Czwartek, 20 sierpnia Ich życie to horror. Rybi fetor unoszący się z pobliskiego zakładu przetwórstwa ryb wręcz nie daje im żyć. Na pomoc przyszli urzędnicy i zlecili specjalną kontrolę. Ta jednak nic nie dała, gdyż brak jest przepisów, które określają, od którego momentu śmierdzi "za bardzo".
- Tutaj wszystko śmierdzi: tapety, firany, ubrania - mówi pani Helena mieszkanka Jarużyna nieopodal Bydgoszczy, rozpylając we własnym mieszkaniu odświeżacz do powietrza. Wszystko za sprawą przetwórni ryb, która znajduje się w pobliżu. W tych zakładach rybie odpady są przerabiane na mączkę.
Na uciążliwy zapach skarży się nie tylko pani Helena, ale wszyscy okoliczni mieszkańcy. - Czasami smród jest wręcz namacalny - mówią jednym głosem.
Tylko awaria
Tymczasem właściciel firmy zaprzecza. - To co mówią mieszkańcy, to nie jest prawda. Fakt, Doszło tu pewnego razu do awarii chłodni, ale zapach pojawił się tylko wtedy - powiedział szef zakładu. Jednak mieszkańcy twierdzą co innego. Ich zdaniem awaria była tylko kulminacją problemu. Ich wersję potwierdza wójt, który pomimo, że jego urząd znajduje się kilka kilometrów od fabryki również czuje to co skarżący się mieszkańcy. Z tego powodu poprosił o kontrolę w fabryce wojewódzkiego inspektora ochrony środowiska.
Decyzja jest - śmierdzi
Wyniki potwierdziły słowa mieszkańców - w okolicy fabryki śmierdzi. - Na chwilę obecną nie da się z tym nic zrobić - urzędnicy rozkładają ręce. - Brak jest uregulowań prawnych - dodają.
W wyniki urzędniczej ekspertyzy nie wierzy jednak właściciel firmy. - Nie ma urządzeń, które stwierdzają co to jest smród, a co to jest zwykły zapach ryby. Ja je przecież tu przetwarzam - mówi.
- Urządzeń nie ma, ale jest nos - odpowiadają mieszkańcy.