Stanislav Levy, zwolniony po niedzielnej porażce Śląska Wrocław z Ruchem Chorzów, był - mimo nie najlepszych wyników - jednym z najpopularniejszych trenerów w T-Mobile Ekstraklasie. Zachowanie czeskiego szkoleniowca nie zawsze mieściło się bowiem w ligowych standardach.
Levy zyskał sympatię kibiców już na początku swojej przygody ze Śląskiem, choć trzeba przyznać, że z popularności nie mógł być zadowolony. Internauci prześcigali się w niewybrednych żartach, komentujących aparycję Czecha. Wybuch memów nasilił się po jednym z pierwszych meczów Levy'ego, w którym szkoleniowiec zasłabł, a niedyspozycję tłumaczył tym, że feralnego dnia od rana nic nie pił. Zaczął od sukcesów Pierwszy sezon Levy'ego w Śląsku zakończył się sukcesem. Wrocławianie zakończyli rozgrywki na podium, a w Pucharze Polski doszli aż do finału, pierwszego od 26 lat. Później było jednak dużo gorzej, ale sam Czech bardzo długo cieszył się zaufaniem w klubie i... niesłabnącą popularnością wśród fanów. Oryginał na ławce Skąd wzięła się sympatia kibiców do Czecha? Przede wszystkim stąd, że na tle pozostałych szkoleniowców T-Mobile Ekstraklasy, były trener Śląska wyróżniał się oryginalnym zachowaniem. Żywiołowe tańce radości po golach czy rzucanie marynarką po kiksach zawodników na stałe weszły do obrazków z naszej ligi.
Levy nie miał również oporów przed ruganiem swoich podopiecznych, a kibice zapamiętają szczególnie jego ostre słowa po porażce 2:3 z Piastem Gliwice, gdy w szale wściekłości krzyczał, że nie ma drużyny, ale pozorantów.
Autor: ekstraklasa.tv