Gdy pół wieku temu Norma L. McCorvey wnosiła do sądu pozew przeciwko stanowi Teksas, pragnęła pozostać anonimowa. Nadano jej więc pseudonim: Jane Roe. Kim była kobieta, która stała się symbolem ideologicznej wojny o prawo do aborcji w USA?
Roe vs Wade to jedna z najsłynniejszych i budzących największe kontrowersje spraw sądowych w historii Stanów Zjednoczonych. Wyrok wieńczący proces na dekady zagwarantował milionom Amerykanek prawo do aborcji. Teraz przyszłość tych przepisów stoi pod znakiem zapytania. Stanowiący ich podstawę prawny precedens sprzed 50 lat może wkrótce zostać unieważniony. Jak wynika z projektu decyzji, której treść upublicznił niedawno portal Politico, Sąd Najwyższy USA zamierza obalić słynne orzeczenie z 1973 roku.
Sprawa Roe vs Wade
Prawa do aborcji domagała się wtedy przed sądem Norma L. McCorvey, występująca pod pseudonimem Jane Roe. W Teksasie terminacja ciąży była możliwa jedynie w sytuacji zagrożenia życia matki. McCorvey twierdziła, że została zgwałcona i oskarżyła stan o zmuszenie jej do urodzenia dziecka wbrew swojej woli. Władze Teksasu reprezentował w procesie prokurator okręgowy z Dallas Henry Wade.
Ostatecznie w 1973 roku sprawa trafiła do Sądu Najwyższego USA, który większością głosów 7 do 2 opowiedział się po stronie Roe. W swoim wyroku uznał, że prawo kobiety do przerwania ciąży jest chronione przez jej prawo do prywatności, wynikające z czternastej poprawki do konstytucji. Orzeczenie ustanowiło przełomowy precedens w prawach reprodukcyjnych kobiet, legalizując aborcję na każdym etapie ciąży z niewielkimi wyjątkami.
Minęło wiele lat, zanim Ameryka poznała prawdziwą tożsamość bohaterki tego przełomowego procesu. Jane Roe pragnęła zachować anonimowość. Przynajmniej przez pewien czas. Kim była kobieta, która stała się symbolem walki o prawo do aborcji w USA?
Gdy jej sprawa wylądowała w Sądzie Najwyższym, Norma McCorvey, bo tak brzmiało prawdziwe nazwisko Jane Roe, była spłukaną, rozwiedzioną dwudziestolatką z Teksasu, która nie ukończyła nawet podstawówki. "Ulicznica, narkomanka i pijaczka" - tak opisywała sama siebie kilkadziesiąt lat później.
W tej historii nic nie jest czarno-białe.
Trudne początki
Norma urodziła się we wrześniu 1947 roku w małym miasteczku Simmesport w stanie Luizjana. Ta historia mogła nigdy się nie wydarzyć - jej matka początkowo chciała usunąć ciążę. Dziewczynka ostatecznie przyszła na świat, który jednak nie powitał jej z otwartymi ramionami. W jej ubogiej rodzinie przemoc i używki stanowiły chleb powszedni.
Jej matka była niestabilną emocjonalnie alkoholiczką, ojciec porzucił je, zanim Norma skończyła 13 lat. Gdy była jeszcze mała, jej rodzina przeniosła się do Teksasu - tam McCorvey spędziła większość swojej młodości. Wiele razy próbowała uciec z domu. Pierwszy raz w konflikt z prawem weszła w wieku zaledwie 10 lat - próbowała ukraść pieniądze ze stacji benzynowej, na której dorabiała sobie do kieszonkowego.
Dalej było tylko gorzej. Dziewczynka trafiła do katolickiej szkoły z internatem, gdzie - jak twierdziła - padła ofiarą molestowania seksualnego. Stamtąd została przeniesiona do szkoły publicznej dla dziewcząt. Nie ukończyła 9. klasy podstawówki. Gdy rzuciła szkołę, zamiast z matką zamieszkała z przyjacielem rodziny, który pracował jako zegarmistrz. Jak później opowiadała, przez ponad trzy tygodnie, które spędziła w jego domu, mężczyzna gwałcił ją niemal każdej nocy.
W wieku 15 lat Norma wyszła za mąż za faceta, którego poznała w burgerowni, gdzie pracowała jako kelnerka. On również stosował wobec niej przemoc. Gdy zaszła w ciążę, mężczyzna wpadł w szał i pobił ją do utraty przytomności, interweniowała policja. Po tym incydencie wróciła do domu rodzinnego. W wieku 16 lat została świeżo upieczoną matką. Dzieckiem opiekowała się jednak babcia. W tym czasie Norma pracowała w barach. Sama zaglądała do kieliszka zdecydowanie zbyt często. Swoje drugie dziecko, które przyszło na świat niedługo później, oddała do adopcji.
Cel: aborcja
Gdy po raz trzeci zaszła w ciążę, młoda McCorvey załamała się. Bardzo nie chciała rodzić kolejnego dziecka, z góry wiedząc, że odda je do adopcji. Pragnęła uniknąć psychicznego i fizycznego bólu. Od znajomego dowiedziała się wtedy o procedurze aborcji.
W tamtych czasach nie stanowiła ona jeszcze w USA przedmiotu tak zaciętej światopoglądowej wojny między liberałami i konserwatystami. Pod koniec lat 60. ubiegłego wieku większość Amerykanów opowiadała się za tym, by jakaś forma aborcji była legalna. I w części stanów rzeczywiście była. Jednak nie w Teksasie, gdzie prawo w tej kwestii wciąż pozostawało mocno konserwatywne. Stan penalizował aborcję z wyjątkiem sytuacji, gdy zagrożone byłoby życie matki.
Znajomi doradzili McCorvey, by skłamała, że została zgwałcona i w ten sposób spróbowała uzyskać zgodę na terminację ciąży. I tak też zrobiła, jednak plan się nie powiódł. Postanowiła więc podjąć kolejną próbę i pozwać władze Teksasu pod pretekstem niezgodności z konstytucją stanowych przepisów zakazujących aborcji.
Gdy McCorvey spotykała się z prawniczkami Sarah Weddington i Lindą Coffee w jednej z pizzerii w Dallas, nie planowała światopoglądowej krucjaty. Zależało jej jedynie na przerwaniu niechcianej ciąży. Tymczasem proces, jaki kobieta wytoczyła władzom stanu Teksas, wzbudził ogromne zainteresowanie. Sprawa ostatecznie trafiła do najwyższej instancji systemu sprawiedliwości - Sądu Najwyższego.
Zanim zapadł wyrok w sprawie, McCorvey zdążyła urodzić córkę, która podobnie jak jej poprzednie dziecko została oddana do adopcji. Gdy więc kobieta odebrała telefon od swojej prawniczki i dowiedziała się, że Sąd Najwyższy przyznał jej rację, zwycięstwo niewiele dla niej znaczyło. Nie obchodził jej również fakt, jak przełomowe znaczenie dla przyszłości milionów Amerykanek miało orzeczenie napisane przez sędziego Harry'ego Blackmuna.
Dla niej liczyło się jedynie przerwanie ciąży, a na tym polu poległa.
Twarz środowiska pro-choice
Kilka lat później McCorvey przyznała publicznie, że to ona ukrywała się pod pseudonimem Jane Roe. W latach 80. zaczęła pojawiać się w mediach i na proaborcyjnych wiecach, stając się twarzą amerykańskiego środowiska pro-choice.
Przez lata utrzymywała w wywiadach, że ciąża, o którą toczył się spór w Sądzie Najwyższym, była wynikiem gwałtu. W 1989 roku wyznała jednak, że było to kłamstwo. Ta rewelacja okazała się wizerunkowym ciosem dla ruchów proaborcyjnych, które przedstawiały ją jako przykład ofiary nieludzkiego systemu.
Oświadczenie McCorvey dało również mocny argument przeciwnikom aborcji. Aktywiści ruchów pro-life twierdzili nawet, że deklaracja kobiety unieważnia orzeczenie Sądu Najwyższego z 1973 roku. "W wyniku kłamstwa McCorvey usunięto ponad 20 milionów dzieci" - pisał w liście do lokalnej gazety w stanie Wirginia pewien pastor.
Zmiana barw
Wiele lat później Norma McCorvey całkowicie zmieniła swoje poglądy. W połowie lat 90., gdy pracowała jako recepcjonistka w klinice aborcyjnej, poznała Philipa "Filipa" Benhama - świeckiego pastora i szefa organizacji pro-life Operation Rescue, który postanowił ją nawrócić - religijnie i światopoglądowo. Pastor, z którym się zaprzyjaźniła, wciskał jej w ręce Biblię, prowadzał do kościoła, a nawet namówił do przyjęcia chrztu w basenie przy jego domu na obrzeżach Dallas.
W ten sposób McCorvey, która zasłynęła jako adwokatka prawa do aborcji, całkowicie zmieniła światopoglądowe barwy. W jednym z wywiadów stwierdziła, że udział w procesie Roe vs Wade był "największym błędem jej życia".
Jej działalność społeczna, po obu stronach ideologicznej barykady, była jednak daleka od szczerego aktywizmu. - Po tej stronie jest dużo trudniej, bo musisz zachowywać się tak, jakby ci zależało. Ale mnie naprawdę to wszystko g*wno obchodzi - wyznała niedługo przed śmiercią w rozmowie z amerykańskim dziennikarzem Joshuą Pragerem, autorem książki "The Family Roe: An American Story", która ukazała się w 2021 roku.
McCorvey zmarła w 2017 roku.
Źródło: The New Yorker, New York Times, Washington Post, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Bob Riha, Jr./Getty Images