rakieta sprawnie i bezpiecznie mogła odłączać się od maszyny.
Lot testowy TB2 odbył się w 2014 roku, a kilka miesięcy później z wysokości pięciu tysięcy metrów trafił on rakietą w cel oddalony o osiem kilometrów. Niemal natychmiast maszyny zostały skierowane do walk z PKK. Dzięki temu Bayraktar został tureckim celebrytą. Jego pozycja w państwie jeszcze wzrosła, gdy pięć lat temu poślubił młodszą córkę prezydenta Erdogana. Od tego czasu młody inżynier został jednym z najważniejszych dostawców dronów dla armii. Równolegle, dzięki sowitym państwowym grantom, pracę nad bezzałogowcami rozpoczęło państwowe przedsiębiorstwo TAI, które wcześniej przez lata na licencji produkowało silniki dla tureckich F-16. Firma w 2013 roku podpisała z wojskiem umowę na masową produkcję dronów Anka-S. Pierwsze maszyny zostały dostarczone już cztery lata później, a w 2018 roku drony, skonstruowane przez TAI, przeprowadziły pierwszy ostrzał z powietrza sterowany satelitarnie.
"Dronowa dyplomacja"
Oba flagowe bezzałogowce produkcji Baykar Makina i TAI to dzisiaj konie pociągowe tureckiej armii. TB2 to maszyna wielkości małego samolotu. Ma około 6,5 metra długości oraz skrzydła o rozpiętości 12 metrów. – Może pozostawać w locie nawet 27 godzin, a jego pułap maksymalny to 8 kilometrów. Obecnie w służbie znajduje się 120 tych maszyn – wylicza Mevlutoglu. Dron rozwija prędkości do 220 km/h i ma ładowność do 150 kilogramów. Jego zasięg operacyjny wynosi do 300 kilometrów.
Anka-S jest trochę większy od TB2 – ma 8 metrów długości oraz 17 metrów rozpiętości skrzydeł. – Jest przeznaczony m.in. do rozpoznania dziennego i nocnego, obserwacji oraz wykrywania celów. Ma ładowność 200 kilogramów i pułap maksymalny 9 kilometrów. Jest to pierwszy turecki dron, który może być sterowany satelitarnie. Tureckie wojsko posiada około 23 dronów Anka różnych typów. Anka-S jest systemem bardziej zaawansowanym niż TB2 – mówi Engin Yüksel, ekspert ds. bezpieczeństwa z holenderskiego instytutu stosunków międzynarodowych Clingendael. Ponadto bezzałogowiec może pozostawać w locie przez 23 godziny, a jego zasięg operacyjny to ponad 250 kilometrów. Oba typy maszyn mogą używać podobnej broni. – Są uzbrojone m.in. w naprowadzane laserowo bomby szybujące MAM-L oraz laserowo naprowadzane rakiety CIRIT – tłumaczy dr Karčić.
Do tej pory Ankara sprzedała TB2 Azerbejdżanowi, Katarowi, Maroku, Ukrainie, a pod koniec maja br. także Polsce. Nad Wisłę w latach 2022-2024 mają trafić 24 maszyny, bomby MAM-L, radary oraz części zamienne. Jeśli chodzi o drony Anka-S, to Turcy na razie sprzedali je Tunezji. Według mediów nad Bosforem, tureckimi UAV mają być także zainteresowane Czechy, Litwa, Albania, Bułgaria, Węgry oraz Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie. W rozmowie z France24 Ismail Demir, przewodniczący Prezydium Przemysłu Obronnego (SSB), instytucji odpowiedzialnej za nadzór nad turecką zbrojeniówką, powiedział, że potencjalnymi nabywcami mogą być również państwa Azji Południowo-Wschodniej. – Ostatnio Ankara zaczęła prowadzić coś, co możemy nazwać "dyplomacją dronową". Sprzedaż tych maszyn do państw NATO ma pomóc Turcji w wytworzeniu wizerunku dobrego sojusznika, dokładającego się do bezpieczeństwa wschodniej flanki Sojuszu i polityki odstraszania Rosji, co ma z kolei być narzędziem oddziaływania na nową administrację amerykańską – tłumaczy Karol Wasilewski z PISM.
Drogi rachunek
W styczniu br. prezydent Erdogan zapewniał, że "nasze UAV są podziwianie na całym świecie". Dodał także, że zmieniły one metody prowadzenia wojen. W podobnym tonie tureckie maszyny zachwalał szef SSB Ismail Demir. – Gdyby systemy z jakiegokolwiek innego kraju miały takie zdolności jak nasze, to ich cena byłaby dwa razy wyższa – przekonywał dziennikarzy AFP. Eksperci pytani o to, jak zaawansowany jest turecki program bezzałogowców, w swoich ocenach są nieco ostrożniejsi. Autorzy magazynu "Small War Journal" zwracają uwagę na straty, jakie Turcja poniosła podczas operacji "Wiosenna Tarcza". Ich zdaniem relatywnie niewielka prędkość przelotowa TB2 powoduje, że są one narażone na zniszczenie pociskami ziemia-powietrze. Ekspert Jamestown Foundation Siergiej Suchankin, w analizie dla portalu Fair Observer, zwraca natomiast uwagę na to, że skuteczność tureckich bezzałogowców w dużej mierze zależy od "środowiska", w jakim mają operować. Inna będzie ona np. w Tunezji, gdzie maszyny będą wykorzystywane na pustyni przeciwko słabo uzbrojonym rebeliantom, a inna na wschodzie Ukrainy, gdzie Rosjanie używają nowoczesnych systemów walki radioelektronicznej.
Z kolei analitycy Washington Institute for Near East Policy podkreślają, że choć UAV odegrały decydują rolą w obronie Trypolisu przed siłami rebeliantów, to gdyby armia rządowa chciała użyć ich w ofensywie na wschodzie kraju, byłoby to utrudnione ze względu na ich ograniczony zasięg. "Jakiekolwiek operacje na wschód od Syrty wymagałaby przesunięcia stacji kontroli albo zbudowania wież przekaźnikowych" – piszą eksperci. Juliusz Sabak z portalu defence24.pl pisze, że nie należy zapominać także o tym, że sukcesy tureckich dronów w Górskim Karabachu wynikały z tego, że użyto ich jako część "współdziałającego systemu, a nie samodzielne, uniwersalne narzędzie". Maszyny niszczyły cele dopiero po tym, jak unieszkodliwiony został system armeńskiej obrony przeciwlotniczej. – Turcja zdecydowanie jest ważnym eksporterem konkurującym już z Chinami. Jeśli chodzi o technologię, to jej UAV wciąż są w tyle za amerykańskimi czy izraelskimi, ale władze przyznają najwyższy priorytet rozwojowi sektora bezzałogowców – podsumowuje skuteczność tureckich maszyn Arda Mevlutoglu.
Plany są bardzo ambitne. Prezydent Erdogan chce w najbliższej przyszłości tak zmodernizować turecki przemysł zbrojeniowy, by był jak najmniej uzależniony od komponentów z zagranicy, a Turcja stała się jednym z głównych eksporterów broni. Jak pisze "Financial Times", władze mają nadzieję, że w 2023 roku, z okazji stulecia istnienia republiki, sprzedadzą uzbrojenie o wartości 10 miliardów dolarów. W tę strategię wpisuje się również intensywny rozwój nowych modeli UAV. W marcu br. SSB rozpoczęła projekt, który ma na celu wyposażenie jednego z wariantów drona Anka w system walki radioelektronicznej. W maju firma Baykar Makina oblatała pierwszy model nowego bezzałogowca dalekiego zasięgu Akinci. Maszyna może lecieć na pułapie nawet 12 kilometrów, a jej udźwig wynosi ponad 900 kilogramów.
Dotąd przetestowano na niej bomby oraz naprowadzane laserowo pociski szybujące. Według niektórych tureckich mediów Akinci ma być także wyposażony w technologię rozpoznawania twarzy. Ponadto TAI pracuje obecnie nad dronem o nazwie Aksungur, który może pozostawać w powietrzu przez 49 godzin na wysokości do 12 kilometrów i przenosić znacznie więcej rakiet niż TB2. – Turcja koncentruje się również na mniejszych dronach, takich jak Kargu-2 oraz Alpagu. Roje takich małych, tanich maszyn będą charakterystyczne dla przyszłych działań wojennych. Mogą być one bardzo łatwo produkowane i eksportowane – zauważa Wim Zwijnenburg, ekspert ds. dronów i technologii wojskowych w holenderskim think tanku badań nad pokojem PAX oraz autor portalu Bellingcat. Ważący niecałe cztery kilogramy Alpagu może być obsługiwany przez pojedynczego żołnierza. Niejako zwieńczeniem tych projektów ma być budowa lotniskowca dla bezzałogowców na bazie śmigłowcowa Anadolu. Okręt pierwotnie miał być przystosowany do przenoszenia myśliwców F-35, ale Waszyngton zablokował ich sprzedaż nad Bosfor po tym, jak Turcja kupiła rosyjski system przeciwlotniczy S-400. Z jego pokładu ma startować nowa generacja dronów TB3.
Niestety dla Ankary na drodze tych wszystkich planów mogą stanąć problemy z dostępem do zagranicznych technologii, stan tureckiej gospodarki oraz sytuacja pandemiczna. Mimo że turecki przemysł zbrojeniowy coraz bardziej polega na rodzimym sprzęcie, to wciąż niektóre komponenty musi kupować poza granicami. Jakie mogą być tego konsekwencje, można się było przekonać w październiku zeszłego roku. Wówczas Kanada nałożyła embargo na kamery i sensory wykorzystywane przez tureckie bezzałogowce. Decyzja miała związek z użyciem przez Turków tej technologii podczas wojny w Górskim Karabachu. – Silnik TB2 w dużej mierze składa się z części wytwarzanych przez austriacką firmę Rotax. Po kanadyjskim embargu Turcja mierzy się z problemami, żeby stworzyć krajowy system kamer dla UAV. Może jej to zająć kilka lat – podkreśla Yüksel.
Kilka miesięcy po restrykcjach nałożonych przez rząd w Canberrze sankcje na SSB w związku z zakupem S-400 nałożyły Stany Zjednoczone. – Jeśli Turkom nie uda się przekonać odbiorców swoich maszyn, że są w stanie wyprodukować własny sprzęt na podobnym poziomie, a będzie to niełatwe, bo np. kanadyjski sprzęt jest uważany za absolutnie topowy – to pozyskiwanie nowych kontrahentów będzie utrudnione – zauważa z kolei Karol Wasilewski.
Kolejnym problemem, który może mieć wpływ również na rozwój rodzimych technologii, jest panujący w Turcji kryzys gospodarczy, szczególnie spadająca wartość liry. W rozmowie z tureckim felietonistą Burakiem Bekdilem jeden z urzędników odpowiedzialnych za dostawy dla armii przyznał w kwietniu, że "mamy imponującą liczbę rozwijanych projektów, ale nie jestem pewny, czy nasze biuro będzie miało pieniądze, żeby w przyszłym miesiącu zapłacić za telefon".
Nawet jeśli mężczyzna przesadził, to niestabilna sytuacja gospodarcza nie sprzyja rozwojowi przemysłu dronowego. Podobnie jak pandemia wywołana przez koronawirusa. Jak zauważają w swoim raporcie eksperci włoskiego Instytutu Międzynarodowych Studiów Politycznych, w czasie najważniejszych walk o Trypolis w zeszłym roku Baykar Makina musiała oddelegować część swoich inżynierów do produkcji respiratorów. Na razie sytuacja nie jest tak poważna, ale nie wiadomo, jak rozwinie się pandemia w związku z pojawieniem się wariantu Delta. Jeśli prezydent Erdogan chce, by Turcja rzeczywiście stała się dronowym imperium, to musi jak najszybciej zająć się tymi problemami. Wszystkie razem i każdy z osobna mogą pokrzyżować jego plany.
Autorka/Autor: Marcin Łuniewski
Źródło: Tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: SSB