Nie milkną protesty na Białorusi. W czwartek stanęło kilka zakładów pracy - w walce o wolność Białorusinów wspierają Polacy, czasem kosztem własnego bezpieczeństwa. Z zatrzymanymi na Białorusi Witoldem Dobrowolskim i Kacprem Sienickim rozmawiał korespondent "Faktów" TVN Andrzej Zaucha. Mężczyźni powiedzieli, że po zatrzymaniu przez OMON byli torturowani.
WITOLD DOBROWOLSKI BĘDZIE GOŚCIEM PIĄTKOWEGO "TAK JEST" W TVN24 O GODZINIE 18
Proces w sprawie zatrzymanego na Białorusi Witolda Dobrowolskiego nie odbył się z powodu braku tłumacza. Mężczyzna został wypuszczony na wolność w związku z upłynięciem 72 godzin od zatrzymania. Jak dodał, był bity przez funkcjonariuszy zarówno w trakcie zatrzymania, jak i potem - najprawdopodobniej na posterunku.
W rozmowie z korespondentem "Faktów" TVN w Rosji Andrzejem Zauchą opowiedział o okolicznościach, w jakich doszło do porwania przez OMON. - 15 godzin tortur na milicyjnej sali do koszykówki. Tam zebrali ze 300 osób. Bili nas, kazali klęczeć na kolanach z pięć godzin ze skutymi rękami za plecami. To był koszmar, który trwał 15 godzin. Bili pałkami, kopali - powiedział.
Oko podbito mu podczas zatrzymania. Podkreślił, że nie było żadnego powodu do zatrzymania. Polak został następnie przewieziony do aresztu w Żodzino. - Tutaj traktowali nas dużo lepiej. Tam mieliśmy ścieżki zdrowia na poważnie, a tutaj to zupełnie nieporównywalny stan. Tutaj też dali nam jeść i wodę, a tam w ogóle nie można było o tym pomyśleć - dodał.
"Tutaj odbywa się polowanie na dziennikarzy"
Zwrócił uwagę, że nie spotkał się dotąd z sytuacją, w której jest ścigany czy "porywany z ulicy". - Nie było czegoś takiego, że człowiek nie może pracować - dodał Dobrowolski, który jest członkiem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Dodał, że obecna sytuacja na Białorusi jest trudniejsza niż na Ukrainie.
- Nawet rosyjscy dziennikarze i fotoreporterzy są porywani z ulicy i przechodzą to samo - zwrócił uwagę Witold Dobrowolski, który jest cenionym fotoreporterem i laureatem nagrody Grand Press Photo. - W Hongkongu czy Bejrucie nie ma żadnego problemu z dziennikarzami, a tutaj odbywa się polowanie na dziennikarzy. I z tego, co wiem, nawet akredytacja niewiele pomaga - stwierdził. Dziennikarz planuje powrót do Polski. - Nie wiem, czy gdybym zaczął znowu fotografować, czy spotkałoby mnie to samo. Nie wiem też, na ile jestem teraz rozpracowywany przez służby... żeby nie narażać innych dziennikarzy - podkreślił.
"Jeszcze przed wejściem do więźniarki zostaliśmy pobici"
Słowa o torturach potwierdził drugi z zatrzymanych Polaków - Kacper Sienicki. - Wrzucili nas do więźniarki. Jeszcze przed wejściem do więźniarki zostaliśmy pobici. OMON-owcy prawdopodobnie ukradli mi moją kamerę, bo gdy podpisywano protokół, to się już nie odnalazła - wspomniał.
Po przywiezieniu na salę gimnastyczną, jak zrelacjonował mężczyzna, zatrzymanym kazano się położyć na ziemi i "zaczęło się torturowanie". - Kopanie, bicie, przesłuchiwanie i inne bardzo nieprzyjemne rzeczy - dodał i podkreślił, że pobyt w areszcie w Żodzino "to był najlepszy etap spośród trzech dni". - 19 osób było na osiem prycz, ale wszyscy się wspieraliśmy i był dobry nastrój dzięki temu - przyznał.
Zatrzymani Polacy
W piątek polski wiceminister spraw zagranicznych Marcin Przydacz poinformował, że do późnego wieczora w czwartek z białoruskich aresztów zwolniono pięciu obywateli Polski.
Wcześniej w czwartek wypuszczono na wolność trzech zatrzymanych w związku z protestami na Białorusi Polaków. Oprócz Sienickiego i Dobrowolskiego zwolniony został jeszcze jeden Polak, który trafił do aresztu w Mińsku. Mężczyzna przyjechał na Białoruś odwiedzić swoją dziewczynę.
Blisko 7 tysięcy osób zatrzymanych
W związku z zatrzymaniem na Białorusi w ciągu ostatnich dni blisko 7 tysięcy ludzi areszty są przepełnione i mnóstwo ludzi bezskutecznie poszukuje informacji o swoich bliskich.
Wsparcia prawnego udzielają aktywiści centrum praw człowieka Wiasna, a także wolontariusze, którzy w aresztach ręcznie spisują listy zatrzymanych, a następnie umieszczają je w internecie.
Bliscy zatrzymanych koordynują swoje poszukiwania za pomocą komunikatorów i sieci społecznościowych.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24