- Kiedy wszedłem do szpitala zobaczyłem wiele okropnych scen. Ludzie się dusili, byli poparzeni. Widziałem martwe dzieci. Była też cała rodzina: matka z trójką dzieci. Wszyscy martwi - relacjonował to, co zobaczył po ataku chemicznym w syryjskiej miejscowości Chan Szajchun lekarz Feras Al Jundi.
We wtorek rano w Chan Szajchun, leżącej w kontrolowanej przez rebeliantów prowincji Idlib na północnym zachodzie Syrii, doszło do ataku chemicznego. Według Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka zginęło 72 osoby, w tym 20 dzieci. Zgodnie z informacjami przekazanymi w środę przez prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdogana zabitych zostało ponad 100 osób.
"Zimowa mgła"
Jeden z mieszkańców Chan Szajchun Mohammad Nejdat Youssef relacjonował w rozmowie z "New York Timesem", że tuż po ataku rzucił się na pomoc sąsiadom. Opowiadał, że w powietrzu unosiło się coś, co przypominało "zimową mgłę", "nie całkiem żółtą, ani nie całkiem białą". Mężczyzna zaczął tracić równowagę, piekły go oczy, a z ust popłynęła piana.
23-latkowi udało się przeżyć po uzyskaniu pomocy na miejscu. Jego 20-letnia ciężarna żona oraz 9-letni siostrzeniec byli w znacznie cięższym stanie i zostali ewakuowani karetką do szpitala w Reyhanli, przygranicznej miejscowości w tureckiej prowincji Hatay.
Youssef opowiadał w rozmowie z "New York Times", że martwi się nie tylko o leczoną w Turcji żonę, ale także o krewnych po drugiej stronie granicy. Wielu z nich ucierpiało w ataku, ale uznano, że ich stan jest mniej poważny od innych osób, które trzeba było ewakuować w pierwszej kolejności.
Othman al-Khan, aktywista z Chan Szajchun, wspominał, że w środę dźwięk samolotów było słychać tuż przed godziną 7 rano. Wielu ludzi wciąż spało po nocy intensywnego bombardowania.
Mohamad Firas Al-Jundi, odpowiedzialny za służbę zdrowia na kontrolowanych przez rebeliantów obszarach, powiedział, że szpitale są przepełnione.
"Na ziemi były dzieci"
W chwili ataku znajdował się w szpitalu polowym. Relacjonował, że około godziny 7.30 pojawiło się w nim 100 osób. Jak wyjaśniał, ludzie dusili się, tracili przytomność, mieli spazmy, z ust toczyła się piana.
Bojownik Mohamad Firas Al-Jundi w rozmowie z amerykańskim dziennikiem opowiadał, że upadł, gdy jechał motocyklem, by pomóc ofiarom.
- To dla nas rutynowe działanie: kiedy słyszymy nalot, ruszamy na miejsce ataku i staramy się pomóc. [We wtorek - red.] obudził mnie dźwięk eksplozji, ale nie był on tak głośny jak zazwyczaj - relacjonował.
- Jechałem pod wiatr. Zaczęły mnie piec oczy i czułem, że się duszę - mówił. - Ludzie uciekali i upadali na ziemię. To były bardzo brutalne sceny. Później zemdlałem - dodał.
Jak wspominał, obudził się około godziny później w szpitalu, po otrzymaniu zastrzyków z tlenem. - Na ziemi były dzieci, niektóre martwe, inne głośno usiłujące złapać oddech. Na twarzy miały pianę - powiedział.
O okropnych scenach w szpitalu opowiedział także w rozmowie ze stacją CNN Feras Al Jundi. - Wszędzie była krew, wszędzie leżeli ranni. Lekarze nie byli w stanie wszystkim pomóc. Ludzie się dusili, byli poparzeni. Na ziemi zobaczyłem dziesięć ciał - relacjonował.
- Widziałem martwe dzieci. Była też cała rodzina: matka z trójką dzieci, wszyscy martwi - dodał. Jak mówił, wśród ofiar nie zobaczył ani jednej osoby, która wyglądałaby jak bojownik. Podkreślił, że nigdy w życiu nie widział tak przerażających scen. - To był widok, od którego pękało serce - powiedział.
"Dziwny zapach"
Husam Salum, który jest ochotnikiem w służbie ostrzegania przed nalotami na obszarach kontrolowanych przez syryjskich rebeliantów, relacjonował agencji Reutera, że we wtorek o świcie samolot myśliwsko-bombowy Su-22 nadleciał nad Chan Szajchun na małej wysokości. Kiedy zrzucił bomby, powstały trzy kolumny ciemnego dymu i biała chmura rozciągająca się nisko nad ziemią.
- Dym był biały i gęsty - powiedział. - Zaczął się rozszerzać, aż jego warstwa pokryła miasto - dodał.
Salum, który obserwował nalot z odległości półtora kilometra, powiedział, że samolot nadleciał na miasto tylko raz, zrzucając cztery bomby. O tym, że użyto gazu trującego, dowiedział się od funkcjonariusza obrony cywilnej, który szybko udał się na miejsce. - Powiedział nam (przez radio), że czuje dziwny zapach. Niespełna minutę później mówił, że ma zawroty głowy i traci przytomność. Straciliśmy z nim kontakt - przytacza jego wypowiedź Reuters.
Oskarżenia pod adresem Damaszku
Rząd syryjski zaprzeczył, jakoby jego siły przeprowadziły ten atak. Zachód oskarża jednak Damaszek, natomiast sprzymierzeni z syryjskim rządem Rosjanie twierdzą, iż ofiary śmiertelne były rezultatem zaatakowania przez syryjskie lotnictwo składu broni rebeliantów, w którym produkowana była broń chemiczna. Rebelianci zaprzeczają.
Stany Zjednoczone przypuszczają, że do ataku na Chan Szajchun użyty został sarin. Był to w Syrii najtragiczniejszy w skutkach atak chemiczny od czasu, gdy ten sam gaz zabił setki ludzi na kontrolowanych przez rebeliantów obszarach koło Damaszku w 2013 roku.
Autor: kg\mtom / Źródło: New York Times, CNN, PAP