24 maja 2000 roku, Ogród Różany przed Białym Domem. - Dziś Izba Reprezentantów zrobiła historyczny krok w kierunku dalszego dobrobytu Ameryki, reform w Chinach i pokoju na świecie. (...) To otworzy Ameryce nowe drzwi dla handlu i nową nadzieję na zmianę w Chinach - z nieskrywaną dumą mówił Bill Clinton, informując o przyznaniu Chinom członkostwa w Światowej Organizacji Handlu.
Przyjęcie Chin do WTO było jednym z głównych celów ośmioletniej prezydentury Billa Clintona. Miało to, jak zapewniał, nie tylko przynieść ogromne korzyści gospodarcze USA, ale jednocześnie zapewnić światu sprawiedliwy dostęp do ogromnego chińskiego rynku i stopniową demokratyzację Chin. Logika była prosta: WTO wymaga od swoich członków likwidacji barier handlowych i ochrony praw autorskich, co wyeliminuje największe bolączki handlu z Chinami, przyniesie wszystkim ogromne pieniądze, a bogacący się Chińczycy w końcu sami będą domagać się reformy komunistycznego ustroju.
Amerykanie głęboko wierzyli, że wolny handel przyniesie w Chinach demokrację. I to nie tylko demokraci tacy jak Bill Clinton. - Żaden naród na ziemi nie wymyślił jeszcze sposobu, jak importować światowe towary i usługi, jednocześnie zatrzymując na granicy zagraniczne idee - wtórował republikański poprzednik Clintona, George H.W. Bush.
A jednak - dziś wiemy, że istnieje naród, który wymyślił taki sposób. I bez cienia przesady można stwierdzić, że zmienił tym świat.
Jak Chiny "ukradły" gospodarczy cud
"Pieniądz rządzi światem", "Gdy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze" - takie stwierdzenia to nadmierne uproszczenia, ale historyczna zmiana, która właśnie trwa na naszych oczach, rzeczywiście ma swoje źródła w światowej gospodarce, czyli w pieniądzach. To ze swojej przewagi gospodarczej i technologicznej niemal wszystkie światowe mocarstwa biorą potęgę i bezpieczeństwo. To dzięki nim USA okazały się największym zwycięzcą konfliktów XX wieku, finalnie stając się jedynym supermocarstwem zdolnym do kształtowania globalnego porządku zgodnie z własnymi interesami. To z woli USA powstały między innymi. Organizacja Narodów Zjednoczonych, ale też fundamenty światowego porządku gospodarczego, takie jak Światowa Organizacja Handlu (WTO).
I dziś na przykładzie właśnie tej ostatniej instytucji najlepiej widać, jak Chiny zdołały rozsadzić ten amerykański porządek od środka.
WTO to istniejąca od 1995 roku i skupiająca niemal wszystkie państwa na świecie organizacja, której celem jest likwidowanie barier w światowym handlu i obrona równych praw każdego z członków. Rozważający w latach 90. akcesję do WTO Chińczycy doskonale zdawali sobie sprawę z ryzyka, jakie niesie ze sobą liberalizacja gospodarki. Zaledwie parę lat wcześniej chińska partia komunistyczna z prawdziwym przerażeniem obserwowała, jak przyczyniło się to do upadku Związku Radzieckiego i jego satelickich dyktatur w szeregu państw europejskich - na czele z Polską. Mawia się, że w tamtym czasie słowo "Solidarność" było najczęściej używanym i budzącym największą grozę polskim słowem w Chinach.
Dlatego reżim w Pekinie dokładnie przestudiował wydarzenia w Europie Środkowo-Wschodniej i wyciągnął wnioski, jak uniknąć jej losu. Jeszcze przed wstąpieniem do WTO w Chinach uniemożliwiono jakąkolwiek niezależność związków zawodowych, uniwersytetów czy kościołów. Następnie rozwój gospodarczy postanowiono wprowadzać odgórnie - pod całkowitą kontrolą władzy. Dzięki temu partia komunistyczna mogła przypisać sobie wszystkie zasługi ze wzrostu gospodarczego, a jednocześnie opuścić w internecie nową żelazną kurtynę, cenzurującą treści dostępne własnym obywatelom.
Świadome zagrożeń z otwierania swojej gospodarki Chiny dodały jeszcze dwa elementy, które zadecydowały o tym, że udało im się naprawdę zatrzymać zagraniczne idee na granicy. Po pierwsze, wstrzymały realne reformy gospodarcze mające na celu rozwój oddolnej przedsiębiorczości i bogacenie się zwykłych obywateli, a swój rozwój oparły na eksporcie realizowanym przez wielkie chińskie spółki. Niekontrolowane bogacenie się mas Chińczyków mogłoby bowiem wywołać rzeczywisty ferment społeczny i żądania reform. Tymczasem oparcie gospodarki na wielkich przedsiębiorstwach było dużo bezpieczniejsze - takie podmioty dużo łatwiej kontrolować, a wszystkie pozostają zdane na łaskę władzy, która w każdej chwili może im odebrać prawa do dalszego eksportu.
Po drugie, Chiny, wchodząc do WTO, nigdy nie zamierzały naprawdę przestrzegać jej reguł. Postanowiły "ukraść" swój dobrobyt - biorąc korzyści, które da im otwarcie rynków przez innych członków WTO, ale nie "płacąc" za nie pełnym otwarciem własnego rynku. Jak to wyglądało? Wystarczy spojrzeć na skargi, które w ramach WTO składają na Chiny państwa Zachodu, na czele z USA. Skarg takich złożono od 2001 roku kilkadziesiąt, a dotyczą one głównie nielegalnego subsydiowania chińskich produktów, dyskryminowania w Chinach zagranicznych firm i towarów, utrzymywania ograniczeń w dostępie do chińskiego rynku oraz wymuszania przez Pekin kontroli łańcuchów dostaw.
W ten sposób Chiny błyskawicznie wykorzystały możliwości płynące z wejścia do WTO, które zadziałało niczym trampolina dla chińskiej gospodarki i pozwoliło jej stać się "fabryką świata". W ciągu zaledwie ośmiu lat Chiny stały się największym światowym eksporterem, ich gospodarka jest dziś jedenaście razy większa niż podczas akcesji do WTO, a setki milionów Chińczyków rzeczywiście zostało wyciągniętych z ubóstwa.
Ale wbrew oczekiwaniom Amerykanów w parze z rozwojem gospodarczym nie nastąpiły reformy polityczne w Chinach. Wręcz przeciwnie - Pekin wykorzystał rosnące przychody i wpływy do dalszego zacieśniania kontroli nad społeczeństwem i biznesem do bezprecedensowego poziomu. Chiny skutecznie zatrzymały zagraniczne idee na granicy.
Chiński "koń trojański"
Sprzeczne z zasadami i niesprawiedliwe działania Chin w światowym handlu doprowadziły jednak do sytuacji, w której państwo to odnosiło nieporównanie większe korzyści niż handlujące z nim kraje. Chiny rosły, a reszta świata traciła swój przemysł, walczyła z bezrobociem i spadkiem konkurencyjności. Przez lata przymykano na to oko, zadowalając się zyskami z dostępu do tej części chińskiego rynku, do której arbitralnie dopuszczał innych Pekin.
W światowym handlu brak reakcji na chińskie nadużycia ułatwiał przy tym fakt, że nie wszystkie z chińskich działań wprost naruszają zasady WTO. Wiele formalnie nie łamie konkretnych przepisów, a jedynie jej ducha - w oczywisty sposób naruszając cel powstania tej instytucji. Przykładem takich działań, które formalnie nie łamią żadnych przepisów WTO, jest sterowanie kursem chińskiej waluty i utrzymywanie jej zaniżonej wartości, aby chińskie produkty były bardziej konkurencyjne. WTO rzeczywiście nie nałożyło zakazu manipulacji wartością własnej waluty, ale czy należało się takich praktyk w ogóle spodziewać po jej członkach? Przecież głównym założeniem WTO były od początku likwidacja barier i promocja sprawiedliwego handlu.
Równie głośne przykłady na działanie Chin wbrew WTO, choć bez jawnego łamania jej przepisów, to między innymi wymuszanie transferu technologii poprzez nakazywanie zagranicznym firmom tworzenia spółek joint venture z chińskimi podmiotami oraz subsydiowanie własnej produkcji na dziesiątki mniej lub bardziej ukrytych sposobów. Działania te Chiny kamuflują tak, by niemal niemożliwym było udowodnienie im łamania zasad WTO.
W ten sposób Chiny w ciągu 25 lat doprowadziły najpierw do wewnętrznego paraliżu, a następnie do spadku znaczenia całej WTO. Organizacja, która miała gwarantować wszystkim państwom równe zasady w handlu międzynarodowym, a Chiny wywindowała niemal na sam szczyt globalnej gospodarki, dziś staje się martwa.
Jej zasady zaczynają zaś być zastępowane jednostronnymi decyzjami dominujących światowych graczy - najpierw Chin, a teraz również innych państw, w tym USA. Nie trzeba dodawać, że ogromne cła nakładane przez Donalda Trumpa na inne państwa i wykorzystywanie amerykańskiej potęgi gospodarczej jako środka przymusu także jest całkowitym zaprzeczeniem zasad w ramach WTO. Ale ta potężna jeszcze niedawno organizacja osłabła już tak bardzo, że nikt nawet nie wspomina o niej w obliczu globalnej wojny handlowej.
Doktor Michał Bogusz, ekspert ds. Chin z Ośrodka Studiów Wschodnich, zwraca przy tym uwagę na proces, który do marginalizacji organizacji takich jak WTO wykorzystały Chiny. - Kryzys organizacji wielostronnych wynika z kilku faktów. To, co robi Trump, jest oczywiście gwoździem do trumny światowego porządku, ale nie jest przyczyną jego upadku - podkreśla.
- Zakończenie zimnej wojny spowodowało, że Zachód odwrócił się od zdewastowanych w jej czasie państw globalnego południa i zostawił je na pastwę losu. To sprawiło, że te państwa, a zwłaszcza państwa afrykańskie tworzące tak zwany blok afrykański, zjednoczył się. Każde z tych państw ma dość słabą pozycję międzynarodową, ale jako wspólny blok zaczęły dominować we wszystkich organizacjach międzynarodowych, bo przez swoją liczebność i zasadę "jeden kraj, jeden głos" w każdym głosowaniu są w stanie przeważyć szalę na korzyść wybranej przez siebie strony - tłumaczy.
I tę sytuację Chiny łatwo mogły wykorzystać. - Gdy ten pozostawiony przez Zachód ze swoimi problemami blok afrykański się zjednoczył, to pojawili się Chińczycy, którzy nie musieli się nawet specjalnie starać, by zdobyć jego przychylność. Wystarczyło trochę antykolonialnych haseł, spotkań i pieniędzy, by przekonać do siebie wielu członków bloku afrykańskiego i - mając jego poparcie w organizacjach międzynarodowych - od wewnątrz je sparaliżować - mówi dr Bogusz.
- Czyli to głównie współdziałanie globalnego południa z Chinami i Rosją spowodowało paraliż organizacji międzynarodowych i to, że przestały one spełniać swoje funkcje. Ale Amerykanie i szerzej Zachód, gdy zorientowali się, że tracą w tych organizacjach sprawczość, zaczęli się też sami od tych organizacji odwracać, przypieczętowując spadek ich znaczenia - wyjaśnia ekspert.
Nowy chiński porządek
W ten sposób w światowym handlu wyłania się teraz nowa rzeczywistość - już nie oparta na równych zasadach i wielostronnych instytucjach, jak miała ona wyglądać według pierwotnych zamierzeń USA, ale na egoistycznej woli dominujących potęg, do której pozostali muszą się dostosowywać.
To gorzki finał marzeń Billa Clintona - po ćwierć wieku od wejścia do WTO to nie Chiny upodobniły się do USA, ale USA do Chin. Bo Chiny, niczym koń trojański, od wewnątrz rozsadziły światowy porządek gospodarczy. Dziś nigdzie nie mówi się już o globalizacji i wolnym handlu, ale o cłach, barierach pozataryfowych i nacjonalizacji gospodarek - czyli o chińskich zasadach, których skopiowanie stało się dziś koniecznością.
Historia przyjęcia Chin do WTO i rozsadzenia tej organizacji od wewnątrz stała się natomiast książkową ilustracją tego, jak Pekin zdołał podważyć amerykański globalny porządek także w wielu innych obszarach. Przykładowo - w relacjach chińsko-amerykańskich od dekad podobnie brakowało elementarnej wzajemności, co doprowadziło w końcu do wybuchu amerykańskiego niezadowolenia i wojny handlowej, której dziś jesteśmy świadkami.
Skalę tej szokującej i utrzymywanej przez lata niesprawiedliwości opisuje m.in. amerykański badacz Yasheng Huang w swojej książce "Zmierzch Wschodu. Jak Chiny stały się potęgą i czy grozi im upadek".
Chińscy badacze mieli dostęp do amerykańskich uniwersytetów i ośrodków naukowych, ale chińskie instytucje były zamknięte dla Amerykanów; w USA swobodnie działali chińscy giganci technologiczni, ale Google, Facebook, Amazon czy Apple zostały niemal całkowicie wyrzucone z Chin; chińskie media swobodnie działały w USA, ale amerykańskie są zablokowane w Chinach. W niektórych przypadkach Waszyngton tolerował nawet jawne łamanie własnych praw. Na przykład Chiny otwarcie odmówiły przestrzegania obowiązkowego audytu swoich spółek emitujących akcje w USA. Jednak mimo to "przez 20 lat z niewytłumaczalnego powodu rząd Stanów Zjednoczonych po prostu odwracał wzrok i zezwalał chińskim firmom na nieograniczony dostęp do amerykańskiego rynku kapitałowego" - pisze prof. Huang. Gdy same USA zaczęły akceptować podważanie stworzonego przez siebie porządku, dni tego porządku stały się policzone.
Widoczna reakcja na te niesprawiedliwe działania Chin pojawiła się dopiero za pierwszej kadencji Donalda Trumpa i Joe Bidena. Obydwaj prezydenci USA zaczęli stopniowo likwidować jednostronne, wymuszone przewagi Chin, m.in. ograniczając im dostęp do amerykańskich pieniędzy, nauki i technologii. Proces ten gwałtownie przyspieszył w drugiej kadencji Trumpa, gdy niemal cały świat został obłożony przez USA wysokimi cłami. To jednak całkowity odwrót od globalizacji i wolnego handlu, które Amerykanie nieśli na sztandarach od końca zimnej wojny. A zarazem przyjęcie "chińskich" zasad w kolejnym obszarze - bo zamiast bronić wolnego handlu, wykluczając z niego tylko Chiny, Trump postanowił arbitralnie tworzyć bariery i wymuszać tym swoje zyski na słabszych partnerach. Czyli robić to samo, co robią Chiny.
Jednocześnie chiński "porządek" zaczął lawinowo wdzierać się do naszych oczu i uszu. Wszystko za sprawą propagandy Pekinu, która swobodnie rozpowszechniana jest w USA i Europie. I gdy Zachód narzeka na swoje rozchwiane, demokratyczne rządy, słabnące gospodarki i podzielone społeczeństwa, o Chinach coraz częściej słyszymy same superlatywy - że ich niedemokratyczny ustrój jest stabilniejszy i skuteczniejszy, gospodarka kwitnąca, a społeczeństwo bezpieczne i bogacące się. Kto z nas nie słyszał o sukcesie, jaki Chiny miały odnieść w walce z pandemią COVID-19? O chińskim cudzie gospodarczym, wewnętrznej stabilności - żadnych protestów! - czy przełomowych technologiach?
W rzeczywistości jednak każde z tych twierdzeń opowiada jedynie połowę historii. Mówiąc o COVID-19, prochiński przekaz pomija bowiem, że to przez dyktaturę w Chinach pandemia w ogóle wybuchła, a później dwa lata dłużej niż na Zachodzie dusiła naród i gospodarkę. Przy cudzie gospodarczym nie mówi o morderczym wyzysku chińskich pracowników, braku rentowności i braku rządów prawa, a przy wewnętrznej stabilności - o cenzurze i twardych policyjnych pałkach, dzięki którym informacje o protestach w Chinach po prostu nie wydostają się poza ich granice.
Tymczasem w ten sposób Pekin niemal nieskrępowanie rozsadza od środka kolejne zachodnie "instytucje" - wolność słowa i demokrację - bo przestaje być jasne, co jest zwykłą informacją, a co propagandową wojną. I podczas gdy zachodni przekaz jest całkowicie zablokowany w Chinach, to w Europie największe media powtarzają chińskie twierdzenia o ich sukcesach gospodarczych czy pokojowej polityce. Szczególnie widocznym przykładem takiej dezinformacji w Polsce są regularnie pojawiające się twierdzenia Chin, że działają one na rzecz pokoju w Ukrainie. Tymczasem to twierdzenie jest równie wiarygodne, jak zapewnienia Władimira Putina o jego pokojowych zamiarach - bo Chiny są przecież kluczowym sojusznikiem Rosji, czyli agresora.
Na tę dezinformację chińskiego reżimu prawdopodobnie Zachód w końcu zareaguje, tak jak zaczyna reagować na nieuczciwe praktyki handlowe. Jednak tak właśnie umiera kawałek po kawałku próba tworzenia otwartego, sprawiedliwego świata, którą - nie bez błędów - próbowały realizować Stany Zjednoczone. Za sprawą Chin wraca świat pełen podziałów i nieufności, w którym wygrywa siła, podstęp i wyzysk mniejszych państw uznawanych za podmioty drugiej kategorii.
Do tego samego wniosku dochodzi coraz więcej ekspertów. Być może najbardziej ponurym podsumowaniem tego są oceny, że XXI wiek finalnie ukształtuje nie upadek muru berlińskiego, ale masakra prowolnościowego zrywu na placu Tiananmen w 1989 roku. "To nie rewolucje w Europie Wschodniej, a triumf władzy w Pekinie ostatecznie wyznaczył bieg nowego stulecia" - podsumowuje Michael Sheridan w książce "Czerwony cesarz. Xi Jinping i jego nowe Chiny". Bo demokracja znów jest w kryzysie, a autokracje wracają do łask.
Przyszłość zaczyna się dziś
Jest jeszcze zbyt wcześnie, by przewidywać, jak będzie wyglądał nowy światowy porządek. Jednak obecne tendencje wydają się jasne - reszta świata próbuje kopiować chińskie rozwiązania. Na fali są protekcjonizm, subsydia, upolitycznienie inwestycji, ataki na wolne media, coraz powszechniejsze wykorzystywanie fake newsów i propagandy sukcesu. Autorytarny państwowy kapitalizm na wzór Chin staje się nowym hasłem przewodnim w wielu państwach na całym świecie.
Jednocześnie podważany jest sens wielostronnych instytucji, które jeszcze niedawno uważane były za wielkie osiągnięcia globalnego porządku, który rodził się po zakończonej 80 lat temu II wojnie światowej - nie tylko WTO, ale też ONZ, Banku Światowego, Międzynarodowego Funduszu Walutowego czy Międzynarodowego Trybunału Karnego. Każdej z nich można wiele zarzucić, ale likwidacja wielostronnych zasad i instytucji przywróci na świecie prawo pięści, które służyć będzie wyłącznie kilku największym mocarstwom, takim jak USA, Rosja czy właśnie Chiny. Dla Polski to zjawisko niezwykle groźne - pozbawia ją cennych narzędzi do bronienia swoich praw w relacjach z silniejszymi państwami.
Wszystkie te zmiany nie są zaś przypadkowe, przynajmniej ze strony Pekinu. Jeżeli gdzieś w Chinach wciąż można dostrzec prawdziwy komunizm, to właśnie w ich wizji świata. Chińska partia komunistyczna nie patrzy bowiem na świat tak, jak my - ale przez pryzmat marksistowskiej permanentnej rewolucji. Ta komunistyczna rewolucja ma toczyć nieustanną walkę ze wszystkimi, aby w końcu pokonać kapitalistów, na czele z USA, i zdominować świat. To ideologiczne podejście rodem sprzed stu lat nam jawi się jako obiekt muzealny, ale wciąż stanowi fundament chińskiej wizji świata, w co czasem trudno uwierzyć i o czym większość obserwatorów zapomina. Dlatego tak ważne jest, by unikać pułapki traktowania Chin, jakby były rządzone na wzór zachodni. Bo nie są.
Na ten rzadko dostrzegany, ale ważny element zwraca uwagę również dr Michał Bogusz, choć uwypuklając znaczenie innego z założeń marksizmu. - Raczej to nie tyle permanentna rewolucja, ile przełożenie teorii walki klas na poziom stosunków międzynarodowych. Chiny dzielą świat na wyzyskujących i wyzyskiwanych, mówią, że istnieją uprzywilejowani i ci, którzy muszą dopiero walczyć o swoje miejsce. W tej narracji globalne południe jest światowym proletariatem, który musi walczyć z wyzyskującą go klasą posiadającą, którą w narracji Pekinu ma być Zachód - wyjaśnia. - To dla państw rozwijających się atrakcyjna perspektywa, a Chiny oczywiście próbują się przedstawiać jako przywódca globalnego południa, który poprowadzi ich do zrzucenia jarzma wyzyskiwaczy - dodaje.
Rozsadzenie amerykańskiego ładu będzie jednak wyzwaniem również dla samych Chin. Fenomenalny wzrost ich potęgi nastąpił bowiem w szklarniowych warunkach właśnie tego porządku. Tu znów świetną ilustracją będzie ekonomia. Bo prawdą, której Chiny za nic nie przyznają otwarcie, jest to, że ich sukces gospodarczy był możliwy wyłącznie dzięki stworzonemu przez USA, dostępnemu dla wszystkich globalnemu systemowi. To dzięki niemu nawet ideologicznie wrogie Chiny mogły korzystać ze światowych rynków, masowo eksportując na nie własne produkty i przyciągając zagraniczny kapitał.
Nie brak wręcz opinii, że główną zasługą chińskich władz nie było opracowanie genialnego planu "jak osiągnąć cud gospodarczy", ale jedynie powstrzymanie się od niszczenia własnej gospodarki, jak robiły to w czasach Mao Zedonga. Resztę zrobił za Pekin stworzony przez USA inkluzywny światowy porządek. W nowym "chińskim" świecie o takie sukcesy może być znacznie trudniej.