Na lotnisku w stolicy Sri Lanki Kolombo Europejczyków puszczano wolno, Hindusów szczegółowo pytano o cel wizyty. To z Tamil Nadu, na południu Indii, przez lata wędrowała na wyspę broń i ochotnicy. To oni walczyli po stronie Tamilskich Tygrysów. Kiedy przyjechałem na Sri Lankę, 2 stycznia, kraj wiwatował - pisze w korespondencji dla tvn24.pl Andrzej Meller.
Dzień wcześniej wojska lankijskiej armii po raz pierwszy od 1996 roku weszły do stolicy Tamilskich Tygrysów - Kilinoczi. – Wreszcie ich pokonamy – mówił mi wtedy kierowca taksówki, którą jechałem z Kolombo, na samo południe wyspy do Unawatuna. Tam jakby nigdy nic, zachodni i singalescy turyści leżeli na plaży, zajadali się owocami morza, a w nocy tańczyli w dyskotekach.
Mój kierowca, jak wielu Singalezów, lata najkrwawszej wojny w latach 80-tych spędził w Emiratach Arabskich, pracując jako szofer u bogatego szejka. Kiedy go próbowałem zagadnąć o to, jaką religię wyznaje naród tamilski, oburzył się: - Zapamiętaj dobrze! Nie ma narodu tamilskiego, są tylko tamilscy terroryści.
Ulice były pełne wojska. Co chwilę zatrzymywano nas na posterunku zbudowanym z worków z piaskiem. Żołnierze sprawdzali dokumenty. Był koszmarny korek i kierowca pojechał boczną drogą, wzdłuż kanałów zbudowanych jeszcze przez holenderskich kolonizatorów.
Tygrysy walczą o Ilam
Od połowy lat 90-tych Tygrysy Wyzwolenia Tamilskiego Ilamu (LTTE) stworzyły na kontrolowanych przez siebie terenach, na północy wyspy qasi-państwo z elementami instytucji państwowych – policji, sądów, urzędów podatkowych.
Tygrysy, jako jedyna partyzantka na świecie, posiadały flotę wojenną oraz lotnictwo. Podobno udało im się kupić na czarnym rynku czeskie samoloty Zlin-143, które rozłożono gdzieś poza Sri Lanką, a potem po przywiezieniu złożono z powrotem w dżungli.
Prezydent Sri Lanki, Mahinda Radzapaksa przerwał rozejm z Tamilami w 2006 roku. Wcześniej był zwolennikiem ugody, ale przychylił się do militarnego rozwiązania konfliktu po tym, jak przez kraj zdziesiątkowany i tak tsunami, po raz kolejny przelała się fala tamilskiego terroru. Na wyspie znowu zaczęły wybuchać bomby, tamilscy samobójcy wysadzali się pod koszarami lankijskiej armii, a samoloty partyzantów parokrotnie zrzucały bomby na stolicę.
Rząd ogłasza zwycięstwo nad rebeliantami
Teraz, na początku stycznia, prezydent triumfalnie występował w telewizji. Podkreślał, że Kilinoczi znalazło się pod kontrolą władz pierwszy raz od dziesięciu lat. – Składamy wyrazy wdzięczności w imieniu całego narodu bohaterskim żołnierzom, którzy odnieśli to zwycięstwo – mówił. Bitwa o Kilinoczi trwała kilka miesięcy. Potem wojska rządowe skierowały ofensywę na Przesmyk Słonia, w kierunku Dżafny, a w ostatnim czasie, na port Tamilow-Mullaitiwu.
Trudno było się dowiedzieć, co tak naprawdę dzieje się na froncie. Obie strony obrzucały się propagandą, a dziennikarzy wpuszczano niezwykle rzadko, na krótkie wypady do kolejnych zajmowanych twierdz Tamilów. Pod ścisłą obserwacją. Tydzień temu udało mi się wjechać do tamilskiego miasta Wawunija, położonego 20 km za pierwszym "wojennym" posterunkiem. Dalej do Kilinoczi nie puszczano.
– Za miesiąc nie będzie Tygrysów, wytłuczemy ich – porucznik Prabath, oficer żandarmerii wojskowej z 20-letnim stażem, powtarzał slogany usłyszane od lankijskich polityków i wojskowych. Prabath, który pomógł mi wyjechać z Wawunii, omijając liczne posterunki, wracał z koszar 2. Pułku Piechoty do domu na tygodniową przepustkę.
Zbliża się koniec rebelii?
Jechaliśmy na południe pustą ciężarówką żandarmerii. Informacja o zdobyciu przez wojska rządowe Mullaitiwu, ostatniego bastionu Tygrysów Wyzwolenia Tamilskiego Ilamu (LTTE) na wschodnim wybrzeżu ich wyśnionego państwa, zdominowała serwisy radiowe.
Prabath cieszył się jak dziecko, że lider LTTE Prabhakaran jest w okrążeniu. – Całe wybrzeże jest zablokowane, a ich flota już nie istnieje. Nie może uciec nawet do Indii, bo chcą go powiesić za zamordowanie Rajiva Gandhiego – tłumaczy. – Gdy przyjedziesz tu następnym razem, bez przeszkód pojedziesz na północ do Dżafny drogą A9. Wreszcie zapanuje spokój – mówił.
W niedzielę 25 stycznia, po trwającej ponad miesiąc operacji, 593. Brygada dowodzona przez pułkownika Jayantha Gunarathne wczesnym rankiem wkroczyła do Mullaitiwu – oznajmiło Ministerstwo Obrony w stolicy Sri Lanki.
– Mullaitiwu zostało w całości zajęte przez nasze bohaterskie wojska – powiedział w głównym wydaniu wiadomości telewizyjnych dowódca armii generał Sarath Fonseka. – To długo oczekiwane zwycięstwo, jestem niezwykle szczęśliwy – dodał generał, który osobiście kierował kampanią. Zapewnił, że wojsko będzie uwalniać "tysiące niewinnych tamilskich cywilów zmuszonych żyć pod panowaniem Tygrysów".
Tygrysy się nie poddają
Co innego mówią LTTE. Na stronach ruchu, zablokowanych w Sri Lance, wciąż pojawiają się oskarżenia pod adresem armii. Podobno codziennie ginęło kilkudziesięciu tamilskich cywilów. Rząd nie krył ogromnej irytacji, gdy korespondent BBC napisał o tych zdarzeniach. Na front przestano wpuszczać wysłanników stacji. W stolicy zginęło w zamachach paru opozycyjnych dziennikarzy, którzy stawiali niewygodne pytania armii i rządowi. Redakcję jednej z gazet spalili "nieznani sprawcy".
– Armia nic nie mówi o własnych ofiarach, a media kłamią – tłumaczyła Lakszmi, menedżer hotelu w Kandy, w którym się zatrzymałem. Mąż jej siostry z urazem kręgosłupa trafił w styczniu do szpitala w Dżafnie, syngaleskim mieście na północy wyspy, które przez 23 lata było odcięte od reszty kraju przez quasi-państwo Tygrysów.
– Mówił, że codziennie do szpitala przywożą chłopców z frontu bez nóg i rąk, bez oczu. – Ile musi być trupów? – nie kryla oburzenia. W przeciwieństwie do wielu Singalezów, nie wierzyła w szybki koniec wojny. Jej kuzyn walczył w latach 90. z Tygrysami. Opowiadał o sieci tuneli wykopanych przez Tamilów pod dżunglą, o bunkrach, kryjówkach w wielkich, starych drzewach, pięknych dziewczynach samobójczyniach, które przychodziły do obozów syngaleskich wojaków, zawracały im w głowie i wysadzały się w powietrze wraz z dziesiątkami żołnierzy.
Kto tu jest terrorystą?
W Wawuniji transportery opancerzone jeździły w tę i we w tę, podnosząc tumany kurzu. Snajperzy całą dobę byli w gotowości bojowej. Sanitariuszki w śnieżnobiałych fartuchach kursowały na rowerach. Żołnierze stali co 10 metrów, zatrzymywali wszystkich, wszystko sprawdzali.
W sobotę, ulicę na której stał mój hotel zablokowali z obu stron, uzbrojone po zęby patrole chodziły od domu do domu, od sklepu do sklepu. – I kto tu jest terrorystą? – pytał 43-letni Roki, Tamil, który żył 29 lat na Zachodzie. – Nie wierz w cudowną pomoc rządu dla cywilów. Co dzień ginie kilkudziesięciu biedaków. To się nigdy nie skończy, zawsze byliśmy ludźmi drugiej kategorii – irytował się.
Kolombo twierdzi, że Tamilowie tysiącami przechodzą na tereny pod kontrolą rządu, gdzie czeka ich pomoc władz. LTTE, a także Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża oznajmił parę dni temu, że wojna spowodowała kryzys humanitarny. Według organizacji w walkach zginęły setki cywilów, a ćwierć miliona Tamilów błąka się po terenach walk bez dachu nad głową.
Wojna Singalezów z Tamilami trwa już 26 lat. Zginęło w niej według oficjalnych danych ok. 70 tysięcy ludzi.
Źródło: legia.com,zaglebie-lubin.pl
Źródło zdjęcia głównego: Andrzej Meller