Środa, 17 sierpnia Czteromiesięczna suka o imieniu Ciuchcia cudem uniknęła śmierci. Miesiąc temu ktoś okaleczył ją i sparaliżowaną, ale żywą, zostawił na torach. Psa uratował maszynista, potem zajęli się nim wolontariusze w schronisku. Ludzie zbudowali psu nawet specjalny wózek inwalidzki. Teraz Ciuchcia czeka na adopcję.
- To jest wprost nie do wiary. Ona do każdego biegnie na tym wózeczku, łasi się. Jest taka pogodna. Mimo tego, co ja spotkało. To godne podziwu - mówi Grażyna Falek z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami z oddziałem w Piotrkowie Trybunalskim. Ciuchcia zdaje się nie pamiętać dramatu, który wydarzył nieco ponad miesiąc temu. Opiekunki schroniska nigdy go jednak nie zapomną.
"Zabierz mnie stąd"
- Zadźwięczał telefon. Pan łamiącym się głosem powiedział, że chyba przejechał szczeniaki - opowiada Maria Mrozińska ze schroniska dla zwierząt w Piotrkowie Trybunalskim.
Pan Andrzej - z zawodu maszynista - szczeniaki zauważył przypadkiem, w trakcie pracy. Wśród trzech zmasakrowanych psów była Ciuchcia. - Podnosiła się, ruszała łebkiem. Tak jakby chciała powiedzieć do mnie: "zabierzcie mnie stąd" - opowiada Andrzej Pęczek.
Przeżyła tylko Ciuchcia
Psów nie potrącił jednak prowadzony przez niego pociąg. Zostały przez kogoś skatowane i porzucone na torach. Przeżyła tylko Ciuchcia. Do weterynarza trafiła w bardzo ciężkim stanie. Prawie nie dawano jej szans.
- Pies trafił do nas odwodniony, z niedowładem tylnych kończyn, z dużą bruzdą na grzbiecie w okolicy rdzenia kręgowego - mówi weterynarz Aneta Sosnowska-Rudzka. Diagnoza brzmiała jak wyrok - pies już zawsze będzie kaleką, a takie zwierzęta w schroniskach najczęściej są usypiane. Pracownice placówki nie potrafiły jednak tego zrobić.
"Serca ludzi są wielkie"
- Miała coś takiego w oczach, taką wolę życia. Nie miałyśmy sumienia powiedzieć jej: "ty nie możesz żyć, bo jesteś kaleką" - mówi Grażyna Falek. Pracownicy zaczęli więc zbierać pieniądze na psi wózek inwalidzki. Ku ich zdumieniu, ruszyła prawdziwa lawina pomocy. - Serca ludzi są wielkie. Przyjeżdżają, wrzucają, pytają jak się czuje, przywożą zabawki - opowiada Maria Mrozińska ze schroniska.
"To mnie poruszyło"
O niezwykłej historii Ciuchci od jednej z pracownic schroniska dowiedział sie też pan Piotr z Wrocławia, producent wózków dla zwierząt. Wykonał dla suczki niezbędny sprzęt.
- To mnie bardzo poruszyło. Zwierzę przecież też czuje. Ja zawsze traktowałem psy jak członków rodziny. Przykro mi, że niektórzy traktują je jak zabawki - mówi Piotr Święcicki.
Nie wiadomo, kto skatował psy i zostawił je na torach. Niestety świadków nie ma, więc szanse na schwytanie oprawcy są bardzo niewielkie. Ludzie z całej Polski robią więc co mogą, by przynajmniej spróbować wynagrodzić Ciuchci to, co przeżyła. Piesek czeka na adopcję.
- Będziemy szukali kogoś, kto sobie będzie zdawał sprawę z tego, że opieka nad tym pieskiem nie będzie łatwa - mówi Grażyna Falek.