- Nie byliśmy numerami. Nas tylko oznaczono numerami, ale nadal zostaliśmy ludźmi. Skądinąd zostaliśmy obdarci z człowieczeństwa, ale to już w czasie dalszego pobytu w obozie - mówi Stanisław Zalewski w rozmowie z Magdą Łucyan, reporterką "Faktów" TVN.
Rozmowy z byłymi więźniami KL Auschwitz-Birkenau powstały w związku z 74. rocznicą wyzwolenia obozu, która przypadała 27 stycznia 2018 roku. Teraz, rok później, z okazji 75. rocznicy tego wydarzenia, przypominamy cykl "Obóz".
Stanisław Zalewski urodził się w 1925 roku. Do Auschwitz-Birkenau trafił w październiku 1943 roku. Wcześniej został aresztowany za udział w ruchu oporu. Miał 18 lat. Jego obozowy numer to 156569. Później trafił do Mauthausen-Gusen, gdzie został wyzwolony.
Zalewski mówi, że dobrze pamięta chwilę, gdy trafił do obozu. - Była pochmurna noc. Więźniowie szli piątkami. Rannych podpierali koledzy, a tych, którzy nie wytrzymali podróży, znosili na plecach. Nagle doszliśmy do kolczastych drutów i bramy, gdzie był napis "Arbeit macht frei". Rano - procedura: imię, nazwisko, dane. Później rozbieranie się, mycie, golenie, strzyżenie, tatuowanie. Mam wytatuowany numer na wewnętrznej stronie lewego ramienia - relacjonuje były więzień.
- Któregoś dnia nie wypędzono nas do pracy. Zabroniono wychodzić z baraków, ale więźniowie jakoś tam ukradkiem uchylali drzwi, okna, żeby coś zobaczyć. Pod barak podjechały samochody ciężarowe. Wypędzono kobiety na otwartą przestrzeń - zaznaczam: to był październik - kazano im się rozbierać do naga i ładowano na samochody jak jakiś towar, jakiś ładunek. Zamykano, samochód ruszał, a za nim eskorta. Oczywiście, kobiety wiedziały co je czeka. Krzyk tych kobiet słyszałem bardzo długo. Ale jeżeli któraś wyskakiwała, to jadąca eskorta po prostu zabijała ją strzałem i wrzucała ją z powrotem na ten samochód. Takie wożenie trwało kilka godzin, zanim nie zawieziono wszystkich kobiet prosto do krematorium - opowiada.
- Następnie podobny obrazek z pobytu. Na bocznicy kolejowej zatrzymał się pociąg z wagonami, wysiadły osoby - po opaskach z gwiazdą Dawida wiadomo było, że są to ze społeczności żydowskiej. Jeden tylko żołnierz formacji SS stanął na początku tego szeregu, inni (więźniowie - red.) podążali za nim, spokojnie, otrzepując tylko kurz z walizek, poprawiali się. Szli spokojnie, bez oznak jakiegoś wzruszenia, zaniepokojenia. Proszę sobie teraz wyobrazić nas stojących, niemogących nic powiedzieć - to groziło śmiercią. Patrzyliśmy, jak ci dobrze ubrani ludzie idą ze spokojem - wiadomo było - idą na zatracenie - wspomina Zalewski.
93-latek opowiada, że w obozie "śmierć była na porządku dziennym". - Śmierć się widziało przy pracy, na apelach. Na apelach musieli stanąć żywi, a martwi leżeli pod barakiem. Ale było widać, jak te szeregi się waliły, bo ktoś upadał i już się więcej nie podnosił - zaznacza. Bardzo dobrze pamięta dzień wyzwolenia, którego doczekał się w obozie Mauthausen-Gusen. - 9 maja podjechały dwa bojowe samochody amerykańskie. Wyskoczyło kilku żołnierzy. Jeden nawet umiał po polsku i krzyknął: "jesteśta wolni!". Co się później działo, to właściwie trudno opisać - podkreśla ze łzami w oczach. Były więzień KL Auschwitz—Birkenau został zapytany o to, co chciałby przekazać młodym pokoleniom. - Ci, co byli w obozach, to, że chodzą, to, że rozmawiają, to nie znaczy, że tam w środku czegoś nie ma. Należę do pokolenia, któremu druga wojna zabrało to, co nazywamy młodzieńczymi latami. Wojna, każda wojna, rodzi przemoc po obydwu stronach. A silniejszy dyktuje prawo, które bywa bardzo okrutne. Żeby tego nie było, to musi być pojednanie między narodami. Ale pojednanie bez przebaczenia i prawdy historycznej, będzie mostkiem pomiędzy brzegami przepaści. Wypadki w innych regionach świata mówią, że ludzie dla swoich ambicji dopuszczają się zbrojnych aktów przemocy i to ma właściwie charakter ludobójstwa. Wniosek: świat nie wyciągnął wniosków z tragicznych lat drugiej wojny światowej - wskazuje Stanisław Zalewski.
Autor: tmw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24