Birmańskie wojsko urządza wyborczą "farsę"

Aktualizacja:

Birmańska hunta wojskowa wspaniałomyślnie zgodziła się na przeprowadzenie pierwszych od 20 lat demokratycznych wyborów. Na wstępie generałowie zastrzegli sobie co najmniej jedną piątą mandatów w parlamencie i zaznaczyli, że i tak będą wyznaczali kandydatów na szefów istotnych ministerstw. Zagraniczni obserwatorzy, ani przedstawiciele opozycji nie są dopuszczani do komisji wyborczych.

Głosowanie rozpoczęło się w niedzielę rano. Do zdobycia jest ponad 1100 mandatów, z czego 498 do parlamentu narodowego, pozostałe zaś do parlamentów regionalnych. Na głosowanie władze Birmy zgodziły się pod presją opinii międzynarodowej.

Opozycja, w tym przebywająca w areszcie domowym przywódczyni Narodowej Ligi na rzecz Demokracji Aung San Suu Kyi, laureatka Pokojowej Nagrody Nobla, wezwała do bojkotu głosowania, twierdząc, że jest ono farsą. W podobnym tonie wypowiedział się wizytujący Indie Barack Obama, który stwierdził, że wybory "nie są ani wolne, ani sprawiedliwe".

Fasada demokracji

Przed wyborami hunta odpowiednio przygotowała się, aby uniknąć wszelkich zaskoczeń. Konstytucję odpowiednio zmodyfikowano i teraz w parlamencie musi być co najmniej 100 przedstawicieli wojska, bez względu na wynik głosowania. Zmienione też zostało prawo wyborcze. Zakazuje teraz udziału w wyborach partiom, których przywódcy zostali skazani wyrokiem sądowym. W ten sposób wykluczono jedyną realną opozycję, czyli NLD, ponieważ jej szefowa Aung San Suu Kyi od 20 lat przebywa w areszcie domowym i partia nie chciała pozbawić jej przywództwa.

Opozycja wcześniej sama przyznała, że nie ma realnych szans walczenia o głosy, ponieważ brakuje jej pieniędzy i ludzi, aby prowadzić kampanię. Jedynie przedstawiciele partii rządzącej licznie pojawili się na prowincji, gdzie mieszka większość ludności kraju. Jak zastrzegali, nie prowadzą kampanii na rzecz hunty, ale "akcję edukacyjną" jak należy głosować. Ponieważ poziom edukacji jest na obszarach wiejskich bardzo niski i mało kto pamięta wybory, "nauka" prowadzona przez przedstawicieli władz ma duży wpływ na ludzi. - Nie wiem nic o wyborach. Jeśli ktoś mi powie jak głosować, to zrobię to co mi każą - powiedziała jedna z wieśniaczek.

Do komisji wyborczych nie dopuszczono żadnych zagranicznych obserwatorów, ani przedstawicieli opozycji. - Ponieważ mamy bardzo rozległe doświadczenie w przeprowadzaniu głosowań, nie uważamy abyśmy potrzebowali dodatkowej pomocy - oświadczył przewodniczący narodowej komisji wyborczej Thein Soe.

Źródło: BBC