Przedstawiciel kierującego działaniami na Bliskim Wschodzie Centralnego Dowództwa USA spróbował wytłumaczyć, jak doszło do omyłkowego nalotu na siły syryjskiego reżimu. Według niego siły koalicji dwa dni obserwowały cel i uznały go za ważny obiekt dżihadystów, zanim w sobotę zaatakowały z powietrza.
W ataku uczestniczył cały szereg państw zachodniej koalicji walczącej z tzw. Państwem Islamskim. Przyznały się do tego USA, Wielka Brytania, Dania i Australia. Część prawdopodobnie pełniła jedynie funkcję pomocniczą.
Według rosyjskiego wojska, atakowały dwa myśliwce F-16 i dwie maszyny szturmowe A-10, które nadleciały z nad Iraku.
Rosjanie zadzwonili nie tam gdzie trzeba
Pułkownik John Thomas tłumaczył, że wstrzymanie nalotów opóźniło się, gdyż pierwszy otrzymany od rosyjskich wojskowych meldunek był niejasny i nie dotarł od razu do właściwego oficera koalicji. Gdy Rosjanie odezwali się ponownie, rozmawiali już z właściwym oficerem i naloty przerwano po około pięciu minutach. Według Thomasa władze wojskowe USA zleciły oficerowi w stopniu generalskim, by przeprowadził dochodzenie w sprawie trwającego blisko godzinę uderzenia lotniczego na cel w pobliżu miasta Deir al-Zor na wschodzie Syrii.
Cytowane przez Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka źródło wojskowe podało, że w nalotach tych śmierć poniosło co najmniej 90 syryjskich żołnierzy. Obserwatorium jest opozycyjnym ośrodkiem monitorującym z siedzibą w Wielkiej Brytanii.
Autor: mk\mtom / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: USAF