Podważa opinię biegłego. Przekonuje: nie mogłem jechać chodnikiem z prędkością 28 km/h. Do śmiertelnego potrącenia pieszej się przyznaje, ale zastrzega: wcale nie uciekałem. - Jak przyjechało pogotowie, to byłem w takim szoku, że po prostu odjechałem – mówi przed sądem.
Odpowiada z wolnej stopy, mógł więc zrobić "eksperyment". Na kierownicy swojego roweru górskiego zamontował telefon, uruchomił odpowiednią aplikację i ruszył. Żeby było wiarygodniej, pedałował na stojąco, jak wtedy, 7 września 2018 roku, kiedy śmiertelnie potrącił idącą chodnikiem kobietę. Chciał zobaczyć, jak szybko rozpędzi się do prędkości, jaką wskazał w swojej opinii biegły sądowy.
- Kiedy przeprowadzałem doświadczenie, prędkość 28 km/h, którą zarzuca mi biegły, osiągnąłem po 75 metrach. To niemożliwe, żebym wtedy, przejeżdżając jakieś 25 metrów, tak się rozpędził – przekonywał w środę przed sądem mężczyzna oskarżony o śmiertelne potrącenie pieszej.
I zastrzegał: - Nie uciekałem. Jak przyjechało pogotowie, to byłem w takim szoku, że po prostu odjechałem. Jest mi przykro, że tak się stało. Przez to w Warszawie boję się przebywać w gronie dużej liczby ludzi. Straciłem zaufanie do pieszych. Jeżdżę z prędkością 5 km/h.
W środę przed Sądem Rejonowym dla Pragi-Południe ponownie ruszył proces rowerzysty, który usłyszał zarzut śmiertelnego potrącenia pieszej i ucieczki z miejsca zdarzenia. Mężczyźnie grozi dwanaście lat więzienia.
Dlaczego prokurator musiała kolejny raz odczytać akt oskarżenia? Jak do wyliczeń oskarżonego odniósł się przesłuchiwany biegły? I jak to jest, że Rafał K. zapewnia, iż chciał pomóc, a świadkowie przekonują: "Krzyczał, że ta głupia baba wpakowała mu się pod rower"?
Od początku
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam