Zobaczyłam przerażającą skalę zniszczeń. Góry gruzu, zmiażdżone samochody, ulice pokryte szkłem i białym pyłem. Ekipy ratunkowe przeszukujące zgliszcza w poszukiwaniu ocalałych. Dookoła wycie syren i dźwięk szkła, miażdżonego przez opony samochodów - opowiada Rym Dada, która na własne oczy widziała koszmar, jaki rozegrał się 4 sierpnia w libańskiej stolicy.
Środa. Słońce nad Bejrutem wschodzi o 5.53. Nad śródmieściem wciąż unosi się dym. Dzień ujawnia skalę zniszczeń po tragedii, która rozegrała się kilkanaście godzin wcześniej. Po największym porcie Libanu nie ma już śladu. Eksplozja całkowicie zmiotła go z powierzchni Ziemi.
Fala uderzeniowa powaliła okoliczne budynki, w dalszych dzielnicach powybijała okna i pozrywała balkony. Wstrząs można było odczuć nawet na Cyprze. 200 kilometrów od Bejrutu.
W katastrofie zginęło co najmniej 135 osób, a ponad 5 tysięcy zostało rannych. Setki tysięcy Libańczyków straciło dach nad głową. Dokładna liczba zaginionych nie jest znana. Wielu wciąż czeka na ratunek pod gruzami. Czas jest ich śmiertelnym wrogiem. Szanse na przeżycie maleją z każdą godziną.
Słowa bywają zawodne. Dramat wtorkowych wydarzeń najlepiej oddają zdjęcia: mężczyzny z wypalonymi oczami, stojącego bezradnie na środku ulicy, młodych chłopaków niosących bezwładne ciało kobiety, zapłakanych dzieci z twarzami wymazanymi krwią, domów obróconych w ruiny i miasta pogrążonego w chaosie.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam