Już ponad 50 tys. osób zapowiedziało na portalach społecznościowych udział w planowanej na sobotę na Placu Rewolucji w Moskwie demonstracji opozycji przeciw sfałszowaniu niedzielnych wyborów do Dumy Państwowej. Tymczasem władze wydały zezwolenie na 300 osób. Prezydent Dmitrij Miedwiediew nie widzi zaś w protestach nic nadzwyczajnego.
- Wybory przyniosły konkretne rezultaty, niektórym podobają się mniej, innym bardziej - powiedział Miedwiediew na konferencji prasowej podczas wizyty w Czechach. - W wydarzeniach po wyborach nie widzę nic nadzwyczajnego. Odbywają się również demonstracje, to przejaw demokracji. Jeśli jednak są określone pewne konkretne reguły, obywatele muszą ich przestrzegać. Muszą respektować prawo. Nie ma innych środków do ustalania ważności wyborów niż komisja wyborcza i sądy - podkreślił.
Tysiące Rosjan najwyraźniej nie wierzą jednak w komisje wyborcze i sądy, a swoich praw chcą dochodzić na ulicach Moskwy. Opozycja zarzuciła bowiem władzom fałszerstwa wyborcze. W poniedziałek i we wtorek na ulicach Moskwy przeciwko oszustwom nad urną wyborczą demonstrowały tysiące osób. Setki zostały zatrzymane przez policję. Wielu uczestników manifestacji pobito.
Wielkie zgromadzenie na Placu Rewolucji
Kulminacja protestów ma nastąpić w sobotę. Na ten dzień zapowiedziano wielką manifestację na Placu Rewolucji. Jej uczestnicy będą się domagać m.in. unieważnienia wyborów do Dumy z 4 grudnia i wyznaczenia nowych na 4 marca 2012 roku; odwołania przewodniczącego Centralnej Komisji Wyborczej (CKW) Władimira Czurowa; pociągnięcia do odpowiedzialności karnej urzędników państwowych, odpowiedzialnych za fałszerstwa;
W wydarzeniach po wyborach nie widzę nic nadzwyczajnego. Odbywają się również demonstracje, to przejaw demokracji. Jeśli jednak są określone pewne konkretne reguły, obywatele muszą ich przestrzegać. Muszą respektować prawo. Nie ma innych środków do ustalania ważności wyborów niż komisja wyborcza i sądy Dmitrij Miedwiediew
Zastępca mera Moskwy Aleksandr Gorbienko ostrzegł jednak organizatorów manifestacji, że jeśli uczestników będzie więcej niż 300, zostanie ona uznana za nielegalną ze wszystkimi wynikającymi z tego konsekwencjami, czyli w domyśle zostanie rozpędzona przez policję. Wicemer Moskwy poinformował, że taką liczbę uczestników w zawiadomieniu o akcji podali sami organizatorzy, na których czele stoi Anastazja Udalcowa, żona Siergieja Udalcowa, lidera radykalnego Frontu Lewicy (d. Awangardy Czerwonej Młodzieży). W niedzielę został on aresztowany w Moskwie, gdy zmierzał na demonstrację przeciwko fałszerstwom wyborczym. Następnego dnia sąd skazał go na 5 dni aresztu. Udalcow ogłosił w areszcie głodówkę. W czwartek z powodu pogorszenia stanu zdrowia trafił do szpitala.
Gorbienko uprzedził, że za złamanie przepisów o zgromadzeniach organizatorom grożą kary grzywny do 200 tys. rubli (6,4 tys. dolarów) lub aresztu do 15 dni. Zaproponował jednocześnie uzgodnienie innego miejsca na sobotnią manifestację.
Przyłączenie się do akcji zainicjowanej przez Udalcową zapowiedzieli m.in. stronnicy liberalnego ruchu Solidarność, niezarejestrowanej Partii Wolności Narodowej (Parnas), także niezarejestrowanej, radykalnej Innej Rosji (d. Partii Narodowo-Bolszewickiej) i demokratycznej partii Jabłoko. Dołączą do nich też sympatycy popularnego blogera walczącego z korupcją Aleksieja Nawalnego, zatrzymanego i skazanego na 15 dni aresztu po poniedziałkowej demonstracji na Czystych Prudach w Moskwie.
Łącznie demonstrantów ma być nawet 50 tysięcy.
"Awaria wodociągu"
Plac Rewolucji znajduje się w samym sercu Moskwy; jeden z jego boków dochodzi do Placu Czerwonego. Działa tam kiermasz z pamiątkami i wyrobami ludowymi. Od soboty, w ramach festiwalu Rosyjska Zima, na Placu Rewolucji miał być czynny również teatr lodowy. Jego inaugurację przeniesiono jednak na niedzielę. Na samym Placu Czerwonym działa lodowisko, chętnie odwiedzane w weekendy przez mieszkańców stolicy.
W środę wieczorem Plac Rewolucji został nagle zamknięty. Jako przyczynę stołeczne władze podały awarię wodociągu. Jednocześnie zapewniły, że do soboty rura zostanie naprawiona. Pracownicy przedsiębiorstwa wodociągowego Moswodokanał uporali się z tym szybciej - już w czwartek przed południem usunęli prowizoryczne ogrodzenie i opuścili plac.
Powtórka z zamieszek?
Manifestacje opozycji przeciwko fałszerstwom wyborczym zbiegają się w czasie z rocznicą wielotysięcznych wystąpień pseudokibiców piłkarskich i nacjonalistów na Placu Maneżowym po śmierci 28-letniego Jegora Swiridowa, fanatyka Spartaka Moskwa, zastrzelonego w nocy z 6 na 7 grudnia 2010 roku na przystanku autobusowym w północnej części Moskwy podczas sprzeczki z sześcioma przybyszami z Kaukazu.
Doszło wówczas do starć z siłami specjalnymi policji OMON. Stadionowi chuligani i nacjonaliści atakowali też osoby o niesłowiańskich rysach. Kilkadziesiąt osób zostało rannych. Kilka tysięcy uczestników zajść zatrzymano.
Według rosyjskich mediów, władze obawiają, że w czasie nadchodzącego weekendu w Moskwie może dojść do jakichś akcji także ze strony tych środowisk. Na ulice miasta wysłano ponad 50 tys. policjantów, funkcjonariuszy OMON-u i żołnierzy wojsk wewnętrznych MSW. Do stolicy ściągnięto m.in. liczącą 6 tys. żołnierzy elitarną dywizję wojsk wewnętrznych ODON (dawną dywizję im. Feliksa Dzierżyńskiego).
Źródło: PAP