Miała być walka o czołową dziesiątkę, skończyło się słabiutkim czasem i 128. miejscem na 155 startujących. Reprezentant Polski Yared Shegumo tłumaczy, dlaczego na trasie olimpijskiego maratonu w Rio de Janeiro spisał się tak słabo.
Ostatnie dwa i pół miesiąca Shegumo – który polskie obywatelstwo ma od 2003 roku - spędził w rodzinnej Addis Abebie. Tam szykował formę do najważniejszego biegu w życiu. Cały plan runął w czasie podróży do Brazylii.
Siłą woli i ambicją
Podróż biegacza trwała trzy dni, o czym ze szczegółami informuje serwis sportowefakty.pl. W czwartek, jeszcze w Addis Abebie, odwołany został lot do Angoli. Kiedy Shegumo wreszcie tam dotarł, miał problemy z celnikami. Tłumaczył im, że wizy nie potrzebuje, bo jest sportowcem. Procedury trwały tak długo, że spóźnił się na samolot do Rio. Na kolejny czekał dobę, a potem okazało się, że ten został odwołany. Wrócił do Addis Abeby i stamtąd, w sobotę rano, wyleciał do Brazylii.
W wiosce olimpijskiej stawił się około północy. Wstał o czwartej nad ranem i pojechał na start maratonu.
Ledwo, siłą woli i ambicją, dotarł do mety. Czas – 2.31,54.
Jego rekord życiowy na dystansie 42 km 195 m, z sezonu 2013, wynosi 2.10,34. W Rio chciał pobiec w tych granicach. Brąz dał wynik 2.10,05.
Najlepszym z Polaków był na olimpijskiej trasie Artur Kozłowski – uzyskał 2.17,34 i zajął 39. miejsce. Henryk Szost znalazł się w gronie 15 zawodników, którzy rywalizacji nie ukończyli.
Złoto zgarnął Kenijczyk Eliud Kipchoge, mistrza pokonał królewski dystans w 2.08,44.
Autor: rk / Źródło: sport.tvn24.pl, sportowefakty.pl, PAP