Kandydatka skrajnej prawicy Marine Le Pen i centrysta Emmanuel Macron starli się w środę wieczorem w debacie telewizyjnej przed drugą turą wyborów prezydenckich. Była to - jak podkreślają komentatorzy - ostra wymiana oskarżeń, a nie dyskusja na argumenty.
Już na początku debaty Marine Le Pen nazwała swego konkurenta "kandydatem dzikiej globalizacji", "uberyzacji", "brutalności społecznej" i "projektu poćwiartowania Francji". Zwracała się do niego "panie ministrze", aby przypomnieć, że był w rządzie bardzo niepopularnego obecnego prezydenta François Hollande’a.
Emmanuel Macron odpowiedział, że Le Pen jest "prawdziwą dziedziczką nie tylko nazwiska, ale i 40 lat skrajnej prawicy". Nawiązał w ten sposób do tego, że jej ojciec, Jean-Marie Le Pen, założył Front Narodowy, na którego czele stała do pierwszej tury obecnych wyborów.
Le Pen kilka razy zarzuciła Macronowi kłamstwo i "nienawiść do Francji", a on odpowiadał, że mówi "głupstwa", "byle co" lub że "nie wie, o czym mówi".
Le Pen chce zamykać granice
Le Pen krytykowała "skrajny liberalizm" i nazywała Macrona wielokrotnie "reprezentantem międzynarodowej finansjery". W czasie debaty rozwijała bardzo lewicowy program pomocy dla warstw najuboższych, zapewniając, że zamknięcie granic, "inteligentny protekcjonizm" i pozbycie się imigrantów, zapewnią wzrost gospodarczy i likwidację bezrobocia.
Macron odpowiedział, że jej szczodrość kosztować musiałaby setki miliardów, których państwo nie ma.
Mówiąc o odejściu od euro, kandydatka skrajnej prawicy nie potrafiła spójnie wyjaśnić swego projektu, co wykorzystał jej przeciwnik pokazując, że doprowadzi to do zubożenia Francuzów poprzez spadek wartości ich oszczędności. Le Pen odpowiedziała, że katastrofę przepowiadano Brytyjczykom po Brexicie, "a ich gospodarka nigdy jeszcze nie była tak kwitnąca".
Spór o pracowników delegowanych
Macron nie potrafił natomiast przekonywająco odpowiedzieć na wyliczane przez Le Pen zagrożenia ze strony radykalizmu islamskiego.
Podczas gdy Marine Le Pen zapowiedziała, że zlikwiduje możliwość zatrudniania pracowników delegowanych, Emmanuel Macron zapewniał, że wprowadzi zmiany do europejskiej dyrektywy, które zrównają ich płace i składki z obowiązującymi w kraju pracy. Pracownicy delegowani to obywatele UE zatrudnieni przez firmy zagraniczne, pracujący w innych niż własne krajach. We Francji największą ich grupę stanowią Polacy.
W sprawach polityki zagranicznej, Le Pen powtórzyła, że "Francja liczy się w świecie, gdy mówi własnym głosem". Powiedziała, że prezydent Władimir Putin nie prowadzi nieprzychylnej dla Francji polityki, więc nie ma powodów do utrzymania sankcji wobec Rosji.
Macron również stwierdził, że należy doprowadzić do normalizacji stosunków z Moskwą, ale zwrócił uwagę na kryzys ukraiński i zapewnił: - Nie poddam się dyktatom.
Nie na poziomie
W pierwszych komentarzach uznano, że debata nie była na poziomie odpowiednim do wagi najwyższego urzędu w państwie.
Francuscy wyborcy udadzą się w najbliższą niedzielę do urn wyborczych, by w drugiej turze głosowania zdecydować, czy na czele kraju stanie Marine Le Pen, czy Emmanuel Macron. Według sondaży faworytem wyborów jest Macron.
Autor: pk/sk / Źródło: PAP