Nie ma pieniędzy - nie ma podręczników. Są podręczniki - nie ma ćwiczeń, chyba, że zapłacą za nie rodzice, choć to niezgodne z prawem. Podobnie jak płacenie za papier do ksero, środki czystości, czy pensje nauczycieli. Dzieci poszły do szkół i w ich murach zostaną (wyjścia do kina, zielone szkoły? "kogo będzie na to stać?"), chyba, że brak ogrzewania "wygoni" je na zdalne nauczanie. Tak, edukacja, choć w teorii bezpłatna, staje się coraz droższa. No i jak się skupić z pustym brzuchem?
7 września. Czat klasowy rodziców z jednej z warszawskich podstawówek.
Matka nr 1: - Chciałam dać wam znać, że w markecie X papier do ksero jest w tym tygodniu za 12,99 złotych. Super promocja.
Matka nr 2: - Czy ktoś mógłby tam podjechać i kupić go w imieniu wszystkich dzieci?
Ojciec nr 1: - Ja mogę, ale musielibyście mi przesłać pieniądze wcześniej. Dla całej 28 to już jest sporo pieniędzy. Wybaczcie, ale w obecnej sytuacji wolałbym nie zakładać z góry za wszystkich.
Z dalszej konwersacji wynika, że "obecna sytuacja" to szalejąca inflacja, która od miesięcy powoduje stały wzrost cen różnych artykułów, również tych potrzebnych w edukacji.
Dlaczego rodzice rozprawiają o cenach ryzy papieru? Bo w podstawówce ich dzieci zdecydowano, że w tym roku szkolnym każde dziecko ma przynieść jedną taką ryzę. Na tym papierze kserowane będą karty pracy, dodatkowe ćwiczenia i oczywiście sprawdziany.
- W poprzednich latach zrzucaliśmy się po 10 złotych i to wystarczyło na cały rok. Ale teraz papier podrożał i w szkole chyba nie mieli śmiałości zwiększać wysokości zrzutki - mówi matka, która podzieliła się z nami fragmentem konwersacji. - Szczerze mówiąc, zanim ten temat nie padł na zebraniu, nie zdawałam sobie sprawy, że ryza papieru kosztuje dziś nawet powyżej 30 złotych. Stąd takie zainteresowanie tamtą promocją w markecie - wyjaśnia.
- A jak kogoś nie stać? - dopytuję.
- To po prostu nie kupi. Zrzutki są w końcu dobrowolne - mówi matka.
"Dobrowolne", ale tak naprawdę bezprawne. Ale rodzice i uczniowie tak przywykli do praktyki "zrzucania się", że mało kto się buntuje. Choć w tym roku może być inaczej, bo wysokość dodatkowych i "dobrowolnych" opłat w szkołach i przedszkolach wzrasta wraz z inflacją i powoduje coraz większy opór.
Fakty są takie, że polska edukacja jest coraz mniej "bezpłatna". Przyjrzyjmy się waszym doświadczeniom.
Ale zacznijmy od początku. Skoro edukacja jest bezpłatna, dlaczego w ogóle do niej dopłacamy?
Pieniądze na edukację pochodzą głównie ze środków budżetu państwa transferowanych do jednostek samorządu terytorialnego. Wielkość subwencji oświatowej od państwa ustalana jest według algorytmu przyjmowanego dla konkretnego roku i dzielona między jednostki samorządu terytorialnego (JST) według liczby uczniów. Ale nie tak po prostu, bo dodatkowo przy naliczaniu subwencji brana jest pod uwagę między innymi liczba uczniów z niepełnosprawnościami, ze specjalnymi potrzebami czy typ szkoły, bo inna jest stawka w szkole branżowej, a inna w podstawowej. W szkolnym żargonie mówi się, że różne dzieci mają różne wagi.
Problem z tego rodzaju finansowaniem polega na tym, że - zdaniem samorządowców - subwencja od państwa rośnie niewspółmiernie do wydatków na oświatę.
Według wyliczeń Związku Miast Polskich w roku 2003 subwencja wystarczała na 71,55 proc. wydatków jednostek samorządu terytorialnego na oświatę, a w roku 2019 - tylko na 57,20 proc.
Dlaczego? Bo samorządy w ostatnich latach ponosiły wiele nieplanowanych wydatków na edukację związanych między innymi z likwidacją gimnazjów (np. przystowowanie toalet do potrzeb małych dzieci, budowanie w dawnych gimnazjach placów zabaw), zdalnym nauczaniem (niezbędny sprzęt, m.in. kamery), a ostatnio z pomocą uczniom uchodźcom z Ukrainy. Wraz z wprowadzeniem tzw. Polskiego Ładu i spadkiem przychodów z podatków wiele z nich ograniczyło liczbę zajęć dodatkowych czy remontów. Gdy czegoś brakuje, pomagają rodzice, czego najlepszym przykładem jest właśnie zrzutka na ksero. Zrzutka, która miała zniknąć już w 2014 roku, a jak pokazują pierwsze dni września, ma się coraz lepiej.
Nauka na papierze
Dlaczego składki na papier czy toner do drukarki w podstawówkach są bezprawne? Bo gdy w 2014 roku ówczesna minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska wprowadzała bezpłatne podręczniki, resort zaczął przekazywać szkołom także kwoty na tak zwane materiały ćwiczeniowe. Szkoły dostawały wówczas od 140 do 250 złotych na podręczniki (w zależności od wieku uczniów) i 50 złotych na "ćwiczenia" w klasach 1-3 lub 25 złotych dla starszych uczniów na osobę - w tym, jak zakładała Kluzik-Rostkowska - właśnie na kserowanie.
Kluczowe było słowo "wymagać". Ściepy nie mogły więc już od tej pory być obowiązkowe, ale coraz częściej zdarzało się, że nauczyciele "uprzejmie prosili" rodziców, by wpłacili pieniądze lub przynieśli papier.
Ukrócenie tego procederu zapowiadała w 2018 roku minister Anna Zalewska. To wtedy rząd wprowadził program "Dobry start", czyli 300 złotych wyprawki na każde dziecko, a minister Zalewska mówiła: - Z tej wyprawki rodzice kupią niezbędne rzeczy. Nie będzie już sytuacji, że nauczyciele w szkole na początku roku robią zbiórkę na papier czy ksero. Teraz rodzice kupią te rzeczy dzieciom.
Rząd formalnie nie precyzował, na co rodzice powinni wydawać te pieniądze - i mogą, na co chcą - ale minister sugerowała, że m.in. na kupowanie papieru potrzebnego do szkoły.
- No to kupujemy dalej - mówi matka od konwersacji na temat cen papieru. - Tylko że 300 plus już dawno na te wszystkie rzeczy, których dziecko potrzebuje przed rozpoczęciem roku szkolnego, nie wystarczy. Plecak, buty na WF, artykuły papiernicze, to wszystko było w tym roku horrendalnie drogie - dodaje.
Potwierdzają to ekonomiści i nasi reporterzy, którzy zestawili ceny w konkretnych sklepach w tym i minionym roku.
Celuloza, z której jest wykonywany papier, w ciągu zaledwie roku podrożała o 100 procent, bo do jej produkcji zużywa się mnóstwo prądu i ciepła. Za stukartkowy zeszyt w twardej okładce zapłacimy więc od kilku do kilkunastu złotych, podczas gdy w zeszłym roku cena powyżej 10 złotych uznana zostałaby za fanaberię.
Kto za to zapłaci?
W tym roku w jednej z poznańskich podstawówek rodziców "uprzejmie poproszono" o zakup dodatkowych ćwiczeń do fizyki. - Chodzi niby tylko o kilkanaście złotych, ale nie rozumiem, czemu mam to robić, skoro podręczniki i ćwiczenia mają być bezpłatne - komentuje matka jednego z siódmoklasistów. Nie chce podawać numeru szkoły, by "nie obróciło się to przeciw jej dzieciom".
Do tej pory dotacja ćwiczeniowa zwykle była w stanie pokryć zakup ćwiczeń do czterech różnych przedmiotów. Nauczyciele wcześniej decydowali, które uczniom z ich szkoły są najbardziej niezbędne. W tej poznańskiej podstawówce wystarczyło w tym roku pieniędzy na trzy przedmioty. A fizyczka uważa, że jej ćwiczenia są nadal niezbędne i stąd "prośba" do rodziców.
Marcina Brauna, autora podręczników do fizyki, to nie dziwi. Uważa, że zeszyty ćwiczeń mogą sprzyjać aktywnemu nauczaniu. - Właśnie w zeszycie ćwiczeń można dać mapę do uzupełnienia, krzyżówkę, karty do gry dydaktycznej do wycięcia, siatkę bryły do wycięcia i sklejenia - wszystko to, czego nie można zrobić w podręczniku, żeby go nie zniszczyć - zauważa.
Od 2021 roku kwota dotacji na podręczniki lub materiały edukacyjne dla klas I–III wynosi 90 zł na ucznia.
Kwota dotacji na podręczniki lub materiały edukacyjne w przypadku klasy IV wynosi 168 zł na ucznia, dla klas V i VI - 216 zł na ucznia, dla klas VII i VIII - 300 zł na ucznia.
Tymczasem kwota dotacji celowej na materiały ćwiczeniowe pozostaje od lat niezmieniona i wynosi do 50 zł na ucznia - w przypadku klas I–III oraz do 25 zł na ucznia - w przypadku klas IV–VIII.
Doświadczona szkolna bibliotekarka (to na nie spadł obowiązek koordynowania zamawiania i wydawania podręczników) z Kujawsko-Pomorskiego opowiada, co to oznacza w praktyce: - "Wszystko podrożało, co się pani dziwi", usłyszałam od konsultanta z wydawnictwa. Dowiedziałam się, że niektóre szkoły nie zamówiły w ogóle jakiegoś przedmiotu. Kto miałby pokryć nadwyżkę: szkoła, organ prowadzący? Mógłby, ale musiałby o tym wiedzieć wcześniej. Gdy w każdej szkole brakuje na przykład kilkaset złotych, to w skali dużego miasta są kwoty rzędu kilkudziesięciu tysięcy - podkreśla.
Nauczycielka pisała do MEiN, aby zweryfikowali ceny w związku z inflacją i wyrównali dotację do końca sierpnia, gdy jest jeszcze czas na korektę zamówień. - Szybkie rozporządzenie zmieniłoby sytuację, przecież to potrafią, nie otrzymałam odpowiedzi, a dotacja została po staremu - podkreśliła.
Jak zima, która zaskakuje drogowców
MEiN nie przejęło się nie tylko pismami bibliotekarki z Kujawsko-Pomorskiego, ale i z branżowych organizacji. Polska Izba Druku (PID) zwracała się w tej sprawie do ministra Czarnka już w grudniu 2021 roku.
Jacek Kuśmierczyk, prezes PID, pisał wówczas: "koszty druku książek oraz materiałów edukacyjnych i ćwiczebnych z uwzględnieniem surowców na przestrzeni ostatnich 12 miesięcy wzrosły o średnio 25 do 37 proc. w zależności od produktu, a w najbliższym półroczu prognozujemy utrzymanie się tej tendencji".
Reakcji się nie doczekali. Resort edukacji nie odnotował wzrostu cen podręczników i nie zwiększył kwoty dotacji na ucznia, dał się na dodatek zaskoczyć zwiększonej liczbie dzieci.
Jak? 6 września minister edukacji Przemysław Czarnek podczas konferencji prasowej w Mysłakowicach na Dolnym Śląsku przyznał: - Ze względu na liczbę dzieci ukraińskich w polskich szkołach musieliśmy zmienić szacunki dotyczące dotacji podręcznikowej.
Zapewnił, że "dotacji podręcznikowej wystarczy dla wszystkich", ale fakty są takie, że nie do wszystkich szkół już dotarła w całości. Jeśli więc któreś z waszych dzieci nie ma nie tylko ćwiczeń, ale i podręczników, to z dużym prawdopodobieństwem właśnie dlatego.
- Trzy czwarte dotacji jest już wypłacona samorządom, a jedna czwarta zostanie wypłacona jesienią tego roku. Musimy zrobić zmianę w przepisach ustawowych, aby podnieść limit na dotację podręcznikową - zapewnia minister. Żeby MEiN mogło wydać na podręczniki więcej, potrzebuje zmienić przepisy.
A bibliotekarze szkolni komentują z przekąsem: - Zima zaskoczyła drogowców. O tym, że mamy w systemie około 200 tysięcy dzieci z Ukrainy, było wiadomo już wiosną, czemu resort czekał z nowelizacją ustawy? Przecież było wiadomo, że podręczniki są potrzebne we wrześniu. To nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem.
Andrzej Karaś, dyrektor podstawówki na poznańskich Krzesinach, nie dostał jeszcze pełnej dotacji. Najpierw zakupił podręczniki dla najmłodszych uczniów. Siódmo- i ósmoklasiści na komplet podręczników będą musieli poczekać. Jak długo? To zależy od tego, kiedy ministerstwo przekaże brakujące pieniądze samorządom. A samorządy szkołom.
Łączna kwota środków budżetu państwa przeznaczonych na sfinansowanie wyposażenia szkół w podręczniki i materiały ćwiczeniowe nie może przekroczyć limitu ustalonego w ustawie. Limit na ten rok wynosi 273 mln zł i to trzeba zmienić, by wszystkie dzieci mogły otrzymać podręczniki. MEiN nie podaje na razie, o ile trzeba go powiększyć. Dotychczasowa kwota była iloczynem liczby uczniów (bez dzieci z Ukrainy) i dotacji na osobę w kwocie z 2021 roku. Jest o nawet jedną trzecią za niska wobec realnych potrzeb.
Starsze dzieci więcej kosztują
Ale są tacy, dla których dotacja - nawet częściowo pokrywająca koszty - to tylko marzenie. Chodzi o rodziców uczniów nastolatków, które uczą się w liceach, technikach i szkołach branżowych. Oni nie dostają żadnego dofinansowania do podręczników, a te - w tym roku szkolnym - są wyjątkowo drogie.
- 300 złotych wyprawki? Niemal tyle wydałam na podręczniki i ćwiczenia licealne do dwóch języków obcych - mówi matka licealistki.
Joanna, tegoroczna maturzystka: - Jako pierwsi poszliśmy do czteroletniego liceum i co roku mamy nowe książki. Nie można ich od nikogo odkupić. I one co roku są coraz droższe i coraz cięższe.
W szkołach ponadpodstawowych też zrzucają się na papier i ksero, do tego zdarzają się zrzutki na artykuły higieniczne, bo nastolatki żalą się nie od dziś na stan szkolnych łazienek.
A wiele wskazuje na to, że uczniowie w budynkach szkół spędzać będą coraz więcej czasu. Oczywiście o ile nie zostaną odesłani na zdalne nauczanie z powodu koronawirusa lub nie dość ogrzanego budynku (np. w samej Warszawie szacuje się, że koszt tylko energii elektrycznej w edukacji wzrośnie z 50 do 150 milionów złotych rocznie).
Bo drożeją też wyjścia do kina, teatru, warsztaty, przejazdy. Może się okazać, że i na tym rodzice będą chcieli zaoszczędzić. Dotąd, gdy na dodatkowe atrakcje nie było stać jednej czy dwóch osób w klasie, zwykle zrzucali się na nie pozostali. Ale co, gdy do braku środków przyzna się siedmioro czy dziesięcioro uczniów? Najpewniej wszyscy zostaną w szkole. A mówimy o wyjściach w trakcie lekcji, bo o tak zwanych zielonych szkołach też może przyjdzie zapomnieć. Tu koszty transportu, zakwaterowania, wyżywienia nie będą spadać, a wręcz przeciwnie.
Nauczyciele też się raczej do dłuższych wycieczek palić nie będą - oni nie dostają za nie dodatkowego wynagrodzenia. - A zarabiamy tak mało, że to my najpewniej będziemy w tej grupie rodziców, której nie stać, by na wycieczkę posłać własne dziecko - słyszę od geografki z 10-letnim stażem pracy.
Wzrost cen wycieczek i klasowych wyjść na łyżwy czy do muzeum to kolejny czynnik, która pogłębi różnice w edukacji między zamożniejszymi i biedniejszymi oraz między edukacją publiczną i niepubliczną.
Tego jeszcze nie było
Ale w tym roku problemem jest i będzie nie tylko papier czy prąd.
Szczególnie dotkliwy jest brak nauczycieli i tu pojawia się nowy rodzaj zrzutek, jakiego polska szkoła publiczna dotąd nie znała.
W jednej z podstawówek w Warszawie dyrekcja zapytała rodziców - oczywiście uprzejmie - czy "nie rozważyliby" współfinansowanie nauczyciela drugiego języka obcego. Za ustawowe kwoty szkoła nie jest w stanie znaleźć lektora. Chodzi o około 10 złotych miesięcznie na ucznia.
Jest to niezgodne z prawem, ale rodzice i dyrekcja są zdesperowani. Alternatywą jest wakat. Znalezienie nauczyciela może potrwać nawet kilka miesięcy, a dzieci nie miałyby zajęć. Nikt tego nie chce.
Czy to jedyna taka szkoła? Z pewnością nie, ale ani dyrektorzy, ani rodzice takimi rozwiązaniami się nie chwalą, by nie ściągnąć na siebie kontroli. Ważniejsze jest dobro dzieci.
7 września w bankach ofert pracy prowadzonych przez kuratoria oświaty było ponad 8 tys. propozycji pracy dla nauczycieli, w tym ok. 3 tys. w miastach wojewódzkich. Największe braki dotyczą właśnie nauczycieli języków obcych (niemal 500 anglistów), którzy łatwo mogą znaleźć pracę poza publiczną edukacją.
Brakuje też około tysiąca nauczycieli edukacji przedszkolnej. O specjalistach uczących języka obcego (choć zgodnie z podstawą programową ich obecność w przedszkolach jest obowiązkowa) w wielu przedszkolach jedynie marzą. W jednym ze stołecznych przedszkoli rodzice usłyszeli na zebraniu, że na całą placówkę mają godzinę angielskiego tygodniowo. Kwadrans na grupę. Ale i to teoretycznie, bo nikt nie chce się podjąć tego zadania.
- Nawet nie możemy się skrzyknąć na zrzutkę na lektora, bo w przedszkolach nie może być prywatnej działalności - komentuje matka przedszkolaczki.
To prawda, nie mogą. Od września 2013 roku, inaczej niż w szkołach, rodzice nie mogą opłacać zajęć dodatkowych, takich jak judo, szachy czy taniec, które sprawiłyby, że tylko część dzieci bierze udział w dodatkowych atrakcjach. Obowiązuje zasada: albo wszyscy, albo nikt. A jeśli wszyscy - to bez dodatkowych opłat, za zajęcia ma zapłacić organ prowadzący. I tu wracamy do punktu wyjścia - samorządy mają coraz mniej pieniędzy na opłacanie dodatkowych zajęć z rytmiki czy angielskiego. A w przypadku tego ostatniego podstawa programowa i ramowe plany nauczania nie definiują, ile dokładnie i jak mają się go uczyć przedszkolaki.
Tu dwa złote, tam dwa złote
Jeśli chodzi o wydatki, rodzice przedszkolaków mają też inny problem: wyżywienie. W związku z inflacją jego ceny wyraźnie wzrosły.
Monika z Bytomia: - U córki w przedszkolu za pełne wyżywienie koszty wzrosły o 2 złote za dzień. W wyprawce przedszkolaka każdy rodzic przynosi ryzę papieru, chusteczki higieniczne, teczkę, dodatkowo płatna jest rada rodziców i będzie składka na artykuły papiernicze.
Agnieszka z Bytomia: - Składka na środki czystości 40 złotych , przybory plastyczne 70 złotych, rada rodziców 60 złotych. Książki 170 złotych, bo w przedszkolach nie ma dotacji, jedzenie 10 złotych dziennie. A to tylko - albo aż - przedszkole miejskie.
U Pauliny z Krakowa stawka dzienna za jedzenie wzrosła z 16 do 19,9 zł.
Marta z Warszawy teraz płaci za jedzenie 16 złotych. Ale w przedszkolu ma dwoje dzieci.
Kilkuzłotowe podwyżki w skali dnia to jednak kilkadziesiąt złotych w skali miesiąca.
Julia z Poznania: - W zeszłym roku za miesięczne wyżywienie, czyli obiad plus śniadanie lub podwieczorek, płaciłam maksymalnie 150 złotych, za wrzesień zapłaciłam 220 złotych.
W przedszkolach z jedzenia nie da się zrezygnować (na szczęście dla dzieci!), ale w podstawówce już owszem. Ile dzieci będzie w efekcie chodziło głodnych, gdy ceny posiłków rosną? Ilu rodziców będzie stać na wyższe ceny szkolnego cateringu? Organ prowadzący może oczywiście dofinansować posiłki najbiedniejszym, ale ta pula też jest ograniczona. Każdy samorząd ma swoje zasady, kogo i jak w tej kwestii dofinansowuje. Ale samorządy - jak już mówiliśmy - tną wydatki.
Od tego roku szkoły podstawowe mają obowiązek zapewnić uczniom możliwość zjedzenia jednego gorącego posiłku dziennie oraz zapewnić pomieszczenie do tego. Ale opłacenie jedzenia w szkolnej stołówce to kolejne zmartwienie dociśniętych kredytami i opłatami rodziców.
Senat proponuje
W tym tygodniu Senat postanowił o wniesieniu do Sejmu projektu ustawy w sprawie wysokości części oświatowej subwencji ogólnej dla jednostek samorządu terytorialnego na rok 2022. Inicjatywa grupy senatorów zwiększa wysokość części oświatowej subwencji ogólnej o wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych w pierwszym półroczu 2022 r. dla wszystkich jednostek samorządu terytorialnego.
Za uzasadnienie posłużył komunikat prezesa GUS z 15 lipca 2022 roku, z którego wynika, że wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych w pierwszym półroczu 2022 r. w stosunku do pierwszego półrocza 2021 r. wyniósł 111,8 - oznacza to, że ceny wzrosły o 11,8 proc.
Senatorowie opozycji przypominają, że subwencja oświatowa w 2004 r. stanowiła 2,72 proc. PKB, w 2012 r. - jeszcze 2,42 proc. PKB, ale w 2021 r. spadła do 1,98 proc. PKB. "W 2021 r. subwencja była niższa od wydatków bieżących już o 19,7 mld zł" - napisali senatorowie w uzasadnieniu.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock