Zły na siebie, rozczarowany i zawiedziony – taki był Wojciech Nowicki po zdobyciu brązowego medalu igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro w rzucie młotem. - Chciałem więcej. Miałem skrajne myśli, ale się pozbierałem w ostatniej kolejce – powiedział.
Jednym z faworytów tej rywalizacji był dwukrotny mistrz świata i lider tegorocznej tabeli wyników Paweł Fajdek. Zawodnik Agrosu Zamość nie zdołał jednak awansować do finału. Pod jego nieobecność jedynym Polakiem w finale był właśnie Nowicki, który wygrał eliminacje.
W rywalizacji o medale potwierdził dobrą dyspozycję. 27-latek przed rokiem stanął na najniższym stopniu podium, ale mistrzostw świata. W Pekinie był szczęśliwy, teraz miał w sobie więcej żalu.
- Może jak emocje opadną, dostanę na oczy ten medal, to inaczej to ocenię. Jestem bardzo zawiedziony moim rzucaniem, bo stać mnie było na rekord życiowy, ale niestety nie zrobiłem tego. Szkoda tego konkursu, bo wiedziałem, że jestem w stanie powalczyć z rywalami i zabrakło - dodał.
Nerwowy Nowicki
Zawodnik Podlasia Białystok miał bardzo nerwowy konkurs. Przegrał z Dilshodem Nazarowem z Tadżykistanu i Białorusinem Iwanem Tichanem. - Pierwszy rzut miałem na zaliczenie, bardzo wolny i rzuciłem prawie 77 metrów, a minimalnie sędziowie zauważyli, że jest spalony i zaczęła się nerwówka - sztywne, brzydkie rzucanie. Nie utrzymywałem się w kole. Cieszę się, że jakoś mimo wszystko pozbierałem się na ostatnią kolejkę. Jak widać, jestem chyba asem ostatnich prób - ocenił.
Gdy wchodził do koła, starał się robić cały czas to samo. Nie przejmował się tym, co się działo wcześniej, ale psychicznie był już wykończony.
- Starałem się robić cały czas to samo, jedynie trochę się przestawiłem. Lekko się zdenerwowałem. Pomyślałem, że jeśli nie przerzucę 76 metrów, to będzie wstyd wracać do kraju. Wiem, że może to śmieszne, ale gdybym nie wywalczył tu medalu to naprawdę wstyd. Tym bardziej, że starałem się walczyć jak mogłem - przyznał.
Nerwowo było także z innego powodu. Początkowo sędziowie nie uznali mu także drugiej próby. To oznaczało, że miałby już dwa spalone.
- Byłem pięć centymetrów od pierścienia, a arbiter podniósł czerwoną chorągiewkę. Głowa zaczęła mi panikować. Pomyślałem sobie, co ten sędzia wyrabia, czy jest ślepy, czy co. W końcu drugi rzut mi zaliczyli, ale przy trzecim i tak były nerwy, bo długo musiałem czekać na decyzję arbitra. Głowa się zagotowała. Chciałem dołożyć metrów, ale było za sztywno. Pozbierałem się dopiero na ostatni rzut - dodał.
Autor: lukl / Źródło: sport.tvn24.pl