Siedzieliśmy na kamieniach, myśleliśmy, że jest wieczór. Usłyszeliśmy głosy ludzi. Potem okazało się, że to nie było złudzenie - opowiadał na konferencji prasowej o momencie, w którym odnaleźli ich nurkowie jeden z uratowanych z jaskini Tham Luang chłopców. O godzinie 20. w programie specjalnym na antenie TVN24 reportaż Wojciecha Bojanowskiego "Szczęśliwa 13. Akcja ratunkowa w jaskini".
Na początku konferencji prasowej wszyscy chłopcy po kolei przywitali się z obecnymi na konferencji i przedstawili, podając swoje imię oraz pozycję, na jakiej grają w klubie Dzikich Dzików. Później opisali moment, w którym po raz pierwszy spotkali się z szukającymi ich nurkami.
"Myślałem, że to cud"
- Siedzieliśmy na kamieniach, myśleliśmy, że jest wieczór - opowiadał jeden z uratowanych. - Usłyszeliśmy głosy ludzi i trener powiedział nam, byśmy się nie odzywali, by posłuchać tych głosów. Potem okazało się, że to nie było złudzenie, że to były prawdziwe głosy ludzi - powiedział.
Wówczas trener chłopców poprosił jednego z nich, który miał latarkę, aby zszedł niżej i sprawdził, skąd dochodzą głosy. - Chcieliśmy oczywiście wszyscy pobiec, żeby mogli nas zobaczyć i nam pomóc - przyznał jeden z chłopców. - Więc zszedłem na dół i przywitałem się, natomiast nadal ich (nurków) nie widziałem. Wtedy obydwaj byli już znowu w wodzie - powiedział.
- Myślałem, że to Tajowie, ale okazało się, że nie. Kiedy nurkowie wyszli z wody, przywitałem się z nimi. Naprawdę myślałem, że to cud, nie miałem pojęcia, co mogę im powiedzieć - przyznał, dodając, że był w szoku.
Trener: ktoś zawołał "ojeju, woda"
Następnie głos zabrał trener chłopców, Ekkapol Chantawong. Zaznaczył, że był już wcześniej w tej jaskini, ale część chłopców odwiedziła ją po raz pierwszy. Powiedział, że gdy zorientowali się, iż są uwięzieni, byli "już dość głęboko".
- Zorientowaliśmy się, że jeśli chcielibyśmy iść dalej, musielibyśmy już płynąć - powiedział. - Spytałem chłopców, czy nie mają z tym problemów. Okazało się, że większość z nich potrafi pływać, jednak wielu nie pływa zbyt dobrze - opowiadał.
- Nie wiedzieliśmy, czy poziom wody się podnosi, czy nie. Chłopcy testowali to po prostu przepływając (głębiej - red.). Potem ja sprawdzałem, czy możemy przejść gdzieś dalej w jaskini - przyznał.
W końcu trener stwierdził, że minęło już zbyt dużo czasu i należy wracać. - Tam trzeba było płynąć jeszcze dalej, popatrzyłem na zegarek i powiedziałem: dobra chłopcy, minęła już godzina, pora wracać, pójdziemy dalej innym razem - relacjonował.
- I kiedy płynęliśmy już z powrotem i byliśmy na rozwidleniu, ktoś zawołał: "ojeju, woda". Nie pamiętam, czyj to był głos. Ktoś inny zapytał, czy się zgubiliśmy. Powiedziałem, że to niemożliwe, trasa jest tylko jedna - wspominał.
Wówczas trener złapał za kawałek liny i asekurowany sprawdził kawałek drogi powrotnej. Zdał sobie sprawę, że nie dadzą rady wrócić tą samą drogą i trzeba będzie spędzić noc w jaskini. Jak zaznaczył, "nie mieliśmy już nic do jedzenia, bo wszystko zjedliśmy wcześniej".
- Przeszliśmy około 200 metrów od rozwidlenia, teren szedł trochę w górę. Był tam mały wodospad, powiedziałem im, że tutaj może być dobre miejsce, przynajmniej jest blisko wody - opowiadał. - Powiedziałem im, by się pomodlili. Wtedy się jeszcze nie baliśmy, zakładaliśmy, że poziom wody powinien wkrótce opaść, a jutro już będą nas szukali - dodał.
Jeden z uratowanych chłopców opowiedział, że w czasie pobytu w jaskini pili przede wszystkim wodę spływającą z góry po kamieniach, która "smakowała jak normalna woda pitna" i próbowali napełnić nią swoje brzuchy.
- Pierwszego dnia nie odczuwaliśmy jeszcze zmęczenia, natomiast po dwóch dniach zaczęliśmy już odczuwać pewne zmiany - przyznał zawodnik Dzikich Dzików.
Marzenia trochę im się zmieniły
Chłopcy opowiadali, że czekając na ewakuację, już po znalezieniu przez ratowników, zabijali czas grając w szachy i gry planszowe. Przyznali też, że nurkowie, którzy do nich przypływali, byli dla nich jak rodzina. - Oni wszyscy są w tym samym wieku co nasze własne dzieci, więc w tym czasie byli też "nasi" - przyznał także jeden z biorących udział w akcji nurków. Uratowani z jaskini podkreślili, że bardzo dotknęła ich informacja o nurku, który zginął w trakcie akcji ratunkowej. - Gdy nam to potwierdzono, poczuliśmy się strasznie smutni. Poczuliśmy się trochę winni, że być może przez nas on mógł zginąć - opowiadał trener. Następnie chłopcy pokazali portret zmarłego nurka, na którym wszyscy złożyli swoje podpisy i uczcili jego pamięć.
Chłopcy mówili też o swoich marzeniach na przyszłość. Wszyscy mówili, że chcieliby zostać piłkarzami. Wyłamał się jeden, który przyznał, że teraz chciałby zostać komandosem jednostki SEAL i "pomagać ludziom". Jego pomysł podchwyciło wielu kolegów, którzy stwierdzili, że jednak też chcieliby być wojskowymi. Dzieci przyznały także, że żadne z nich nie powiedziało swoim rodzicom, gdzie tak naprawdę się wybierają. Wszyscy utrzymywali, że idą tylko na trening piłkarski. Latarki ukrywali w swoich rzeczach. Na koniec konferencji prasowej dzieci, trener i ich opiekunowie wspólnie oddali hołd królowi, składając pokłon przed jego portretem. Padło stwierdzenie, iż bez niego "sukces akcji byłby niemożliwy".
Chłopcy opuścili szpital
Ocaleni opuścili szpital dzień wcześniej, niż pierwotnie zakładano. W sobotę minister zdrowia Piyasakol Sakolsatayadorn informował, że nastąpi to w czwartek, to się jednak zmieniło.
Środowe przekazy udostępnione przez agencję Reutera i AP pokazały 12 chłopców i trenera wychodzących ze szpitala tuż przed godz. 12. czasu polskiego (17. czasu miejscowego) w asyście służb porządkowych, które oddzielały ich od zebranych reporterów.
Uratowani z jaskini wsiedli następnie do busów i ruszyli na konferencję prasową.
Zawodnicy klubu piłkarskiego i ich trener pojawili się w centrum konferencyjnym po godzinie 13. czasu polskiego.
Jak podała agencja Reutera, władze Tajlandii zaniepokojone wpływem nagłej popularności i uwagi mediów na zdrowie psychiczne chłopców, zdecydowały wcześniej, że konferencja prasowa będzie dokładnie kontrolowana.
Pytania zadane przez dziennikarzy z wyprzedzeniem zostały skonsultowane z psychologiem.
Władze proszą o spokój wokół chłopców
Po konferencji chłopcy mają wrócić do domów. Passakorn Bunyalak, zastępca gubernatora prowincji Chiang Rai, zwrócił się do rodziców i dziennikarzy z prośbą, by przez miesiąc nie przeprowadzać z nimi wywiadów.
- Na tym wczesnym etapie staramy się, aby media nie przeszkadzały chłopcom - powiedział w rozmowie z agencją Reutera.
Przed niebezpieczeństwami związanymi z nowo zdobytą sławą ocalonych z jaskini ostrzegł niedawno Luis Urzua - jeden z 33 górników, którzy przed ośmiu laty byli uwięzieni w kopalni złota na północy Chile. Po 69 dniach zostali oni uratowani w spektakularnej operacji śledzonej z napięciem przez media na całym świecie. Z relacji byłych górników wynika, że wielu nie poradziło sobie z ciężarem sławy. Wielu rozstało się z partnerkami, zaczęło cierpieć na zaburzenia psychiczne, do dziś część zmaga się z biedą i bezrobociem.
Uwięzieni w jaskini
23 czerwca dwunastu zawodników klubu piłkarskiego w wieku 11-16 lat i ich 25-letni trener weszło do jaskini Tham Luang Nang Non w prowincji Chiang Rai na północy Tajlandii, gdzie zostali odcięci od świata przez ulewne deszcze. Przed wejściem do jaskini znaleziono ich rowery i rzeczy osobiste.
Kompleks jaskiń ciągnie się przez kilka kilometrów, przejścia są wąskie.
Skomplikowana akcja ratunkowa
Akcja poszukiwawczo-ratownicza trwała od 23 czerwca do 10 lipca. Pierwsze dziewięć dni zajęło dokładne zbadanie jaskini i odnalezienie 12 zaginionych chłopców oraz ich trenera. Kolejne sześć dni przygotowywano ewakuację, która zajęła trzy ostatnie dni. Cała grupa została wyniesiona na powierzchnię przez ekipę nurków i komandosów.
"Szczęśliwa "13". Akcja ratunkowa w jaskini"
W środę 18 lipca o godzinie 20. na antenie TVN24 w programie specjalnym widzowie będą mogli obejrzeć reportaż Wojciecha Bojanowskiego "Szczęśliwa 13. Akcja ratunkowa w jaskini".
- Nie było wątpliwości, że to była drużyna, której kibicowało najwięcej osób na świecie - powiedział na antenie TVN24 Bojanowski, nawiązując do sytuacji, kiedy ogarnięty mundialową gorączką świat z równym zaangażowaniem śledził losy uwięzionych w jaskini.
- Kiedy tam przyjeżdżaliśmy, to bardzo prawdopodobną wersją była ta, że oni spędzą tam cztery miesiące - zaznaczył reporter "Faktów" TVN. Nagłe deszcze i obniżający się poziom w jaskini sprawiły jednak, że akcja ratunkowa rozpoczęła się natychmiast. W tym momencie zaczęła się walka z czasem setek osób, znajdujących się na miejscu. - W reportażu są rozmowy z dwoma brytyjskimi nurkami, którzy znaleźli chłopców i ich trenera, a także dowodzili akcją ratunkową - opisuje autor reportażu. - Dla mnie poruszające i bardzo wzruszające jest to, czego się dowiedzieliśmy, tłumacząc dokładnie słowo po słowie, co chłopcy mówili tam w jaskini - kontynuował.
- Chłopcy nie mieli żadnego pojęcia o akcji ratunkowej, że tam tysiąc osób wokół tej góry chodzi i szuka. Staramy się coś więcej o tych chłopcach powiedzieć - opisywał Bojanowski. - Niesamowite jest to, że po dziewięciu, prawie dziesięciu dniach spędzonych w jaskini, oni nadal mieli baterię w latarkach. To świadczy o tym, jak bardzo musieli tę energię oszczędzać - dodał. Co aktualnie wiadomo o tym, jak chłopcy wraz ze swoim trenerem znaleźli się w jaskini? Bojanowski zaznaczył, że obowiązywały dwie wersje. - Teraz wydaje się, że ta bardziej prawdopodobna jest taka, że trener był organizatorem tej wyprawy. Druga wersja, według której to trener poszedł za chłopcami, to kolportowana przez rodziców historia. Oni uwielbiają tego trenera, bo spędzał z chłopcami każdy wolny wieczór. To dobry duch, człowiek, który nie tylko trenował z nimi piłkę nożną - zaznaczył. - Cała ta impreza, bo to miały być obchody urodzin, miała trwać godzinę. Dzisiaj się możemy cieszyć, ale dwa tygodnie temu wydawało się, że oni cało z tego nie wyjdą.
Autor: js,mm/adso / Źródło: reuters, pap