Stał ode mnie może z 10 metrów. Celował, krzyczał, że mam umrzeć. A ja krzyczałem: nie proszę, nie - opowiadał na antenie TVN24 Adrian Pracoń, Norweg polskiego pochodzenia ranny w strzelaninie na wyspie Utoya. Dodał, że zamachowiec miał pistolet i karabin. - Strzelił mi w ramię, nie ruszyłem się. To mi uratowało życie - podkreślił.
Wspominając zdarzenia z piątku, Pracoń mówił: - To była katastrofa, tragedia, fatalnie to wszystko wyglądało. Jedna osoba chodziła i do wszystkich strzelała, młodzi ludzie uciekali się i chowali.
Przyznał, że zamachowiec początkowo budził zaufanie, bo pojawiły się w mundurze policjanta, a wcześniej uczestnicy obozu dowiedzieli się o zamachu w centrum Oslo, gdzie wielu uczestników obozu miało swoich bliskich.
- Zwołaliśmy wszystkich na informacyjne zebranie, potem dowiedzieliśmy się, że przyjechała policja, żeby nas pilnować, aby nic nam się nie stało. A okazało się, że to była ta osoba, która zaczęła strzelać - powiedział Pracoń.
Zamachowiec próbował najpierw zdobyć zaufanie. - Mówił nie bójcie się, bądźcie spokojni, przyszedłem was uratować, wszystko będzie w porządku. I ludzie zaczęli się wokół niego zbierać. Wtedy zaczął strzelać - powiedział Norweg polskiego pochodzenia, który przeżył masakrę.
I dodał, że zabójca miał pistolet i karabin, który nie był jednak ustawiony tak, aby strzelać automatycznie. Zamachowiec przeznaczał jedną kulę dla jednej osoby.
"Upadła przede mną, strzelił jej w plecy"
W czasie, kiedy zamachowiec oddał pierwsze strzały, Adrian Pracoń był w sklepiku, gdzie miał kupić słodkie przekąski dla innych uczestników obozu.
- Daleko od niego byłem, kiedy zaczął strzelać, początkowo nie reagowałem, by myślałem, że ktoś jakiś huk robi. Nagle zauważyłem, że koledzy i koleżanki zaczynają biec. Jedna koleżanka, z którą pracowałem, upadła przede mną, bo strzelił jej w plecy. Wszyscy zaczęli biec w panice, każdy w swoją stronę, niektórzy się chowali - opowiadał. I dodał, że ci, którzy schowali się w namiocie zostali ostrzelani.
Było nas 20 osób, wrócił po godzinie i zabił 17 osób, ja udawałem, że nie żyję. Koleżanki i koledzy dookoła mnie padali, schowałem się z tyłu z nimi, on podszedł do mnie, słyszałem go, jego oddech. Strzelił mi w ramię, nie ruszyłem się. To mi uratowało życie Adrian Pracoń
- Ja uciekłem do lasu, w stronę wody, wskoczyłem do niej, inni zdążyli się rozebrać, ja nie, bo byłem ostatni, wskoczyłem więc do wody w ubraniu i gumiakach. Ciężko było płynąć - relacjonował na antenie TVN24 Adrian Pracoń. - Wróciłem na brzeg, on już tam stał, i zaczął strzelać do tych, co płynęli. Zauważył też mnie i zaczął w mnie celować, stał ode mnie może z 10 metrów. Celował, krzyczał, że mam umrzeć. A ja krzyczałem nie proszę, nie. On się wtedy odwrócił i odszedł. Położyłem się na wysepce z kamieni, zdjąłem mokrą koszulkę, założyłem suchy sweter, który leżał na brzegu.
Ludzie chowali się nawet w toalecie, ale on wszędzie chodził i strzelał. Był zimny, skoncentrowany, wiedział, co robi. Mówił, że wszyscy muszą umrzeć, że to jest nasz dzień ostatni Adrian Pracoń
"Udawałem martwego"
I to jak podkreślił, uratowało mu życie. - Było nas 20 osób, wrócił po godzinie i zabił 17 osób, ja udawałem, że nie żyję. Koleżanki i koledzy dookoła mnie padali, schowałem się z tyłu z nimi, on podszedł do mnie, słyszałem go, jego oddech. Strzelił mi w ramię, nie ruszyłem się. To mi uratowało życie - zaznaczył.
Świadek masakry na Utoya, zwracał też uwagę, że trudno było się ukryć przed zamachowcem, bo wyspa jest otwarta. - Ludzie chowali się nawet w toalecie, ale on wszędzie chodził i strzelał. Był zimny, skoncentrowany, wiedział, co robi. Mówił, że wszyscy muszą umrzeć, że to jest nasz dzień ostatni - relacjonował Norweg.
Adrian Pracoń jest ranny, przeszedł już pierwszą operację, ale lekarze nie wyciągnęli jeszcze kuli z jego ramienia. Przed nim druga operacja.
Fizycznie - jak powiedział - czuje się coraz lepiej, wciąż jednak nie może się otrząsnąć z tego, że stracił tak wielu przyjaciół. - To dla mnie tragedia, najbardziej boli mnie to, że już ich nie ma - podkreślił.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/fot. TVN24/Facebook