"Bezpośrednim źródłem protestów w Kazachstanie stały się noworoczne podwyżki cen szeregu produktów" - napisał na Twitterze Arkadiusz Legieć, analityk do spraw Kaukazu i Azji Centralnej z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Gwałtowne manifestacje doprowadziły do dymisji rządu. W największym mieście kraju, Ałmaty, protestujący wtargnęli do ratusza i dawnej rezydencji prezydenckiej.
"Bezpośrednim źródłem protestów stały się noworoczne podwyżki cen szeregu produktów – między innymi spożywczych, ale przede wszystkim gazu (w tym LNG, powszechnie wykorzystywanego w Kazachstanie jako paliwo samochodowe). Cena LNG skoczyła ponad dwukrotnie" - napisał w mediach społecznościowych Arkadiusz Legieć.
W obronie swoich interesów
Analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM) przekazał, że "epicentrum protestów stało się Żanaozen i prowincja Mangistau – ośrodek przemysłowo-robotniczy, który tradycyjnie, łatwiej niż inne, jest skłonny wyjść na ulice w obronie swoich interesów".
"Warto przypomnieć, że właśnie w Żanaozen miały miejsce, być może najbardziej krwawo spacyfikowane w historii Kazachstanu, protesty w 2011 roku. Tegoroczne protesty szybko jednak osiągnęły skalę ogólnokrajową, prawdopodobnie największą od bardzo dawna" - dodał ekspert, podkreślając, że protesty odbyły się między innymi w stolicy kraju Nur-Sułtanie, a także w innych kluczowych ośrodkach regionalnych, zagłębiach górniczych i przemysłowych, takich jak Ałmaty, Szymkencie, Aktobe, Karagandzie czy Pawlodarze.
Pierwsza reakcja władz
Legieć zwrócił uwagę, że "pierwszą reakcją kazachskich władz na protesty była ich siłowa pacyfikacja oraz aresztowania". Napisał ponadto, że "utrudniano również ich organizację poprzez punktowe blokady sieci GSM i internetu oraz wybranych mediów społecznościowych (FB, VK, Telegram)". "Warto przy tym odnotować – że reakcja ta była stosunkowo wyważona – starano się zniechęcić protestujących, ale nie doprowadzić do niekontrolowanej eskalacji przemocy i "dolania benzyny do ognia" - skomentował Legieć.
Jego zdaniem "stricte przemocowa reakcja groziłaby tym, że protesty w większym stopniu przybrałyby charakter antyrządowy, podczas gdy ich esencja jest socjalna (częściowo może i trochę antyrosyjska, gdyż Rosja jest obarczana powszechnie za wzrost cen surowców)".
Analityk przypomniał, że protesty jednak nie ustawały. "Dlatego prezydent Kassym Żomart-Tokajew zdecydował o podjęciu decyzji, których skuteczność w uspokojeniu nastrojów jeszcze ocenimy, ale które z pewnością można określić jako rozwiązania pozorowane: odgórne zamrożenie na 180 dni przez rząd cen gazu, innych paliw oraz innych kluczowych produktów (w tym spożywczych) na poziomie mniej więcej sprzed roku (główny postulat protestujących), zapowiedź publicznych subsydiów do towarów drastycznie drożejących w przyszłości, stworzenie państwowego funduszu socjalnego dla osób najuboższych, no i oczywiście dymisja rządu" - podkreślił.
W opinii eksperta PISM decyzja władz w Kazachstanie w sprawie zamrożenia cen jest "rozwiązaniem doraźnym". "Nie rozwiązuje ono systemowych problemów kazachskiej gospodarki, które stoją za podwyżką cen. Należy do nich m.in. fakt, że Kazachstan musi importować surowce czy energię z zagranicy (przede wszystkim z Rosji) oraz jest związany niekorzystnymi dla niego zobowiązaniami w ramach Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej i bilateralnych relacji z Rosją" - napisał.
"Dochodzi do tego jeszcze czynnik budżetowy – surowce, w tym gaz, wydobywane w Kazachstanie, są przeznaczane głównie na eksport, co zapewnia wpływy do budżetu, następnie produkty paliwowe dostarczane są społeczeństwu po zawyżonych cenach, co jest de facto przerzuceniem części kosztów budżetowych na społeczeństwo. W związku z tym – decyzja o zamrożeniu cen - nie rozwiązuje tego problemu strukturalnego, a tylko go "zamraża" (dosłownie), politycznie pokazuje jednak że władze są gotowe płacić za spokój na ulicach" - stwierdził analityk PISM.
Dymisja rządu - bez znaczenia
Arkadiusz Legieć podkreślił, że w Kazachstanie "dymisja rządu jest bez znaczenia, ponieważ kazachski rząd jest niemal bez znaczenia w systemie politycznym tego państwa". Jak stwierdził, "de facto w imieniu Elbasego, czyli (byłego przywódcy) Nursułtana Nazarbajewa, rządzi podległy mu prezydent, Kasym-Żomart Tokajew, a rząd pełni wobec prezydenta funkcje administracyjne".
"Tokajew, mimo że pełni urząd już prawie 3 lata i wyrobił sobie dzięki temu silną pozycję w systemie politycznym, wciąż jest politykiem zsubordynowanym wobec Nazarbajewa" - stwierdził Legieć. Dodał, że zmiany w rządzie "są czysto kosmetyczne (premiera zastąpił pierwszy wicepremier)". "W związku z powyższym, protesty nie mają większego znaczenia dla procesu sukcesji – są tylko jednym z czynników/ryzyk destabilizacji wewnętrznej, z którym trzeba sobie poradzić; nie mają również przełożenia na politykę zagraniczną" - podsumował analityk.
Źródło: tvn24.pl