Obóz rządzący w Polsce pokazał otwartą niechęć wobec ekipy Bidena, a ekipa Bidena to błyskawicznie dostrzegła. Waszyngton miał za złe prezydentowi i rządowi w Polsce tak demonstracyjne zaprzeczanie wynikom wyborów amerykańskich. Ten kardynalny błąd o podłożu ideologicznym zemścił się być może właśnie teraz, przy okazji finalizacji Nord Stream - pisze Jacek Stawiski, gospodarz programu "Horyzont" w TVN24.
Nastroje w Polsce i na Ukrainie po zawarciu umowy niemiecko-amerykańskiej w sprawie rurociągu z Rosji do Niemiec Nord Stream 2 są bardzo kiepskie. Nie udało się zatrzymać projektu, choć przez jakiś czas wydawało się, że amerykańska niechęć do tego przedsięwzięcia oraz fala krytyki umów z Gazpromem w samych Niemczech pozwoli projekt zablokować. Dokończenie budowy gazociągu jest niekorzystne dla Polski i niebezpieczne dla Ukrainy. Wnioski są mało przyjemne: mocarstwa zawarły między sobą umowę o ograniczaniu negatywnych skutków Nord Streamu dla Europy Środkowo-Wschodniej, ale zawarły ją między sobą, a nie z naszym czy ukraińskim udziałem.
Wpadanie w panikę i histerię też nie ma sensu. Panika jest kiepskim doradcą w polityce międzynarodowej. Amerykanie i Niemcy zapewniają, że hamulec bezpieczeństwa, zawarty w ich dwustronnym porozumieniu o warunkach dopuszczenia Nord Streamu do funkcjonowania, jest na tyle mocny, że nie daje Rosji wprost zielonego światła na szantażowanie i terroryzowanie Ukrainy. Victoria Nuland z amerykańskiego Departamentu Stanu, która jest autentycznym jastrzębiem, jeśli chodzi o stosunek do Putina, podkreślała w czasie przesłuchań w Kongresie, że położenie Ukrainy byłoby znacznie gorsze, gdyby nie umowa Berlina z Waszyngtonem. Czytając umowę, można się zaniepokoić jej bardzo łagodnym brzmieniem, ale są i takie głosy, nawet wśród krytyków umowy, które wskazują, że Niemcy i Stany Zjednoczone jedynie ogólnie rezerwując sobie prawo do odpowiedzi na możliwą agresję i szantaż Moskwy wobec Kijowa, nie ujawniają ani Kremlowi, ani innym, jaki wachlarz odpowiedzi mają do dyspozycji. To niewielkie jedynie pocieszenie. Oczywiście, nie ma powodów do zadowolenia, wręcz odwrotnie. Polska i Ukraina poniosły porażkę, dotkliwą i nie ma co udawać, że jest dobrze. Nie jest. Skoro doznaliśmy porażki, to czas na ocenę, co do niej doprowadziło, czy mogliśmy zrobić cokolwiek, żeby jej uniknąć i czy dało się w ogóle cokolwiek zmienić w ostatnich latach w sytuacji.
Pretensje do sojuszników niemieckich i amerykańskich są uzasadnione, ale nie raz w stosunkach sojuszniczych zdarzają się sytuacje trudne i kryzysowe. Najbliższe sobie kraje potrafią być okazjonalnie ze sobą skłócone, ale czas goi rany i fundamentalne współrzędne sojuszu NATO się nie zmieniają. Ileż to już kwestii w ostatnim 30-leciu, po zakończeniu zimnej wojny, potrafiło podzielić sojuszników zachodnich, ale mimo to sojusz trwa i ma się nieźle. Obawiam się jednak, że w Polsce w obozie rządzącym emocje, zwłaszcza antyniemieckie, ale i antyamerykańskie, wezmą górę nad zimną kalkulacją. Można spodziewać się egzaltowanych komentarzy o zdradzie Berlina i Waszyngtonu, można się spodziewać groźnych min rodzimych real-polityków, którzy zaczną kreślić wizje jakiejś nowej ofensywy dyplomatycznej Warszawy wobec Trójmorza, Europy Środkowej itd. Wszystko, byle zaspokoić rozbudzone nastroje antyniemieckie w środowiskach prawicowych i narastającą także po tej samej stronie sceny politycznej i społecznej niechęć wobec administracji Bidena i jej centrolewicowej polityki i ideologii. Oczywiście, rozgoryczenie wobec sojuszników jest jakoś usprawiedliwione, ale błędem będzie rozkołysanie naszych relacji z obydwoma mocarstwami tak, że trudno będzie potem te emocje wyciszać. Ukraina także wydaje się być krajem, gdzie egzaltacja wewnątrz kraju jest normą, a jednak mimo to oceniam, że poziom zagrożenia rosyjskiego sprawia, iż Ukraińcy w polityce zewnętrznej konsolidują się i na pewno nie pozwolą sobie na długie dąsanie się na Amerykę i Niemcy. To przecież kraje, które wzięły największą odpowiedzialność na Zachodzie za jej bezpieczeństwo i przetrwanie. Choć Ukraina nie jest w NATO czy UE, wypracowała jednak wiele więzów militarnych, politycznych i ekonomicznych z Zachodem, wzmacniających jej potencjał w obliczu rosyjskiej wrogości. Prezydent Ukrainy będzie w Waszyngtonie, był niedawno w Berlinie. W przeciwieństwie do polskich władz, które z Waszyngtonem i Berlinem rozmawiają jakby mimochodem, na boku, i nie bardzo wiedzą, jak to dzisiaj robić.
Już kiedyś pisałem w jednym z moich komentarzy, że w polityce zagranicznej jednym z najgorszych doradców jest ideologia. To abecadło dyplomacji, ale naprawdę w relacjach międzypaństwowych bliskość ideologiczna partii czy polityków, którzy akurat rządzą, jest często kompletnie nieistotna, a nawet może utrudniać prowadzenie polityki międzynarodowej. Od tej zasady są odstępstwa, oczywiście, łatwo zauważyć różnice między państwami demokratycznego Zachodu a autokracjami typu Rosja i Chiny. Chodzi mi o to, że jeśli rządzący akurat teraz Polską własną wewnętrzną kalkę ideologiczną nakładają na relacje z partnerami zachodnimi, to możemy jeszcze wielokrotnie boleśnie się rozczarować. Sojuszników trzeba szukać tam, gdzie realnie są, a nie tam, gdzie nam się ideologicznie wydaje, że są.
Rządzący Polską założyli, że w sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi bliskość ideologiczna z obozem Donalda Trumpa będzie dodatkowym wzmocnieniem. Pewnie i przez jakiś czas tak było, ale nazajutrz po wyborach amerykańskich powinno być jasne, że Ameryka ma nową administrację o centrolewicowym obliczu i w związku z tym, polska polityka wobec najważniejszego mocarstwa świata powinna natychmiast z braterstwa ideologicznego przestawić się ponownie na ścisły sojusz państwowy. Tak się nie stało, obóz rządzący w Polsce pokazał otwartą niechęć wobec ekipy Bidena, a ekipa Bidena to błyskawicznie dostrzegła. Waszyngton miał za złe prezydentowi i rządowi w Polsce tak demonstracyjne zaprzeczanie wynikom wyborów amerykańskich. Ten kardynalny błąd o podłożu ideologicznym zemścił się być może właśnie teraz, przy okazji finalizacji Nord Stream.
W relacjach z Niemcami od kilku lat panuje zastój, który jest podbudowany wewnętrznie w Polsce rozpalaniem emocji antyniemieckich. Rządzący nie mają zupełnie pomysłu na zarządzanie wspólnym sąsiedztwem z Niemcami. Dodatkowo obóz prawicowy wrzuca co jakiś czas nowe wyliczenia odnośnie mitycznych reparacji wojennych od Niemiec. Para idzie w gwizdek, nie ma mowy o reparacjach, i co gorsza, nie ma opartej na twardych podstawach współpracy politycznej z Niemcami. I tu warto zapytać: czy wykorzystano jakoś niechęć licznych środowisk politycznych w Niemczech, np. Zielonych, do storpedowania Nord Streamu 2? Czy wykorzystano podziały w rządzącej chadecji w podejściu do gazociągu? Zieloni mają odmienne od polskiej partii rządzącej podejście do ekologii, klimatu i spraw obyczajowych. Ale jakie to ma znaczenie, skoro byli przeciwko bałtyckiej rurze? Tu właśnie ideologiczne różnice powinny być kompletnie ignorowane, najważniejszy był z naszego punktu widzenia negatywny stosunek Partii Zielonych do współpracy gazowej Niemiec z Rosją. Wydaje mi się, że pokutuje na polskiej prawicy taka niechęć i pogarda dla Zielonych, że nie wzięto pod uwagę w ogóle współpracy z nimi przeciwko Nord Streamowi. Zieloni dzisiaj to nie jacyś nieodpowiedzialni radykałowie, ale partia nawet z perspektywami na kanclerstwo. Co więcej, Zieloni nawet mają dystans do niektórych propozycji Komisji Europejskiej w sprawie ochrony klimatu, bojąc się kosztów społecznych i ekonomicznych w Niemczech i utraty poparcia wyborców. Z pewnością odkładając na bok ideologiczne różnice, Zieloni niemieccy i prawicowy rząd polski w kwestii Nord Streamu byli sojusznikami. Ale wiele z tego nie wynikło.
Podobnie na forum Unii Europejskiej. Polskie władze skonfliktowały się z Parlamentem Europejskim, oskarżając większość parlamentarną o lewicowość, radykalizm, liberalno-lewicową agendę itd. Czy wykorzystano niechęć znaczącej części PE do rurociągu niemiecko-rosyjskiego? Czy zbudowano jakiś front w PE i na szerszym forum unijnym przeciwko gazociągowi? Czy oprócz państw bałtyckich wciągnięto jakieś kraje, np. Francję, do obozu anty-Nord Stream? Co realnie zrobiono w tej sprawie w kontaktach z Komisją Europejską? Czy nie jest tak, że polska polityka "zagraniczna" spalała się na wojenkach w obronie mocno dyskusyjnych zmian w sądownictwie krajowym, zamiast na torpedowaniu Nord Streamu? Jakie było, jeśli w ogóle, poparcie Grupy Wyszehradzkiej w sporze o rurę? Co zrobił strategiczny sojusznik rządu, czyli premier Orban, dla wsparcia Polski w staraniach o powstrzymanie gazociągu? Czy nowi sojusznicy rządzących w UE, partia Le Pen z Francji, partia post-hajderowska z Austrii czy partia Salviniego z Włoch, pomogli albo pomogą jakoś w kryzysowej sytuacji? Obawiam się, że nijak na ich wsparcie nie można liczyć, wręcz przeciwnie, ich niebezpieczne związki z Rosją powinny już dawno być ostrzeżeniem przed zacieśnianiem współpracy. Tak, dziś można mieć uzasadnione pretensje o Nord Stream do Berlina i w jakieś mierze do Waszyngtonu. To nie zwalnia nas ze stawiania pytań o skuteczność polskiej "dyplomacji".
Jacek Stawiski
Prowadzący program "Horyzont" TVN24BiS/TVN24GO
Źródło zdjęcia głównego: TVN24