Białoruskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych wręczyło ambasadorowi Litwy notę protestu w związku z incydentem na granicy, który miał miejsce w niedzielę wieczorem. Chodzi o sytuację, w której przestrzeń powietrzną Białorusi naruszyły "balony z symboliką antypaństwową".
O wręczeniu noty protestu ambasadorowi Litwy poinformował rzecznik białoruskiego MSZ Anatol Hłaz. "Strona białoruska uważa, że doszło do zaplanowanej prowokacji i oczekuje, że incydent ten zostanie odpowiednio zbadany przez Wilno i podjęte zostaną działania, mające na celu niedopuszczenie do powtórzenia się takiej sytuacji w przyszłości" – oświadczył Hłaz, którego cytuje agencja Interfax-Zachód.
Przedstawiciel MSZ powtórzył wcześniejsze informacje ministerstwa obrony, że w niedzielę wieczorem z terytorium Litwy w głąb terytorium Białorusi na odległość 3 kilometrów wleciał obiekt latający. Według resortu obrony była to "sonda z ośmiu balonów z symboliką antypaństwową". Jak poinformowano, lot balonów został przerwany "bez użycia broni" przez białoruskie śmigłowce Mi-24.
"Nasi piloci działali w przestrzeni powietrznej naszego państwa"
Po porannym oświadczeniu ministerstwa obrony pojawiła się informacja z Wilna o tym, że tamtejsze MSZ wręczyło notę ambasadorowi Białorusi w związku z naruszeniem litewskiej granicy powietrznej przez białoruskie śmigłowce. Mińsk odpowiedział z kolei, że do wtargnięcia w przestrzeń powietrzną sąsiada nie doszło.
- Nasi piloci działali w przestrzeni powietrznej naszego państwa, zostało to utrwalone. Nie doszło do naruszenia granicy litewskiej – oświadczył przedstawiciel dowództwa sił powietrznych Białorusi.
W kolejnym komunikacie resort zaznaczył, że choć "może się wydawać, że (sprawa balonów – red.) to mało znaczący fakt", w istocie tak nie jest. Podkreślono m.in., że "każda granica państwa jest nietykalna", a nawet "niewinne balony" mogą spowodować zagrożenie dla bezpieczeństwa lotów. "Po trzecie, nikt nie wie, co było przyczepione do tych balonów. To mogły być materiały wybuchowe, trujące i tak dalej" – napisano w komunikacie.
Źródło: PAP