Tego w Waszyngtonie nikt się nie spodziewał. W trzecim półfinałowym meczu Konferencji Wschodniej ligi NBA "Czarodzieje" ulegli u siebie Indianie Pacers aż 63:85 i w rywalizacji do czterech zwycięstw przegrywają 1:2. Słabszy mecz tym razem zaliczył Marcin Gortat, który zdobył cztery punkty i miał 10 zbiórek.
O ich rekordowo wysokiej porażce w tej serii przesądziła fatalna w wykonaniu graczy trenera Randy’ego Wittmana druga połowa, a szczególnie trzecia kwarta, w której zdobyli tylko 12 punktów, tracąc 26.
Piątkowy mecz w hali Verizon Center był wyrównany tylko w pierwszej połowie. Zespoły schodziły do szatni przy prowadzeniu gości 34:33. Od sezonu 1954/55, gdy w lidze NBA wprowadzono limit czasu na rozegranie akcji, tylko w trzynastu przypadkach suma punktów zdobytych przez zespoły do przerwy była równa bądź niższa.
Fatalnie pudłowali
Na początku trzeciej kwarty drużyna ze stolicy jeszcze odzyskała prowadzenie (37:36), ale od tego momentu rywale zdobyli 12 pkt z rzędu, a gra "Czarodziejów" w ataku zupełnie się rozsypała.
W efekcie zakończyli mecz z zaledwie 63 punktami, co jest najniższym dorobkiem w play off w historii klubu. Niechlubnym rekordem są także tylko 24 celne rzuty z gry na 73 wykonane, co daje zaledwie 32,9-procentową skuteczność.
Przyćmił Polaka
Ze słabej strony pokazał się Gortat. Po swoim najlepszym w play off meczu numer 2, gdy zdobył 21 "oczek" i 11 zbiórek, tego występu nie zaliczy do udanych. W ciągu 30 minut gry rzucił cztery punkty, miał 10 zbiórek (dziewięć do przerwy). Swój najlepszy mecz w play off w ekipie z Indianapolis rozegrał za to Paul George - 23 punktów i osiem zbiórek. W historii play off NBA zwycięzca meczu numer 3 przy remisie 1-1 w serii do czterech zwycięstw awansował potem do następnej rundy w 75,9 proc. przypadków. Czwarty mecz odbędzie się w niedzielę, także w Waszyngtonie.
A w drugim piątkowym spotkaniu Oklahoma City Thunder okazała się lepsza od Los Angeles Clippers, wygrywając na wyjeździe 118:112. W rywalizacji do czterech zwycięstw "Grzmoty" prowadzą 2:1.
Autor: lukl / Źródło: sport.tvn24.pl