Jak to się stało, że sztangista Tomasz Zieliński pojechał na igrzyska w Rio de Janeiro, mimo że badanie wykonane już 1 lipca wykazało u niego doping? - Laboratorium nie jest w żaden sposób ograniczone czasowo. Nie istnieją żadne przepisy, które narzucałyby terminy wydawania próbek - tłumaczył dyrektor Instytutu Sportu Bartosz Krawczyński. Wyjaśnił też, dlaczego warszawskie laboratorium potrzebowało więcej czasu na zbadanie próbek niż to w Brazylii.
O szczegółach funkcjonowania polskiego laboratorium antydopingowego mówili w czwartek dyrektor Krawczyński oraz Michał Rynkowski, dyrektor Komisji ds. Zwalczania Dopingu w Sporcie.
Rynkowski dzień wcześniej poinformował, że próbka pobrana u Tomasza Zielińskiego podczas lipcowego zgrupowania w Spale potwierdziła "wysokie stężenie nandrolonu". Zawodnik został poddany kolejnemu badaniu antydopingowemu 31 lipca, krótko po przylocie do Brazylii. Informacja o tym, że wykryto u niego nandrolon dotarła do Polskiej Misji Olimpijskiej już 6 sierpnia. Próbka B potwierdziła wynik i 25-latek został wyrzucony z reprezentacji.
Mniejsze siły
Dlaczego zatem laboratorium Instytutu Sportu w Warszawie, które pobrało próbkę od sztangisty 1 lipca, nie było szybsze od tego w Brazylii? Gdyby tak się stało, kompromitacji z Zielińskim można by było uniknąć. Zawodnik do Rio po prostu by nie poleciał.
Powodów, że tak się nie stało, ma być kilka. Do laboratorium w Rio de Janeiro - jak tłumaczył Krawczyński - pojechali specjaliści z całego świata. - Jest ich tam teraz ok. 170 osób. W Polsce nad wynikami badań pracuje 18 osób - wyjaśnił.
Do tego laboratorium w Rio jest sześciokrotnie większe niż to w Warszawie.
Nie czas, a jakość badania
Krawczyński podkreślił, że w przypadku badań antydopingowych to "nie czas jest najważniejszy, a precyzja".
- Międzynarodowy standard dla laboratoriów mówi o tym, że wynik ma zostać wydany tak szybko, jak to jest możliwe, gdy laboratorium posiada stuprocentową pewność, że wynik jest prawidłowy. Nie wcześniej. Nie określa się terminu podania wyniku. Co by się działo, gdyby został on podany przedwcześnie i był nieprawdziwy? On może przecież zadecydować o śmierci sportowej. Laboratorium jest trochę jak saper, może pomylić się tylko raz - podkreślał Krawczyński. - W przypadku sportów typu wytrzymałościowego, jak np. kajakarstwo, procedury standardowo trwają ok. 14-16 dni, a w przypadku ciężarowców może to być nawet do sześciu tygodni - dodał dyrektor Instytutu Sportowego.
Między pobraniem próbki Zielińskiego w Spale 1 lipca a podaniem informacji o jego dopingu minęło 41 dni. - Nie ma mowy o tym, że wynik został podany zbyt późno. U nas nie ma takiego pojęcia "zbyt późno". Laboratorium ma wydać wynik, jeśli jest w stu procentach pewne - powtórzył Krawczyński.
Międzynarodowy standard dla laboratoriów mówi o tym, że wynik ma zostać wydany tak szybko, jak to jest możliwe, gdy laboratorium posiada stuprocentową pewność, że wynik jest prawidłowy. Nie wcześniej. Bartosz Krawczyński, Instytut Sportu
Nie wiedzą, kogo badają
Podkreślił jeszcze, że każde laboratorium, w tym polskie, jest niezależne i kieruje się zasadą anonimowości. Pracownicy placówki nie wiedzą od kogo pochodzę próbki, które trafiają do badania, zlecane przez Komisję ds. Zwalczania Dopingu i inne podmioty.
Tym samym nikt nie bierze pod uwagę, że np. konkretny sportowiec danego dnia wylatuje na igrzyska, a innego w nich wystartuje.
Awaria bez znaczenia
W lipcu laboratorium Instytutu Sportu w Warszawie miało problem z awarią sprzętu. Jego dyrektor zapewnił, że nie miała ona poważniejszego wpływu na długość procesu badania próbki pobranej od sztangisty na początku miesiąca. Usterka bowiem została usunięta już po trzech dniach.
- Dotyczyła mniej niż 10 proc. próbek, które były analizowane w lipcu - zaznaczył.
Wziął kolejny raz?
Dyrektor biura Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie Michał Rynkowski ujawnił część danych z badania Zielińskiego. Badanie próbki z 1 lipca wykazało ok. sześciokrotne przekroczenie dopuszczalnego progu, dwa kolejne, z 11 i 20 lipca, były już praktycznie "czyste", a badanie w Rio de Janeiro ponownie wykazało pięciokrotne przekroczenie normy.
Jego zdaniem może to świadczyć, że sportowiec ponownie sięgnął po zabronioną substancję już po ostatnim badaniu w kraju.
Nadal badane są próbki pozostałych polskich ciężarowców. Jedna z nich ma być "podejrzana". Nieoficjalnie pojawiły się informacje, że może należeć do brata Tomasza Zielińskiego, Adriana, mistrza olimpijskiego z Londynu, który ma wystąpić w Rio w nocy z soboty na niedzielę. Jej wyniki mają być podane w piątek.
Autor: dasz/twis / Źródło: sport.tvn24.pl, PAP