To miał być rutynowy lot próbny wojskowego helikoptera. Zakończył się katastrofą. Piloci przeżyli i już są bohaterami Moskwy. Mimo awarii systemu sterowania, wyprowadzili maszynę znad osiedla i rozbili ją w lesie, kilkadziesiąt metrów od przedszkola i bloków mieszkalnych.
We wtorek helikopter bojowy Ka-52 Aligator miał być przekazany przez producenta, spółkę "Kamow", wojsku. Maszyna wystartowała w ostatni testowy lot. Za sterami siedzieli Jurij Timofiejew i Władimir Jurtajew.
Choć lot zakończył się katastrofą i zniszczeniem maszyny, piloci nie dość, że żyją, to trafili na czołówki rosyjskich gazet i telewizyjnych serwisów.
"Starali się"
Jak wynika z relacji, której udzielili telewizji Ren-TV piloci, gdy pojawiła się awaria, "starali się, żeby choć wylądować na lotnisku", z którego wcześniej wystartowali. Zadanie okazało się jednak bardzo trudne, bo "z powodu jakiegoś defektu", który doprowadził do katastrofy, maszyna w powietrzu wymknęła się spod kontroli.
Walcząc z odmawiającymi posłuszeństwa sterami piloci zdołali jednak ominąć bloki mieszkalne i przedszkole i ostatecznie rozbili maszynę w pobliskim lesie, tuż za ogrodzeniem poligonu zakładów lotniczych "Kamow". 50 metrów od ruchliwej ulicy i 100 metrów od osiedla.
Cudem uratowani
Okazało się, że wbrew wcześniejszym doniesieniom, piloci nie katapultowali się (w tym helikopterze jest taka możliwość), ale byli na pokładzie aż do momentu uderzenia w ziemię.
Timofiejew wydostał się z maszyny sam, Jurtajewa wyciągnęli pracownicy firmy "Kamow", którzy szybko pojawili się na miejscu wypadku. Chwilę potem eksplodowało paliwo i maszyna doszczętnie spłonęła. Siła wybuchu rozrzuciła szczątki helikoptera w promieniu 300 m.
Jak informują władze szpitala, gdzie trafili piloci, są oni w "stanie ciężkim, ale stabilnym". Obaj są przytomni.
Autor: //gak / Źródło: newsru.com
Źródło zdjęcia głównego: Twitter/Baron Moscow/ENEX