Operacja, podczas której amerykańscy komandosi zabili bin Ladena od przeszło tygodnia rozbierana jest na czynniki pierwsze. Właściwie codziennie pojawiają się nowe szczegóły nt. działań Amerykanów. Ale co robili w tym czasie ich pakistańscy sojusznicy? To przecież na ich terenie doszło do akcji. Do lokalnych źródeł policyjnych i wojskowych dotarli dziennikarze Radia Mashaal.
Cały świat zadaje sobie pytanie, jak to się stało, że Pakistan nie potrafił namierzyć na własnym terytorium najbardziej poszukiwanego człowieka na świecie. Ale rząd w Islamabadzie musi się mierzyć nie tylko z krytyką USA. Na struktury siłowe spadły gromy rodaków za to, że obca armia potrafiła bezkarnie i z zaskoczenia przeprowadzić tak spektakularną akcję niemal na przedmieściach stolicy, obok jednego z głównych garnizonów. Pakistańczycy zadają sobie pytanie, co w tym czasie robiły służby bezpieczeństwa, policja i armia.
Gdzie są Pakistańczycy?
Radio Mashaal (pakistański i afgański oddział Radia Wolna Europa) ustaliło, że linie telefoniczne w siedzibie policji Abbottabadu zaczęły bez przerwy dzwonić pół godziny po północy 2 maja. Dokładnie wtedy amerykańskie helikoptery dotarły do rezydencji Osamy w dzielnicy Bilal Town. Muhammad Nazir, szef posterunku policji Nawan Shehr, pod którego jurysdykcją znajdują się wzgórza Bilal Town, natychmiast wysłał w ten rejon patrole policyjne. Sam ruszył w jednym z nich z 2 innymi funkcjonariuszami. Po przyjeździe, jak potem mówił dziennikarzom, zastał już żołnierzy otaczających rejon akcji. Wojskowi zwrócili się do policji, żeby sformowała drugi, zewnętrzny kordon.
Wpis do policyjnej książki meldunków, który widział reporter Radio Mashaal, wspomina tylko o wypadku z udziałem helikoptera. Z kolei inny oficer policji, cytowany na stronie internetowej BBC w języku urdu, mówił, że gdy dotarł do rezydencji w Bilal Town, zobaczył komandosów wyskakujących z helikoptera i otaczających dom. Myślał, że to akcja pakistańskiego wojska i dlatego nie interweniował. 20 minut później usłyszał wielki wybuch, po czym helikoptery odleciały.
Byli przed czy po?
Ale większość lokalnych relacji sugeruje, że pakistańska policja i wojsko pojawiły się na miejscu tuż po odlocie amerykańskich helikopterów. W relacji dla BBC, anonimowy oficer policji powiedział, że gdy żołnierze dotarli do rezydencji bin Ladena, odnotowali jedynie, że szczątki helikoptera na miejscu wskazują, że to zupełnie inna maszyna, niż te używane przez armię pakistańską.
Chyba najbardziej kompletną wersję wydarzeń z punktu widzenia armii przedstawił 3 maja Salman Bashir z MSZ Pakistanu. - Umknęli naszym radarom. Odpowiednie władze zorientowały się w momencie, gdy jeden z tych helikopterów rozbił się, czy zepsuł się, czy został zniszczony – powiedział Bashir. Wówczas natychmiast poderwano z ziemi samoloty wojskowe Pakistanu. Na tym jednak relacja się kończy.
Bez odpowiedzi pozostają pytania najważniejsze. Co stało się po tym, jak samoloty wystartowały? Czy ścigały Amerykanów? Czy były zdolne do zidentyfikowania i namierzenia helikopterów, a jeśli tak, to co zrobiły? Zostały odwołane w chwili, gdy okazało się, że ścigane maszyny należą do sojusznika?
Szef MSW "nic nie wiedział"
Szef pakistańskiego MSW Rehman Malik powiedział telewizji Al-Arabija, że o operacji sił specjalnych USA, w wyniku której został zabity Osama bin Laden, został poinformowany kwadrans po jej rozpoczęciu. Nie wiedział jednak, kto był celem ataku.
Malik oświadczył, że "został najpierw poinformowany o tym, iż rozbił się jeden z dwóch (amerykańskich) samolotów bezzałogowych", zaangażowanych w operację.
Podkreślił, że "stale miała miejsce współpraca w dziedzinie bezpieczeństwa" między USA i Pakistanem oraz, że siły amerykańskie "prowadziły operację na pakistańskim terytorium".
Premier Pakistanu Yousuf Raza Gilani ma wystąpić w poniedziałek w parlamencie i przedstawić okoliczności operacji zabicia szefa Al-Kaidy.
\\gak,mtom
Źródło: RFE/RL, PAP