W odpowiedzi na krytykę z zagranicy niemiecki minister stanu ds. kultury Bernd Neumann opowiedział się za opublikowaniem listy ponad 1 400 dzieł sztuki mogących pochodzić z kolekcji zagrabionych w czasie wojny przez władze III Rzeszy.
- Opowiadamy się zdecydowanie za upublicznieniem informacji o obrazach wszędzie tam, gdzie istnieją poważne przesłanki wskazujące na niejasne pochodzenie danego dzieła - powiedział rzecznik Neumanna, Hagen Philipp Wolf. Takie informacje powinny zostać jego zdaniem ujawnione niezależnie od postępowania karnego przeciwko Corneliusowi Gurlittowi, w którego mieszkaniu w Monachium znaleziono kolekcję dzieł sztuki zrabowanych przez nazistów. O uspokojenie nastrojów zabiegają także władze Bawarii. Rzecznik bawarskiego ministerstwa sprawiedliwości powiedział agencji dpa, że resort rozmawia z prokuraturą w Augsburgu o wypracowaniu zasad, które pozwoliłyby na zaspokojenie zainteresowania odkrytymi zbiorami, nie narażając równocześnie na szwank śledztwa.
Rząd kontra prokuratura
Prowadząca postępowanie prokuratura w Augsburgu wykluczyła wcześniej opublikowanie zabezpieczonych dzieł sztuki w internecie, argumentując, że taki krok ułatwiłby wysuwanie roszczeń przez osoby podszywające się pod właścicieli.
Stanowisko prokuratury zostało ostro skrytykowane przez ekspertów sztuki, adwokatów w Niemczech, Izraelu i USA oraz media. Większej otwartości domagają się USA. "Niemcy muszą postarać się o to, by obrazy wróciły do prawowitych właścicieli" - napisał dziennik "Wall Street Journal", powołując się na źródło w amerykańskim MSZ. Listy zarekwirowanych przedmiotów domaga się też konsulat RP w Monachium.
Skąd te obrazy?
79-letni Monachijczyk ukrywał w swoim mieszkaniu unikalną kolekcję obrazów, zawierającą nieznane prace twórców modernizmu klasycznego, a także dzieła pochodzące z wcześniejszych epok. Były wśród nich dzieła Picassa, Chagalla, Noldego, Mackego, Matisse'a, Liebermanna i Dixa. Ich wartość zdaniem mediów może sięgać 1 mld euro.
Cornelius Gurlitt odziedziczył zbiory po swoim ojcu, historyku sztuki Hildebrandzie Gurlitcie, który na polecenie władz III Rzeszy sprzedawał dzieła uznane przez nazistów za przejaw sztuki "zdegenerowanej i narodowo obcej", skonfiskowane wcześniej prawowitym właścicielom, za granicę, by zapewnić państwu dopływ dewiz. Badająca pochodzenie kolekcji historyk sztuki Meike Hoffmann twierdzi, że składa się ona głównie z dzieł zrabowanych przez nazistów po dojściu Hitlera do władzy, są w niej jednak także obrazy innego pochodzenia. Polscy dyplomaci nie wykluczają, że mogą być tam także obrazy pochodzące z Polski. Eksperci uważają, że zakwestionowanie praw własności Gurlitta do obrazów będzie procesem skomplikowanym. Służby celne wpadły na trop kolekcji obrazów przypadkiem, znajdując trzy lata temu u Gurlitta podczas rutynowej kontroli w pociągu relacji Szwajcaria-Niemcy dużą sumę pieniędzy niewiadomego pochodzenia. Niepracujący i nieotrzymujący emerytury mężczyzna utrzymywał się z wyprzedaży zbiorów na aukcjach.
Autor: mtom / Źródło: PAP